Nie ma powodu, by składka adwokacka była wyższa niż radcowska, która w całym kraju jest jednolita i wynosi 78 zł. Nie słyszałem, by którakolwiek z izb radcowskich ogłosiła bankructwo, więc wszystko jest kwestią racjonalnego gospodarowania finansami
Ogłaszając chęć ubiegania się o fotel dziekana Izby Adwokackiej w Warszawie, zaakcentował pan, że nikt za panem nie stoi, nie reprezentuje pan żadnej grupy wyborczej. Tylko że działając w pojedynkę, ciężko jest przeprowadzić sprawną kampanię i wygrać.
Rzeczywiście do tej pory tradycja była taka, że kandydaci starali się zbudować swoje zaplecze. W pewnym momencie przestało się to sprawdzać, czego dowiodła porażka mec. Andrzeja Tomaszka w 2013 r. (ówczesnego wicedziekana uważanego za faworyta – red.). Po prostu przy obecnej liczbie członków izby sięgającej 3,8 tys. osób nawet zgromadzenie dwustu czy nawet czterystu potencjalnych zwolenników niczego nie przesądza. Jednocześnie chciałbym uniknąć pewnego rodzaju samorządowego partyjniactwa, bo nie ukrywajmy, zbudowanie grupy oznacza zaciągnięcie wobec różnych osób zobowiązań, które później trzeba spłacić. Ja chcę być dziekanem wszystkich adwokatów, dlatego w związku z wyborami wypisałem się nawet z Koła Adwokatów Sądowych.
Mecenas Grzegorz Majewski, który jako pierwszy zgłosił swoją kandydaturę na dziekana, ma grupę.
I to jest kolejny dobry argument, bym ja jej nie tworzył. W ten sposób się wyróżniam. Ale już całkiem poważnie mówiąc: weźmy pod uwagę, że system wybierania władz u adwokatów jest zupełnie inny niż u radców, gdzie tworzenie bloków czy stronnictw ma sens, bo zwycięzcy biorą wszystko i przez kolejną kadencję nadają ton w izbie. U nas głosuje się na konkretnych kandydatów, a w przypadku wyborów do ORA największe szanse mają osoby rozpoznawalne, które już się sprawdziły.
W efekcie może się zdarzyć, że dziekan ma przeciwko sobie całą radę.
Dlatego nie warto budować podziałów podczas kampanii. Dziekan powinien umieć współdziałać z ludźmi, którzy faktycznie weszli do ORA, a nie tylko z tymi, których on sam by w niej widział.
Wspomniał pan, że wypisał się z Koła Adwokatów Sądowych. Czy to oznacza, że postanowił się pan zdystansować od mec. Andrzeja Nogala, postaci budzącej w warszawskiej izbie skrajne emocje?
Mecenasa Nogala znam od początku studiów, czyli od ponad 20 lat, był i wciąż jest moim kolegą, choć nigdy nie podzielałem w pełni jego poglądów, zwłaszcza stosowanej publicznie retoryki. Doceniam to, że wzruszył pewien skostniały system, bo moim zdaniem właśnie jego pojawienie się w poprzednich wyborach przełamało schemat i doprowadziło do tego, że zamiast wygranej mec. Tomaszka, i to już w pierwszej turze, mieliśmy drugą turę i zwycięstwo Pawła Rybińskiego. W tej kampanii działam jednak sam. A Andrzeja Nogala namawiam, by wystartował przynajmniej do rady, do której ja równolegle też zamierzam kandydować.
Już się zgłosiło oficjalnie kilku chętnych na miejsca w ORA, wśród nich mec. Agata Rewerska, do niedawna radca prawny budząca wśród warszawskich radców kontrowersje nie mniejsze niż mec. Nogal w stołecznej palestrze. Co pan sądzi o tej kandydaturze?
O dawnych kontrowersjach dotyczących mec. Rewerskiej słyszałem, ale nie chcę się odnosić do plotek.
To nie plotki, tylko w przeszłości publicznie formułowane zastrzeżenia dotyczące tego, że pani mecenas najpierw działała w samorządzie radcowskim, zajmując się m.in. kwestiami aplikacji i egzaminów, a potem założyła prywatną szkołę zarabiającą na dokształcaniu osób, które przystępują do egzaminów zawodowych.
Pikantnych szczegółów tamtej historii nie znam, ale skoro szkoła pani mecenas cieszy się popularnością, to widocznie taka instytucja jest na rynku potrzebna. A to, że koleżanka Rewerska miała zatarg z izbą radców, nie oznacza, że nie sprawdzi się w działalności samorządowej u adwokatów. Na pewno jest osobą aktywną i przedsiębiorczą. Inna sprawa, na ile rzeczywiście można ją uznać za czynnego adwokata. Niedawno czytałem jej wypowiedź na Facebooku o tym, że często miewa problem ze skontaktowaniem się w sądzie z przewodniczącym wydziału czy prezesem. Jest to o tyle ciekawe, że już od 2012 r. pełnomocnicy procesowi, zgodnie z zarządzeniem ministra sprawiedliwości, nie mają możliwości umawiania się na spotkania z osobami funkcyjnymi w sądach i muszą ograniczać się do wymiany pism.
W grupie mec. Majewskiego, do której, jak rozumiem, należy Agata Rewerska, zrodził się pomysł, by adwokaci sfinansowali zatrudnienie dodatkowych pracowników biur obsługi w sądach. Takie osoby miałyby być dedykowane do pomocy przedstawicielom palestry. To dobra propozycja?
Przeciwnie, bardzo zła i niepotrzebna. Biura obsługi interesanta w warszawskich sądach funkcjonują prawidłowo, kolejki zdarzają się rzadko i przeważnie nie są długie. Wyobraźmy sobie sytuację, że mamy w sądzie np. trzy okienka i tworzymy czwarte, specjalnie dla adwokatów. Pierwsze trzy będą obsługiwać interesantów na bieżąco, gdyż przeważnie podchodzą tam strony proszące o jedną prostą informację. A kolejka będzie się tworzyć właśnie do okienka „adwokackiego”, bo np. przyjdzie ktoś załatwiający dziesięć spraw, które mu się nagromadziły w ostatnich tygodniach. Do tego dochodzą gigantyczne koszty takiego przedsięwzięcia. To nie będzie 7 zł od członka izby, jak wyliczał na łamach Prawnika.pl mec. Michał Szpakowski. Być może nie wszyscy o tym pamiętają, ale teren działania stołecznej ORA obejmuje nie tylko Warszawę, lecz także wiele pobliskich miejscowości jak Wołomin czy Grodzisk Mazowiecki. W sumie mamy 26 punktów obsługi interesantów. Chcąc sfinansować zatrudnienie dodatkowych osób we wszystkich tych miejscach, musielibyśmy wyłożyć ok. 1,5–2 mln zł rocznie, co oznaczałoby konieczność podwyższenia składki o 45–50 zł tylko na sfinansowanie tej inicjatywy. Już nawet koledzy adwokaci z innych stron Polski w komentarzach do tego pomysłu żartują z „Kosmitów z Warszawy”.
A co pan sądzi o zawartej w programie Grzegorza Majewskiego koncepcji nowego modelu szkoleń w izbie i certyfikowania specjalizacji?
Realizacja takiego postulatu doprowadziłaby do kolejnego podziału w izbie: tym razem na tych, którzy mają certyfikat bądź jakąś licencję i pozostałych. Nie wiem też, jak miałby wyglądać proces certyfikacji. Przecież samo posiedzenie na kursokonferencji zorganizowanej w klubogospodzie z nikogo nie uczyni specjalisty. W grę wchodziłyby zatem prawdopodobnie jakieś płatne szkolenia, na które nie wszystkich stać. Plus konieczność zorganizowania egzaminu weryfikującego umiejętności. I wreszcie: to nie dyplom czy certyfikat przyciąga klientów, a udział nawet w tysiącu szkoleń nie zastąpi zdobytego doświadczenia. Na pozycję rynkową pracuje się całe lata.
Zostawmy program konkurenta i skupmy się na pańskim. Dwa lata temu podczas zgromadzenia izby przeforsował pan, wbrew ówczesnym władzom, drastyczne obniżenie składki w Warszawie z 235 zł do 120 zł. Teraz jako dziekan chciałby pan się zająć uzdrowieniem finansów izby.
Uważam, że co do zasady nie ma powodu, by składka adwokacka była wyższa niż radcowska, która w całym kraju jest jednolita i wynosi 78 zł. Nie słyszałem, by którakolwiek z izb radcowskich ogłosiła bankructwo, więc wszystko jest kwestią racjonalnego gospodarowania finansami...
...czyli zaproponuje pan obniżkę składki do 78 zł?
Jestem odpowiedzialnym kandydatem i nie zamierzam wykonywać w kampanii populistycznych gestów, choć pewnie gdybym obiecał te 78 zł, moje szanse na wybór znacząco by wzrosły. Nie znam jeszcze projektu preliminarza rady, ale chciałbym, by od 1 maja składka wynosiła 99 zł. Myślę, że po szczegółowym zapoznaniu się z wydatkami izby jestem w stanie ustalić składkę na 78 zł w ciągu 1–2 lat.
Mniejsze wpływy ze składek to mniejszy budżet. Gdzie poszuka pan oszczędności?
Jest wiele pól. Same diety członków władz izby pochłaniają ok. 600 tys. zł rocznie. Ja już zadeklarowałem, że jako dziekan nie zamierzam pobierać żadnego uposażenia. Wyznaję ideę społecznej pracy na rzecz samorządu. Nie zamierzam jednak swojego osobistego poglądu narzucać innym i nie jestem zwolennikiem całkowitej likwidacji diet. Ale wysokość tych sum powinna być powiązana z nakładem pracy na danym stanowisku. ORA spotyka się dwa razy w miesiącu, podobnie prezydium. To zabiera zazwyczaj nie więcej niż kilka godzin. Są co prawda koleżanki i koledzy, którzy twierdzą, że członkostwo w radzie jest pracą na cały etat, a nawet na półtora, tylko że jakoś nie słyszałem, by w związku z tak wielkim obciążeniem ktoś zrezygnował z indywidualnej praktyki.
Gdzie jeszcze zaproponuje pan cięcia?
W pionie rzecznika dyscyplinarnego i sądu dyscyplinarnego. Na przykład sędziowie dyscyplinarni otrzymują obecnie blisko tysiąc złotych za posiedzenie. Chyba w żadnym sądzie powszechnym nie obowiązują takie stawki za sesje, a stopień skomplikowania spraw czy obszerność akt tam i u nas są przecież nieporównywalne.
Nie jest pan też ponoć zwolennikiem wydatków na integrację.
Moim zdaniem jedynymi imprezami integracyjnymi mającymi większy sens są te masowe, jak tzw. choinka dla dzieci adwokatów i aplikantów oraz gonitwa na torze na Służewcu, która z tego, co się zorientowałem, przyciąga wielu zainteresowanych, a wiąże się z nią wydatek rzędu 10 tys. zł. Natomiast nie widzę powodu, by rada finansowała np. wynajem sal dla rozmaitych, liczących po kilkanaście osób, drużyn sportowych czy na organizację zawodów. Jak ktoś chce sobie pograć w piłkę nożną, nie musi tego robić na koszt wszystkich adwokatów.
Obawiam się, że rada nie będzie skłonna do wprowadzenia drastycznych oszczędności, zwłaszcza w rubryce "diety". Jak pan ją do tego przekona?
Wierzę w siłę perswazji i racjonalnych argumentów. Jeśli to nie wystarczy, będę nagłaśniał problem i przekonywał członków izby, że osoby sabotujące plan uzdrowienia finansów izby powinny zostać odwołane z rady.
Czyli na ostro pan pójdzie.
Taki scenariusz będzie ostatecznością. Ale dobro samorządu jest tu najważniejsze. A takim dobrem jest w mojej ocenie likwidacja deficytu budżetowego.
Czy uważa pan, że ubiegłoroczna akcja promocyjna z plakatem á la zielona mumia i memami odwołującymi się do stereotypów była trafiona?
Nie ulega wątpliwości, że adwokaci domagają się promocji zawodu, pokazała to ankieta przeprowadzona przez NRA. Mamy chyba jednak rozdźwięk między oczekiwaniami koleżanek i kolegów a tym, co może wpłynąć na świadomość obywateli. Nie sądzę, by za sprawą tamtej kampanii zwiększyła się liczba klientów adwokatów.
Jak pan ocenia swoje realne szanse na wybór? Kiedyś powiedział pan, że nie wystartuje, nie wierząc w sukces.
Mam nadzieję, że mogę liczyć na te 40 proc. głosów osób, które podczas ostatnich dwóch zgromadzeń poparły zgłoszone przeze mnie projekty uchwał budżetowych. Pozostałe 11–15 proc. postaram się pozyskać przez najbliższy miesiąc i na samym zgromadzeniu wyborczym, przekonując jeszcze niezdecydowanych. Uważam, że w tej chwili nikt nie może być pewien zwycięstwa. Wiele zależy od tego, czy i jacy kandydaci się jeszcze pojawią. Wierzę w sukces, ale ewentualna porażka nie będzie oznaczać, iż świat mi się zawalił.
Pod koniec zeszłego tygodnia mec. Łukasz Chojniak ujawnił się jako trzeci kandydat na dziekana. On, podobnie jak pan, w swoim programie mocno podkreśla chęć zracjonalizowania wydatków w izbie. Obawia się pan konkurencji z jego strony?
To, że kolejny kandydat na dziekana stawia na oszczędności i racjonalizację wydatków tylko mnie cieszy. A co do konkurencji ze strony mec. Łukasza Chojniaka, to chyba bardziej powinien jej obawiać się mec. Grzegorz Majewski, niż ja. Obaj panowie wywodzą się z pionu dyscyplinarnego naszej izby i mają podobny krąg znajomych wśród np. sędziów i zastępców RD. Konkurować będą raczej pomiędzy sobą niż ze mną.
Sędziowie dyscyplinarni otrzymują obecnie blisko tysiąc złotych za posiedzenie. Chyba w żadnym sądzie powszechnym nie obowiązują takie stawki za sesje, a stopień skomplikowania spraw czy obszerność akt tam i u nas są przecież nieporównywalne
Wywiad z Łukaszem Chojniakiem czytaj w serwisie www.Prawnik.pl
Wywiad z Grzegorzem Majewskim ukazał się w Prawniku z 8 grudnia 2015 r.