Felieton
Uczestniczyłem niedawno w konferencji poświęconej mediacji. Tytuł jej głosił, iż powinna być ona nowym obszarem działalności prawniczej. Nie był i nie jest on dla mnie zrozumiały. Powiedziałbym nawet, że brzmi naiwnie. Nie znaczy to, że nie rozumiem idei głoszącej, że mediacja powinna znacznie częściej, niż ma to miejsce dotychczas, służyć rozwiązywaniu sporów i prowadzić do odciążenia sądów od ich rozstrzygania. Rozumiem i popieram wszelkie sposoby propagowania mediacji – byle nie oparte jedynie na entuzjazmie kandydatów na mediatorów oraz sędziów chcących pozbyć się rozstrzygania znaczącej liczby spraw. Taki sposób propagowania mediacji uważam za jednostronnie interesowny i przez to ułomny.
Próbowałem taki mój pogląd uzasadnić uczestnikom konferencji. Nie było to specjalnie trudne. Asumpt dali oni sami. Oto jedna z dyskutantek – przedstawiająca się jako radca prawny, ale wypowiadająca się z pozycji mediatora – jako ważną przyczynę skromnych póki co statystyk kierowania spraw do mediacji wskazuje niechęć profesjonalnych pełnomocników stron sporów. Czynienie takiego zarzutu z natury rzeczy kreuje spór – a może nawet coś więcej – pomiędzy radcami prawnymi czy też adwokatami reprezentującymi strony a tymi, którzy swoją zawodową aktywność zdecydowali dodatkowo (czy też zasadniczo) realizować jako mediatorzy. Ten wydawałoby się teoretyczny – choć w istocie bardzo praktyczny – spór już sam w sobie wymaga debaty. Skoro bowiem rola mediatora ma być nowym obszarem działalności prawniczej i stawać się też kognicją dla pewnej jedynie części coraz liczniejszych szeregów adwokatów i radców prawnych, to preferowana i ekonomicznie interesująca musiałaby się stać dla prawników zdeklarowanych jedynie na udzielanie profesjonalnej pomocy prawnej.
Jakby nie manipulować stroną semantyczną czy też szukać różnic instytucjonalnych, mediacja jest sposobem ugodowego zniesienia sporu, a może nawet zapobiegnięcia zerwaniu wcześniej powstałej więzi pomiędzy jego stronami. Ugoda polega na ustępstwach.
Każda ze stron sporu musi swoje ustępstwo ocenić jako opłacalne, stosując własne kryteria tej oceny. Ma im w tym pomóc między innymi profesjonalizm mediatora, który zostanie za tę pomoc wynagrodzony. Po stronie kosztów rozstrzygnięcia, uznanego w ugodzie przez każdą ze stron za racjonalne, pojawić się winno jednak koniecznie również wynagrodzenie profesjonalnych prawników, którzy taką ścieżkę rozwiązania sporu najpierw rekomendowali, a następnie prowadzili z udziałem mediatora. To w sytuacji, gdy strona na etapie przedsądowym czy też wstępnej fazy postępowania sądowego (choćby przewidzianego we wchodzącej w życie 1 stycznia 2016 r. ustawie posiedzenia informacyjnego) korzysta z pomocy prawnej radcy prawnego czy adwokata.
Sytuacja jest zupełnie inna, gdy takiej profesjonalnej pomocy nie ma, bo być nie musi. W pracach nad wspomnianą wyżej ustawą projektodawcy skwapliwie pomijali opinię samorządów prawniczych – głównie radców – aby wzmocnić profesjonalny charakter zachowań stron i rozważyć rozszerzenie – przynajmniej na sprawy gospodarcze – przymusu adwokacko-radcowskiego. Miałoby to zapobiegać – wszczynanym nierzadko z niewiedzy lub zacietrzewienia – sporom sądowym i sprzyjać rozwiązaniu ich na drodze pozasądowej, drogę sądową traktując jako ostateczność.
Nie wystarczy apelowanie o zrozumienie idei. Dostrzegalne muszą być jej strategiczne efekty – czytaj: korzyści. Muszą je również dostrzegać instytucje publiczne i podmioty zależne od Skarbu Państwa. O tym, iż jak dotąd w ogóle nie wdają się w rozważania o mediacji, mówią nie tylko sędziowie, ale i ministerialni nadzorcy tych podmiotów. Jeśli tak rozumują właścicielscy i polityczni nadzorcy, cóż może zdziałać zatrudniony czy też wynajęty przez nich pełnomocnik?
Nie wiem, czy wchodzące w życie z początkiem przyszłego roku rozwiązania, które mają wspierać pozasądowe metody rozwiązywania sporów, okażą się tak efektywne, jak zakładali ich inicjatorzy. W mojej opinii rezygnacja z obligatoryjności niektórych rozwiązań zakłada szybkie zmiany mentalnościowe. To zaś założenie nazbyt optymistyczne. W sytuacji, gdy nie pojawią się motywujące instrumenty ekonomiczniei założenie to może okazać się wręcz naiwne. Tego się obawiam.