Przepisy dotyczące prowadzenia, a zwłaszcza finansowania kampanii wyborczej są dziurawe. Wszyscy zainteresowani o tym wiedzą i chętnie z tego korzystają.
Dr Dawid Sześciło, adiunkt w Zakładzie Nauki Administracji na Wydziale Prawa i Administracji UW / Dziennik Gazeta Prawna
Felieton na początek
Uchwalenie w 2011 r. kodeksu wyborczego miało przynieść rewolucję w prawie wyborczym. Zastąpienie kilku osobnych ordynacji jednolitym aktem, na wzór choćby francuskiego Code électoral, było wyczekiwane od dawna i potrzebne. Kodeks wprowadził lub rozszerzył stosowanie wielu ważnych ułatwień dla wyborców, takich jak wydłużone godziny głosowania czy głosowanie korespondencyjne.
Niewiele zmieniło się jednak w sprawach, które od lat budziły zastrzeżenia organizacji pozarządowych czy ekspertów. Chodzi mianowicie o nieszczelne przepisy dotyczące prowadzenia kampanii wyborczej, a zwłaszcza jej finansowania. Pełno w nich luk i niedopowiedzeń, ale też rozwiązań szytych wyraźnie na potrzeby uchwalających kodeks. Przykład pierwszy z brzegu – kwestia ujawniania wpłacających na kampanię wyborczą. Niezorientowany czytelnik kodeksu wyborczego może sądzić, że wszystkie komitety wyborcze mają obowiązek informowania na swoich stronach internetowych o wszystkich wpłatach przekraczających ustalony ustawowo limit. Tak mógłby wskazywać art. 140 kodeksu, zgodnie z którym na stronie komitetu należy zamieszczać informacje o wszystkich wpłatach od osób fizycznych przekraczających kwotę równą płacy minimalnej. Sęk w tym, że obowiązek ten w praktyce dotyczy wyłącznie komitetów wyborczych wyborców, a nie komitetów partii politycznych, które przecież w wyborach sejmowych dominują. Jak to możliwe, zważywszy na jednoznaczne brzmienie art. 140?
Otóż, komitety partyjne formalnie nie mogą przyjmować bezpośrednio na swoje konta wpłat od wyborców. Każdy wyborca, chcąc wesprzeć komitet partyjny, wpłaca środki na konto funduszu wyborczego danej partii, z której dopiero przelewane są środki na odrębne konto komitetu. Wpłaty indywidualne na konto komitetu partyjnego są wręcz zabronione. Komitet partyjny może być zasilany wyłącznie przelewami z funduszu wyborczego, a obowiązku publikowania rejestru takich wpłat kodeks wyborczy już nie przewiduje.
Kiedy zatem zajrzymy na strony internetowe komitetów partyjnych, zawsze znajdziemy na nich puste rejestry wpłat od osób fizycznych. Pozostają puste, bo inne w świetle prawa nie mogą być. Jedynie na stronach komitetów wyborczych wyborców rejestry będą aktywne. Do informacji o wpłacających na komitety partyjne będziemy mogli sięgnąć dopiero długo po wyborach, jeśli pofatygujemy się do Krajowego Biura Wyborczego, aby zapoznać się ze sprawozdaniem komitetu wyborczego.
Mamy więc pewne gwarancje jawności finansowania, ale ograniczone tylko do niepartyjnych graczy. Partie, uchwalając kodeks wyborczy, zadbały o swój interes. Trudno bowiem uwierzyć, że błędne sformułowanie przepisu było zupełnie przypadkowe i nie dało się go naprawić przy kolejnych nowelizacjach aktu.
W kolejnych aspektach dyskryminacji komitetów niepartyjnych już nie ma – przepisy są jednakowo nieszczelne dla wszystkich, a ich stosowanie wygląda jeszcze gorzej. Jednym z większych absurdów prawa wyborczego jest procedura zgłaszania list kandydatów. Formalnie rzecz biorąc, rejestracja listy kandydatów w każdym okręgu sejmowym wymaga zebrania przez komitet co najmniej 5 tysięcy podpisów popierających ją. Składając podpis, zgodnie z przepisami, popieramy listę zawierającą wykaz konkretnych kandydatów, a nie ogólnie dany komitet czy lidera danej listy. W praktyce jednak wyborcom udzielającym poparcia nie udostępnia się nazwisk kandydatów, bo z reguły w momencie zbierania podpisów listy są jeszcze przedmiotem wewnątrzpartyjnych sporów. Podpisujemy zatem formularze in blanco, co jest nie tylko sprzeczne z prawem, ale też wypacza sens idei zbierania podpisów pod listami.
Najpoważniejszy problem to jednak fikcyjny charakter kontroli finansowej nad działaniami komitetów wyborczych. Komitety są związane limitami dozwolonych na ich rzecz wpłat od wyborców i z drugiej strony – limitami wydatków. Kontrola przestrzegania limitów wpłat jest jeszcze stosunkowo łatwa, choć w praktyce nie brakuje prób ich omijania klasyczną metodą „na słupa”, poprzez rozbijanie wpłaty przekraczającej limity na większą grupę podstawionych osób.
Sferą absolutnej fikcji pozostają jednak ograniczenia wydatkowe. Dla największych i najbogatszych ugrupowań limity są zbyt niskie. Rodzi się więc pokusa, by przynajmniej część wydatków zakamuflować. Nie brakowało przypadków zaniżania wartości faktur wystawianych komitetom, ale z reguły obchodzenie limitu wydatków nie wymaga aż tak prostackich zabiegów. Popularna metoda to rozpoczynanie faktycznej kampanii wyborczej na długo przed jej rozpoczęciem. Już kilka miesięcy temu widzieliśmy zatem billboardy czy reklamówki telewizyjne, które nie różniły się treścią od zwyczajnej agitacji wyborczej, ale nie były finansowane z budżetów komitetów. Państwowa Komisja Wyborcza wielokrotnie zwracała uwagę na łamanie prawa poprzez przedwczesne uruchamianie kampanii wyborczej. PKW nie może jednak samodzielnie nikogo za to ukarać.
I w tym punkcie dotykamy głównego problemu, tj. braku realnej, stałej i skutecznej kontroli nad przestrzeganiem prawa w toku kampanii wyborczej. Od lat eksperci powtarzają, że kontrola finansowa komitetów wyborczych ma charakter czysto rachunkowy, tj. sprawdzenia dokumentów przedstawionych przez komitet pod kątem poprawności wyliczeń. W toku kampanii wyborczej PKW nie kontroluje działań komitetów, nie organizuje „lotnych” inspekcji i nie bada przejawów naruszenia prawa na miejscu. Nie ma ku temu uprawnień ani środków finansowych czy kadrowych. Wprawdzie na straży przestrzegania prawa powinna stać prokuratura, ale przecież reaguje ona wyłącznie w przypadku doniesień o ewentualnych naruszeniach prawa. Nie zajmuje się bieżącą kontrolą. Co więcej, prokuratorzy nie dysponują wiedzą i doświadczeniem w dziedzinie prawa wyborczego porównywalnym z pracownikami Krajowego Biura Wyborczego.
PKW i KBW pozostają instytucjami praktycznie „bezzębnymi”, gdy chodzi o kompleksową kontrolę finansową komitetów wyborczych. Taki stan jest oczywiście efektem działań ustawodawcy. I tu koło się zamyka, bo jak zmusić posłów i senatorów do uszczelnienia prawa, z którego luk tak chętnie korzystają?
Mamy pewne gwarancje jawności finansowania, ale ograniczone tylko do niepartyjnych graczy. Partie, uchwalając kodeks wyborczy, zadbały o swój interes. Trudno bowiem uwierzyć, że błędne sformułowanie przepisu było zupełnie przypadkowe i nie dało się go naprawić przy kolejnych nowelizacjach aktu.