Prof. dr hab. Piotr Hofmański, sędzia Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze; do marca 2015 przewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego; kierował zespołem, który przygotował projekt nowelizacji k.p.k. / Dziennik Gazeta Prawna
Opinia
Atmosfera wokół wielkiej reformy prawa karnego, a także wokół Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego (KKPK), która reformę przygotowała, stała się – w mojej ocenie – nie do zniesienia. Z perspektywy tych kilku lat, które wraz z gronem ekspertów poświęciłem na przygotowanie reformy, to, co się obecnie wokół niej dzieje, zdumiewa.
Tak – przyznaję się publicznie do tego, że uczestniczyłem w zespole KKPK przygotowującym projekt kluczowej ustawy, która weszła w życie 1 lipca br. Wcale nie wstydzę się tego, że zespołem tym kierowałem. Przyznaję się także do tego, że od 2013 roku kierowałem pracami całej komisji i – co więcej – dumny jestem z tego, że miałem szansę współpracować z wybitnymi specjalistami i organizować ich pracę. Jestem także dumny z rezultatu naszej wspólnej pracy. Jedyna rzecz, której teraz trochę mi szkoda, to to, że pełniąc służbę poza granicami Polski, nie mogę aktywnie włączyć się w obronę reputacji komisji, którą to reputację wielu próbuje w niezrozumiały dla mnie sposób zakwestionować.
Dumy nikt mi nie zabierze. Wiem swoje: dokonano potrzebnej, spójnej i głęboko przemyślanej reformy systemu prawa karnego procesowego. Jest ona właściwą odpowiedzią na trudności, z którymi boryka się wymiar sprawiedliwości w sprawach karnych, i tworzy zręby procesu, który będzie bardziej efektywny i sprawiedliwy. Śledząc to, co dzieje się wokół niej, nieustannie jednak wprawiany jestem w bezgraniczne zdumienie. Kompletnie niezrozumiałe są dla mnie wysiłki prokuratury zmierzające do storpedowania całego przedsięwzięcia. Nie rozumiem utyskiwań sugerujących brak logistycznego przygotowania do wejścia w życie nowych przepisów, choć reformie zapewniono niemal dwuletni okres vacatio legis. Nie rozumiem twierdzeń o braku merytorycznego przygotowania kadr wymiaru sprawiedliwości, skoro przez okres niemal dwuletni Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury prowadziła program szkoleń, w których mógł uczestniczyć każdy polski sędzia i każdy polski prokurator.
Dodajmy: utyskiwania słychać nie tylko z ust prokuratorów, lecz także niektórych sędziów i adwokatów. W najwyższe zdumienie wprawia mnie także to, że do chóru aktywnych przeciwników reformy zgłosili akces niektórzy urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości. Do przeciwników reformy zdaje się należeć także i obecny przewodniczący KKPK, który objął tę funkcję już po uchwaleniu nowelizacji przez parlament. Otwarcie reformy nie krytykuje, ale nie wierzę, by nie rozumiał, że publicznie forsowanej przez niego koncepcji sędziego do spraw postępowania przygotowawczego – odrzuconej w powszechnych konsultacjach środowiskowych poprzedzających przygotowanie reformy – po prostu nie da się pogodzić z założeniami reformy.
Być może jedynym sensownym wyjaśnieniem poczynań resortu, a także funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, jest dążenie do zmazania ewidentnego grzechu zaniechania. Na kim bowiem, jak nie na sądach, resorcie sprawiedliwości i kierownictwie prokuratury, spoczywała powinność odpowiedniego przygotowania wymiaru sprawiedliwości do „nowego”? Dla znających się odrobinę na kalendarzu było chyba jasne, że dzień 1 lipca 2015 r., bez względu na wszystko, kiedyś nadejdzie. Teraz, kiedy mleko się wylało, dla zatuszowania własnej indolencji niektórzy wolą polować na czarownice.
Nie znajduję jednak żadnego objaśnienia dla poczynań wielu praktyków, którzy uczestniczą w publicznej debacie na temat przyjętych rozwiązań. Przeraża wprost merytoryczna niekompetencja dyskutantów. Znam wielu z nich i po prostu nie potrafię uwierzyć, że podzielają poglądy, które formułują. Jeżeli w istocie – czego nie zakładam – nie są w stanie pojąć, na czym polega reforma i co w rzeczywistości zapisano w znowelizowanych przepisach kodeksów, powinni raczej zapisać się na wspomniane szkolenia, niż znęcać się nad klawiaturami komputerów.
Wszystko to bardzo dziwi. Próbowałem to sobie tłumaczyć myślą, że wprowadzeniu w życie tak fundamentalnej reformy zazwyczaj towarzyszą napięcia i spory. Miarka się jednak przebrała, gdy sięgnięto po narządzie wręcz plugawe, jakim bezsprzecznie jest próba zdyskredytowania Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego. To moment, w którym jako przewodniczący komisji w czasie, gdy pracowano nad projektami kluczowych ustaw reformy, muszę zabrać głos w jej obronie.
Jest dla mnie jasne, że podważenie autorytetu komisji nie jest w ogóle możliwe. Stoi ona bowiem autorytetem jej członków: wybitnych naukowców i ponadprzeciętnych praktyków. Jest też dla mnie jasne, że jeżeli zawierucha polityczna nie wywróci całej reformy, obroni się ona sama i finalnie okaże się, kto miał rację. W końcu bowiem nawet najzagorzalsi harcownicy wrócą do pracy i wszystko zacznie działać jak należy. Nie mogę jednak pogodzić się z opluwaniem ludzi, którzy poświęcili kilka lat swojego życia na przygotowanie reformy. Każdy, kto ma mgliste choćby pojęcie o legislacji, wie, jak skomplikowane i pracochłonne jest przedsięwzięcie, którego owocem jest całkowita przebudowa postępowania karnego i zasad odpowiedzialności karnej.
Dlaczego chwytam za pióro właśnie teraz? Czarę goryczy przelał opublikowany w Dzienniku Gazecie Prawnej artykuł pt. „Reformy karne w outsourcingu” (DGP 177/2015) zawierający sugestię, że oto w czasie prac nad reformą komisja za publiczne pieniądze zleciła przygotowanie zewnętrznych ekspertyz, zamiast zabrać się do pracy i przygotować je własnymi siłami. Co gorsza, czytelnik może odnieść wrażenie, że autorstwo owych tajemniczych ekspertyz zostało utajnione, co w demokratycznym państwie prawnym jest nie do przyjęcia, skoro autorzy zostali opłaceni ze środków publicznych. Niezrozumiałe stanowisko zajęło w tym zakresie Ministerstwo Sprawiedliwości, odmawiając ujawnienia powszechnie przecież dostępnych i od lat znanych nazwisk owych ekspertów.
Dwie fundamentalne kwestie wymagają zatem wyjaśnienia. Otóż, po pierwsze, opinie eksperckie nie mogły być opracowane przez samą komisję. Powstały we wstępnej fazie prac nad założeniami reformy i ich celem było skonfrontowanie Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego z różnymi możliwymi wizjami przyszłego procesu karnego, funkcjonującymi wśród przedstawicieli doktryny i praktyki, oraz zapoczątkowanie dyskusji środowiskowej, której wynik stał się następnie podstawą sformułowania wstępnych wersji projektów ustaw nowelizacyjnych. Komisja uznała bowiem, że nie da się proponować nowego modelu procesu bez wysłuchania głosów teoretyków prawa, a także – i przede wszystkim – przedstawicieli praktyków: sędziów, prokuratorów, adwokatów. Podobny charakter miały też opinie zlecane w latach 2010–2014.
Po drugie, wspomniane ekspertyzy zostały zaprezentowane i wszechstronnie przedyskutowane na zorganizowanych w Ministerstwie Sprawiedliwości konferencjach środowiskowych z udziałem reprezentatywnego grona teoretyków i praktyków. Materiały z tych konferencji, obejmujące także owe ekspertyzy wraz z podaniem nazwisk ich autorów, zostały w całości opublikowane na stronach internetowych KKPK, a także przez Ministerstwo Sprawiedliwości w wersji papierowej. Ten sam sposób procedowania powtórzono podczas przygotowania założeń reformy kodeksu karnego.
Koniecznym wydało mi się publiczne zabranie głosu, będącego w istocie protestem przed ujawniającymi się od dłuższego czasu próbami dyskredytowania komisji. Ta tendencja jawi się bowiem jako wielce niebezpieczna. Wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby ludzie, którzy przez wiele lat służyli jej swoją wiedzą i doświadczeniem, unieśli się dumą i po prostu odeszli. Nie będę także zdziwiony, jeżeli podejmowane w przyszłości próby rekrutacji ekspertów do ciał doradczych skończą się pokazaniem przez nich przysłowiowej figi.
Nie mogę pogodzić się z opluwaniem ludzi, którzy poświęcili kilka lat życia na przygotowanie reformy