Rozstrzyganie spraw z zakresu fuzji i przejęć wymaga analizy kondycji finansowej firm. Tę zaś z reguły wolałyby one pozostawić dla siebie, a nie dzielić się nią ze wszystkimi - mówi w wywiadzie dla DGP Dr Beata Gessel-Kalinowska vel Kalisz – prezes Sądu Arbitrażowego przy Konfederacji Lewiatan, wspólnik w kancelarii GESSEL.

Zajmuje się pani arbitrażem w transakcjach fuzji i przejęć. Jest pani nawet organizatorką konferencji poświęconej temu zagadnieniu. Proszę mi wybaczyć, ale czy to nie jest najnudniejszy temat świata?

Ależ skąd! Arbitraż w transakcjach fuzji i przejęć to są całe historie, które dotyczą wielu ludzi. Co to są fuzje i przejęcia? To po prostu, w dużym uproszczeniu, kupowanie przedsiębiorstwa, czyli często decydowanie o losie tysięcy osób.

Wiadomo, że kupujący musi mieć jakiś cel, skoro jest gotów wydać pieniądze. I na przykład uważa, że nierentowna kopalnia stałaby się rentowna, gdyby udało się zwolnić kilkadziesiąt pracowników. Tak więc fuzje i przejęcia są istotne w życiu nie tylko wyspecjalizowanych prawników, lecz także przeciętnych czytelników.

Skoro tematem pani zainteresowań jest arbitraż, to zakładam, że chodzi o spory przy zawieraniu tego typu umów, jak np. kupno kopalni.

Tak. To wynika choćby z tego, że przejęcie przedsiębiorstwa to ogromne przedsięwzięcie, któremu towarzyszą bardzo kompleksowe umowy. Ktoś wykładający np. 200 mln zł chciałby wiedzieć, co konkretnie otrzymuje. A firmę bardzo ciężko jednoznacznie opisać i wycenić. Jednocześnie od wyrażenia chęci zakupu do faktycznego nabycia mija na ogół wiele miesięcy, w którym to czasie zarówno wartość, jak i zawartość mogą się zmienić. Trzeba w umowie określić możliwie szczegółowo, co się będzie działo przez ten czas i jakie to może mieć konsekwencje. Spory zaś wynikają między innymi z tego, że po tym czasie – czyli tuż przed nabyciem przedsiębiorstwa – strony potrafią różnie interpretować poszczególne zapisy. Na przykład kupujący mówi, że zapłaci 300 mln zł zamiast 200, o ile zostanie spełniony jakiś warunek. I dochodzi do sporu, czy warunek został spełniony, czy jednak nie.
Zarazem to bardzo wdzięczny temat do konferencji międzynarodowych. Umowy są bowiem wystandaryzowane, w związku z czym podobne problemy mają przedsiębiorcy w Warszawie, Londynie czy Hongkongu. Bardzo się cieszę, że taka konferencja co dwa lata przyciąga do Warszawy uczestników z całego świata.

I co, jeśli ostatecznie nie dochodzi do transakcji?

Rodzi to wiele kłopotów, bo każdy poniósł pewne koszty przygotowań. Zdarza się też, że potencjalny nabywca wcale nie chce kupić przedsiębiorstwa, lecz chce sprawdzić kondycję finansową swojego rynkowego konkurenta, jego mocne i słabe strony. Mamy więc wtedy spory o naruszenie prywatności, użycie informacji poufnych czy o „wyciąganie” kluczowych pracowników. Najczęściej spory te nie trafiają do sądów powszechnych, lecz do arbitrażu. Wynika to choćby z tego, że jak umowy są wystandaryzowane, to arbiter dokładnie wie, czego powinien szukać i gdzie. Sędzia, który zajmuje się wieloma innymi postępowaniami, musiałby zaś wszystkiego dopiero się uczyć. A to, nawet jeśli nie wpłynęłoby na jakość postępowania, bez wątpienia by je wydłużyło. W sądzie arbitrażowym przy Konfederacji Lewiatan staramy się zaś sprawy zamykać w ciągu 6 miesięcy.

Gdyby sądy były mocniej wyspecjalizowane, a postępowania szybsze, arbitraż stałby się niepotrzebny?

Oczywiście nie zaszkodziłoby, gdyby w sprawach o dużym znaczeniu gospodarczym orzekali sędziowie posiadający dogłębną wiedzę o funkcjonowaniu przedsiębiorstwa. Ale arbitraż i tak będzie potrzebny i korzystny dla biznesu.
Jego wielką zaletą jest to, że jest poufny. Gdy sprawa toczy się w sądzie, jedna ze stron może dojść do wniosku, że opłaci się jej przekazać pewne informacje np. dziennikarzom. To nie służy dobrze postępowaniu. Rozstrzyganie spraw z zakresu fuzji i przejęć wymaga analizy kondycji finansowej firm. Tę zaś z reguły wolałyby one pozostawić dla siebie, a nie dzielić się nią ze wszystkimi zainteresowanymi. Bardzo prawdziwe jest stwierdzenie, że pieniądze lubią ciszę. Z tej poufności zresztą wynika pomysł na konferencję, którą jako sąd arbitrażowy przy Konfederacji Lewiatan organizujemy. O głośnych postępowaniach arbitrażowych w gazetach się przecież nie pisze. A warto, żeby eksperci – oczywiście przy zachowaniu wymogów dot. poufności – mogli o nich dyskutować, wymieniać się doświadczeniami.

Dobrze, mamy realną przewagę: poufność. Kolejna?

Wiele sporów jest międzynarodowych. Nie zgadzają się ze sobą firmy polska i brytyjska. Żadna z nich raczej nie będzie chciała, aby sprawę rozstrzygał sąd w którymś z tych krajów. Arbitraż wiele ułatwia. Obie strony wybierają arbitra, którego szanują, może on pochodzić z kraju trzeciego.

Czy nie jest tak, że na arbitraż stać tylko największy biznes?

Nie, to mit. Widać to zresztą po sprawach, które wpływają do sądów arbitrażowych. U nas wartość najdrobniejszej wynosiła niewiele ponad 3 tys. zł.
Jeżeli porównamy arbitraż przeprowadzany w sądzie arbitrażowym przy Lewiatanie czy w sądzie arbitrażowym przy Krajowej Izbie Gospodarczej z kosztami prowadzenia postępowania sądowego, to okazuje się, że do 2–3 mln zł arbitraż jest tańszym rozwiązaniem. Powyżej tej kwoty – ze względu na ograniczoną stawkę opłaty sądowej do 100 tys. zł – rzeczywiście w sądzie może być taniej. Ale to przedsiębiorca musi ocenić, czy chce mieć taniej w sądzie, czy być może drożej – ale z uwzględnieniem atutów, o których już mówiliśmy – w sądzie arbitrażowym.