Temida z opaską na oczach jest symbolem bezstronności, jednak wielu polityków stanowiących prawo najwyraźniej uważa, że oznacza ślepotę. Dowodem jest coraz bardziej widoczny upadek zawodów prawniczych, który jest następstwem nie tylko braku aktywności przedstawicieli tych zawodów, unikających krytyki i rzetelnej dyskusji.
Felieton na koniec
Bylejakość jest powszechna, a prawo zmierza nadal, niestety, w złym kierunku, szkodząc nie tylko obecnym i przyszłym kadrom zawodów zaufania publicznego, ale przede wszystkim społeczeństwu. W marcu 2015 r. nakładem wydawnictwa C.H. Beck ukazała się książka „Egzamin notarialny, akty notarialne i inne czynności – projekty” autorstwa G. Mikołajczuka i P. Biernackiego – żenujące opracowanie, którego nie sposób doczytać do końca. Wywołała ona konsternację wśród aplikantów notarialnych i ich wykładowców. Bo jak odpowiedzieć młodym ludziom i sobie samemu na pytanie, jak to możliwe, żeby tak mierna publikacja w ogóle mogła ujrzeć światło dzienne, a samorząd notarialny i specjaliści od prawa, np. w resorcie sprawiedliwości, siedzą cicho? Czy właśnie tak byle jak mamy uczyć zawodu notariusza, gdzie wymaga się szczególnej staranności? Pozostawieni sami sobie czujemy się, niestety, bezradni.
Nie jest to miejsce do pełnej merytorycznej oceny kontrowersyjnej lektury, dlatego ograniczę się do pierwszego projektu aktu notarialnego i dwóch refleksji. Otóż w par. 1 autorzy piszą o „nieruchomości gruntowej składającej się z działek gruntu o numerach 25 o obszarze 1,5000 ha i 26 o obszarze 1,5000 ha, czyli o łącznym obszarze 0,3000 ha”, co powtarzają jeszcze raz, by następnie przejść do obszaru obu działek po 0,1500 ha, co świadczy o wyjątkowym niechlujstwie.
Ponadto dokonują działu spadku i podziału majątku wspólnego w ten sposób, że współwłaściciele przenoszą między sobą przysługujące im udziały w działkach będących przedmiotem umowy, co nie jest czynnością prawną, obejmującą dział spadku, zniesienie współwłasności lub podział majątku wspólnego.
Refleksja: albo autorzy zostali wybrani po znajomości, ale wtedy zlecający znajomi powinni sprawdzić, co znajomi napisali, chyba że zlecający znajomi też nie znali się na tym; albo autorzy napisali tak źle, aby zaszkodzić następnym rocznikom aplikantów notarialnych w zdaniu egzaminu.
Na żądanie samorządu notarialnego wydanie to powinno być wycofane, a sprzedane egzemplarze przyjęte do zwrotu.
Niestety, bylejakość jest wszechobecna także w wydaniu najwyższych organów władzy. Oto przykład: ustawą z 24 sierpnia 2007 r. zmieniono art. 670 kodeksu postępowania cywilnego, zobowiązując sąd spadku do badania z urzędu, „czy spadkobierca pozostawił testament”. Zmarł więc spadkodawca, a pochowano spadkobiercę. Zmianę opracowywali zapewne wysoko wykwalifikowani urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości i Kancelarii Sejmu RP. Niewątpliwie uczestniczyli w tym także pracownicy naukowi, a może nawet profesorowie. Błąd był oczywisty, ale dopiero w kwietniu 2014 r., a więc po ponad 6 latach został sprostowany.
Staropolskie powiedzenie głosi, że ryba psuje się od głowy. Rządzący nie tylko uchwalają prawo, ale także kształtują sposób sprawowania władzy. Jeżeli rządzący tolerują nadużycia władzy, zawsze uważają, iż postępują nienagannie i nigdy nie przyznają się do popełnianych błędów, to wydaje się konieczne przytoczenie słów barona Karola Ludwika Monteskiusza: „Istnieją dwa rodzaje zepsucia; jedno, kiedy lud nie przestrzega praw; drugie, kiedy same prawa przynoszą z sobą zepsucie. To jest zło nieuleczalne, bo tkwi w samym lekarstwie”.
Społeczeństwo nie jest ślepe i nie chce już tolerować bezradności w sprawowaniu władzy ani bylejakości w przygotowaniu do prawidłowego wykonywania zawodu przez prawników. Przykłady wręcz szokujące przeciętnego Kowalskiego można mnożyć w każdej dziedzinie: gdy sąd pozbawia matkę opieki nad bliźniakami z powodu jej nadmiernej tuszy; komornik dokonuje zajęcia ciągnika osoby, która nie była dłużnikiem; notariusz dokonuje przewłaszczenia nieruchomości na zabezpieczenie zadłużenia z rażącym pokrzywdzeniem dłużnika.
Z pogranicza śmieszności była informacja o ukaraniu mandatem staruszki, której kura – przejechana radiowozem przez policję – stworzyła niebezpieczeństwo katastrofy. Za komuny staruszka pogoniłaby milicjantów miotłą.
Czy może więc dziwić, że społeczeństwo jest zmęczone – powtórzmy – nieudolnością, nieomylnością, bylejakością działania, butą i arogancją rządzących?