Opaczne stosowanie prawa jest zjawiskiem normalnym, zdarzającym się od zawsze. Wypadkiem specjalnym jest jednak, gdy samo prawo lub jego użycie patologię rodzi bądź jej służy - pisze prof. Ewa Łętowska.
Nie można zakładać opacznego stosowania prawa”. To taka prawnicza odmiana „nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało” – usypiająca krytycyzm i wrażliwość. Prawnicze różowe okulary, które hipokryzyjnie usprawiedliwiają nicnierobienie (i jego negatywne skutki): niezajęcie się jakąś kwestią, gdy np. TK prewencyjnie kontroluje konstytucyjność; rezygnację z nowelizacji (gdy problem tkwi w niekompletności regulacji albo dysfunkcjonalności ustawy); brak refleksji, czy w danej sprawie istniejąca rutyna wykładni albo/i praktyka braku lub nieefektywnej kontroli posługiwania się prawem, rzeczywiście mają rację bytu. Ot, choćby Dziennik Gazeta Prawna sygnalizował niedawno rozszerzające, a wygodne dla komorników rozumienie art. 845 par. 2 k.p.c.: czy chodzi w nim o zajęcie „ruchomości znajdujących się we władaniu dłużnika” – w domyśle „wszelkich”, czy „ruchomości dłużnika znajdujących się w jego władaniu” – w domyśle będących jego własnością (Piotr Szymaniak, „Licytacja ruchomości: potrzebna inna wykładnia”, DGP z 28 maja 2015 r.).
Opaczne stosowanie prawa jest zjawiskiem normalnym, zdarzającym się „od zawsze” i uniwersalnie. Wypadkiem specjalnym jest jednak, gdy samo prawo lub jego użycie patologię rodzi bądź jej służy. I znów nie jest to niczym osobliwym, a zjawisko znane jest jak świat światem. Natomiast jest fatalnie, gdy zamiast skupić się na walce z legal harassement, czy wręcz przestępczością przy użyciu prawa, formuła o zakazie „zakładania patologii” służy obciążaniu ofiar prawnego cwaniactwa jego skutkami. Przestępcy, cwaniacy i niedbaluchy bowiem niestety lepiej niż sędziowie i prokuratura znają ułomności i szczeliny ochrony prawnej. Bywa, że to ze smakiem eksploatują, na to się godzą albo chociażby z tego profitują.
Niedbały notariusz, bezrefleksyjny referendarz
Obserwacja towarzysząca, którą ostatnio praktykuję (jestem beneficjentką spółdzielczego prawa do mieszkania w spółdzielni mieszkaniowej w upadłości) dostarcza mi nieustająco świeżych prawniczych wrażeń. A to dowiaduję się, że można uznać dług w akcie notarialnym, zdziałanym bez udziału wierzyciela. I taki akt notarialny nie budzi żadnych zastrzeżeń ze strony czyniącego notariusza. Albo spostrzegam, że hipotekę kreuje się jednostronnym oświadczeniem woli (a jakże, notarialnym), po prostu wyrażając zgodę na jej ustanowienie. To z kolei powinno chyba wzbudzić nieufność w momencie dokonywania wpisu do księgi wieczystej (przecież to kontrolują prawnicy), chociażby po to, aby zastanowić się, gdzie w złożonych dokumentach widnieje oświadczenie drugiej strony. Ostatecznie hipotekę kreuje się umową. Prawda, że nie muszą oba oświadczenia być w jednym dokumencie, no, ale żeby jednego w ogóle nie było?
Ostatnio dowiedziałam się co nieco o działaniu domniemań związanych z księgami wieczystymi. Było tak: pewne małżeństwo w Warszawie postanowiło przekształcić swoje spółdzielcze prawo do lokalu we własność: jak wiadomo lepiej prawnie chronioną i w ogóle świętą. Przekształcili. Dokonano tego, rzecz jasna, w akcie notarialnym. Na notariuszu ciąży obowiązek sprawdzenia, czy księga wieczysta spółdzielni jest „czysta” – bo takie przekształcenie w wypadku, gdy spółdzielnię obciąża hipoteka, powoduje obciążenie z urzędu hipoteką łączną. Natomiast wpis egzekucji w dziale trzecim powoduje, że – zgodnie z art. 930 k.p.c. – świeżoupieczony właściciel staje się współdłużnikiem.
W sprawie, którą komentuję, wpisów nie było. Notariusz miał obowiązek w ciągu trzech dni zgłosić przekształcenie w sądzie wieczystoksięgowym. Zrobił to. Tyle że po... pięciu miesiącach. Referendarz dokonujący wpisu nie alarmował, że notariusz drastycznie opóźnił się z wnioskiem. (A tak przy okazji: jak powinien reagować, kogo zawiadomić? Czy jest w tej mierze jakiś wzorzec postępowania? Bo praktyka wskazuje, że wpisujący „klepie”, co mu przedstawiono). W konsekwencji przekształcający się otrzymał w dziale III księgi utworzonej dla nowego przedmiotu własności wpis egzekucji (art. 930 k.p.c.) na kwotę 2 mln zł. Stało się tak, ponieważ cztery dni po sporządzeniu aktu wszczęto egzekucję wobec spółdzielni i w dziale III księgi jej dotyczącym pojawiała się stosowna wzmianka.
Gdyby notariusz zachował się jak trzeba, jego klient by nie ucierpiał. Tymczasem zaniedbanie spowodowało, że z mocy art. 930 k.p.c. ów klient został stroną postępowania egzekucyjnego. Notabene otrzymawszy dokumenty z sądu, nawet tego obciążenia nie zauważył, a papiery schował. I dopiero telefon osoby, która miała powody zająć się analizą wpisów w księgach wieczystych i spółdzielni, uświadomił grozę sytuacji.
W opisywanym wypadku przekształcający się dokonali wszelkich aktów staranności. Egzekucję wszczęto po dacie transakcji, a zatem i informacja notariusza o braku zagrożenia w tym momencie była ścisła. Tyle że kilkumiesięczna, kompletnie niewytłumaczalna (jeżeli oczywiście nie zakładać patologii, która mogłaby mieć rozmaite oblicze) zwłoka w przekazaniu wniosku o ustanowienie księgi doprowadziła do powstania obciążenia.
Trudno protestować przeciw zasadzie art. 930 k.p.c., przewidującej, że rozporządzenie nieruchomością (a tym jest przekształcenie prawa do lokalu we własność) po jej zajęciu (co nastąpiło w tym wypadku po dokonaniu przekształcenia, lecz przed jego wpisem do księgi) nie ma wpływu na postępowanie. Tyle że powstaje problem – jak w takim wypadku działają domniemania związane z wpisami w księgach wieczystych? Jaki moment decyduje o tym, na kim spoczywa ryzyko formalnie nieukończonej transakcji przekształcenia: aktu notarialnego czy skutecznego złożenia wniosku o wpis do księgi wieczystej?
Sprawę rozstrzyga uchwała składu 7 sędziów Sądu Najwyższego z 16 grudnia 2009 r. (III CZP 80/09), której nadano moc zasady prawnej: „Sąd, rozpoznając wniosek o wpis w księdze wieczystej, związany jest stanem rzeczy istniejącym w chwili złożenia wniosku i kolejnością jego wpływu”. Tak więc wiara w księgi to wiara w moc niehartowanego żelaza: twarde ono, ale kruchutkie. I tak sobie myślę, że warto byłoby tę słabość gwarancyjnego działania ksiąg dobitniej uświadamiać studentom prawa. Bo jeśli studenci wejdą w życie zawodowe z wyolbrzymionym przekonaniem o gwarancyjnym charakterze rejestrów publicznych lub z wiarą, że osoba zaufania publicznego, jaką jest notariusz, ma niepodważalną wiedzę o skutecznym uznaniu długu czy stanowieniu hipoteki, że zawsze dba o interesy klienta i skutecznie go ostrzeże przed zagrożeniem – to adepci prawa okażą się znacznie gorzej wyposażeni „na wejściu”.
Nienadzwyczajny poziom prawników „w masie”
Państwo L. z Warszawy mieli pecha ze swoim notariuszem. Odszkodowanie? Owszem, tylko nie dość, że trudno jest określić rozmiar szkody (zwłaszcza że w polskim prawie za panującą uchodzi teoria różnicy, utrudniająca wyliczenie uszczerbku i eliminująca niektóre sytuacje gdzie indziej podlegające odszkodowaniu), to jeszcze nie o pieniądze tu idzie, ale o skutki uzyskania (nieuzyskania) własności mieszkania, o nieodporność własności na egzekucję i o niepewność co do tego, jak dalej potoczy się sprawa. Komornik wszak może, ale nie musi egzekwować akurat z p. L i ich mieszkania, jakkolwiek łatwiej mu będzie to zrobić, niż szukać zaspokojenia z trudno egzekwowalnego udziału w użytkowaniu wieczystym spółdzielni.
Czy p. L. mają jakieś szanse na odwrócenie sytuacji? Na drodze wieczystoksięgowej – słabe, chyba żeby dało się zaatakować samą podstawę egzekucji albo wpis macierzysty, obciążający księgę spółdzielni. Jasno widać, że skutki zaniedbania kładą się głównym ciężarem na poszkodowanego, a nie na sprawcę całego kłopotu, i to nawet gdy idzie o niwelowanie skutków zaniedbania.
Ekonomiczna teoria prawa zna pojęcie kosztów transakcyjnych: zawarcia i zrealizowania transakcji. Udział prawnika ma te koszty minimalizować – bo teoretycznie służy to uniknięciu błędu. Jeżeli jednak poziomy: czy to fachowy, czy staranność prawników, są „w masie” nienadzwyczajne, to udział jurysty powoduje, że własnymi pieniędzmi możemy to ryzyko błędu i poziom kosztów wręcz powiększyć.
Przykłady, jak wiadomo, nie służą do budowania uogólniających zasad: dewiacja w posługiwaniu się prawem, nieuctwo, niedbalstwo czy nieuczciwość pojedynczego prawnika, notariusza czy referendarza nie może prowadzić do wniosku o powszechności środowiskowych dewiacji czy demoralizacji. Natomiast nawet pojedynczy przykład tu wystarczy, aby poddać w wątpliwość udatność albo regulacji, albo realizacji – procedur, gwarancji i kontroli służących utrzymaniu właściwego standardu. To, że nie można zakładać opacznego stosowania prawa, nie oznacza, że do takiego stosowania w ogóle nie dochodzi. Na taką sytuację i prawo, i prawnicy powinni być gotowi. Ci ostatni, niezależnie od tego, gdzie są ulokowani (także w samorządach zawodowych), nie powinni nakładać różowych okularów. A poszkodowani nie powinni być zdani na wyszarpywanie sobie ochrony lub jej wypraszanie u kogoś.
Błędna teza, że komornik się nie myli
Niedawno tygodnik Prawnik opisał serię drastycznych zaniedbań komornika co do ustalenia adresu dłużnika i fikcję doręczania pism, co w konsekwencji doprowadziło do zastosowania aresztu wobec rzekomo krnąbrnego (E.M. Radlińska, „Błąd komornika, dyscyplinarka sędziego”, DGP z 15 maja 2015 r.). O areszcie orzekał sąd (art. 914 par. 1 k.p.c., oczywiście w tym wypadku bezpodstawnie zastosowany). Wobec sędzi wszczęto postępowanie dyscyplinarne, zakończone uniewinnieniem. Najprawdopodobniej trafnie uznano, że nie było objęte jej świadomością, że stosuje areszt bezpodstawnie.
Piszę „najprawdopodobniej”, bo niepokoi mnie jednak zgeneralizowane stwierdzenie (nie wiem, czy mówi to dziennikarz, czy sąd dyscyplinarny), że „obwiniona sędzia nie mogła nawet zakładać, że komornik nie tylko wskaże błędne dane adresowe dłużnika, ale w ciągu kolejnych 14 miesięcy ich nie sprostuje, a nadto nie cofnie wniosku w sytuacji, gdy umorzył postępowanie egzekucyjne, notabene nie powiadamiając o tym sądu”. Otóż całkowicie aprobując myśl o dopuszczalności i ostrożności wnioskowania o braku świadomości błędu sędziego w takim wypadku i w konsekwencji o niewystępowaniu jego winy, nie podzielam tezy wyjściowej: o zbędności zakładania błędu komornika.
Oczywiście istnieje domniemanie, że wszyscy aktorzy prawniczej sceny, także komornicy, działają nienagannie. Tylko na okoliczności decydujące o wyłączeniu tego domniemania nie należy patrzeć wyłącznie przez różowe okulary. Warto czasem je zdjąć, aby ocenić, co konkretnie ma się – kontrolnie – zrobić, dostając dokument, którego formalne klepnięcie powoduje pozbawienie wolności czy grozi innym dobrom. I mam nadzieję, że tych rozważań (a także konstatacji, że obwiniona im sprostała) nie zabrakło w wyroku SNO 70/14.