Podczas zaplanowanego na 27 maja finału piłkarskiej Ligi Europy znów trzeba będzie udawać, że wymóg ustawowy został dochowany. I że o tym, kto wyjdzie na murawę Stadionu Narodowego, wiadomo od 30 dni
Ostatnimi czasy przedmiotem licznych dyskusji w środkach masowego przekazu były wydarzenia, które miały miejsce na Stadionie Narodowym podczas żużlowego Grand Prix Polski. W wielu komentarzach pojawiała się informacja, że po raz kolejny brak sportowych emocji przy jednoczesnym nadmiarze tych związanych z organizacją imprezy spowodowany był miejscem zawodów. Sławne stało się przy tym hasło, że „na narodowym był basen, więc kiedyś musiał pojawić się piasek”.
Ta ironia w mojej ocenie była nie do końca uzasadniona, zwłaszcza że ubiegłotygodniowy finał piłkarskiego Pucharu Polski, także goszczący na stołecznej arenie, trzeba zaliczyć do bardzo udanych (pomijam tu kwestię użycia pirotechniki). Muszę jednak przyznać – rzeczywiście mamy w Polsce olbrzymi problem z imprezami masowymi.
Przyczyną licznych kłopotów bywa niedochowanie należytej staranności przez samych organizatorów (chociaż można zaobserwować stałą poprawę tego stanu) lub podmioty, którym zlecili oni wykonanie stosownych zadań. Przede wszystkim jednak wiele negatywnych zjawisk i wydarzeń jest pochodną nie do końca klarownych przepisów. Mam tu na myśli głównie ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych (dalej: ustawa). Problemy pojawiają się np. przy zakupie biletu, podczas wchodzenia na imprezę, a także w sytuacji, gdy zostaje ona odwołana lub przedwcześnie zakończona.
Jak udostępnić twarz
Osoby udające się np. na koncert (który ma charakter imprezy masowej) muszą pamiętać, że mogą zostać poproszone o okazanie dokumentu potwierdzającego tożsamość. Niestety, definiując ten termin, ustawodawca nie zaliczył do jego zakresu m.in. paszportu tymczasowego lub dyplomatycznego. Posiadacze wyłącznie takich dokumentów nie powinni zatem, przy literalnym interpretowaniu ustawy, być wpuszczani.
Olbrzymi problem powstaje w związku ze sprzedażą biletów na mecze międzynarodowe, w tym spotkania odbywające się w ramach rozgrywek organizowanych przez UEFA i FIFA (odpowiednio Unia Europejskich Związków Piłkarskich oraz Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej – red.). W Polsce, aby wejść na mecz piłki nożnej, nie trzeba mieć żadnej specjalnej karty (i, wbrew pojawiającym się w mediach informacjom, nigdy takiego obowiązku nie było), ale bilet można kupić wyłącznie po okazaniu dokumentu potwierdzającego tożsamość. Co więcej, w chwili uiszczania należności w kasie nabywca powinien udostępnić wizerunek swojej twarzy, podać imię i nazwisko, a samemu otrzymać numer identyfikacyjny. Te dwie ostatnie dane muszą się znaleźć na bilecie (na marginesie warto wskazać, że kluby bardzo często proszą o inne informacje, choćby adres zamieszkania, co jest sprzeczne z obowiązującym prawem).
Oczywiste jest, że kibice wybierający się na finał Ligi Europy, który 27 maja zostanie rozegrany w Warszawie (znów będzie okazja do sprawdzenia Stadionu Narodowego), wszystkich wymaganych danych nie przekażą, bo kupując bilet przez internet, fizycznie nie mają takiej możliwości. Zapewne zdziwią się natomiast na wieść, że pozyskanej wejściówki nie będą mogli podarować osobom trzecim, bo uniemożliwia to ustawa. W tej kwestii jesteśmy niestety pionierami – nigdy się nie spotkałem z podobnymi regulacjami w innych krajach.
Trochę kazuistyki
Kupno biletu powoduje powstanie określonych praw i obowiązków. Organizator imprezy masowej, co często jest pomijane w mediach, podlega także w przypadkach wskazanych prawem odpowiedzialności odszkodowawczej, która może przybrać postać odpowiedzialności kontraktowej. Z chwilą kupna biletu albo wydania uczestnikowi innego dokumentu umożliwiającego wejście na imprezę masową, strony zawierają umowę o charakterze nienazwanym, której treść normatywna najbardziej zbliżona jest do umowy o dzieło uregulowanej w kodeksie cywilnym (umowa o udostępnienie imprezy masowej). Powyższa umowa jest zawarta na podstawie zasady swobody umów (art. 3531 k.c.). Umożliwia ona widzowi uczestnictwo w określonej imprezie masowej przeprowadzonej przez organizatora osobiście lub z osobami trzecimi, zaś organizatora zobowiązuje do udostępnienia powyższego wydarzenia oraz, przede wszystkim, do zapewnienia bezpieczeństwa jego uczestnikom (w szczególności przy uwzględnieniu rygorów zawartych w ustawie).
Przedstawiony powyżej wywód teoretyczny ma niezmiernie istotne znaczenie w przypadku np. odwołania imprezy. Na samym początku obowiązywania ustawy wskazywano, że odpowiedzialność cywilnoprawna organizatorów oparta jest na zasadzie ryzyka, czyli generalnie za sam skutek. Potem przyjęto jednak, że organizatorowi należy udowodnić winę. Obecnie ten pogląd przeważa w orzecznictwie, przy czym w przypadku powierzenia organizacji części imprezy masowej osobom trzecim, organizator odpowiada za działania lub zaniechania tych osób jak za własne. Może więc uwolnić się od odpowiedzialności za osobę trzecią w razie wykazania okoliczności, z powodu których jemu samemu nie można byłoby zarzucić np. niewykonania umowy.
I tak w praktyce, na początku obowiązywania ustawy, sądy zasądzały odszkodowanie za zwichnięcie nogi na stadionie, niezależnie od przyczyn tego zdarzenia. Potem zaś, w dużej mierze na skutek dokonanej krytyki takiego stanowiska w piśmiennictwie, zaczęły analizować winę organizatora. W przypadku odwołania imprezy, w której przygotowanie były zaangażowane podmioty zewnętrzne (co obecnie jest raczej standardem), analizują zaś zachowania zleceniobiorców tak, jakby chodziło o postępowanie samego organizatora. Dochodzi więc bardzo często do pewnego absurdu: nie dość, że kibic – konsument musi znać treść regulaminu obiektu, regulaminu imprezy masowej, regulaminów wewnętrznych związków sportowych czy też zarządzających rozgrywkami, regulaminu sprzedaży biletów itp., to i tak z reguły nie wiadomo do końca, jakie są zasady odpowiedzialności organizatora. W efekcie próba odzyskania niewielkiej sumy pieniędzy za nienależyte wykonanie świadczeń lub ich niewykonanie kończy się długą batalią w sądzie.
Oczy szeroko zamknięte
Na łamach Dziennika Gazety Prawnej wskazywałem już, że zdroworozsądkowe stosowanie ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych wymaga opanowania sztuki niedostrzegania pewnych kwestii („O potrzebie przymykania oka”, Prawnik z 24 października 2014 r.). Podczas finału Ligi Europy znów trzeba będzie udawać, że w strefach VIP serwuje się tylko słabiutkie piwo (napojów z zawartością powyżej 3,5 proc. alkoholu przecież nie wolno) i że nazwy drużyn zakwalifikowanych do spotkania znamy, zgodnie z ustawowym wymogiem, już od 30 dni (w rzeczywistości dziś nie wiadomo jeszcze, kto z kim się zmierzy).
Takich absurdów życie, a raczej polski ustawodawca, dostarcza co i rusz. Wracając do wspomnianego na wstępie Grand Prix Polski w żużlu – zawody, zgodnie z opublikowanym na stronie m.st. Warszawy wykazem, zostały zaplanowane w przedziale czasowym 16–23.30. A gdyby potrwały dłużej? Zgodnie z prawem powinny zostać natychmiast przerwane przez przedstawiciela organu wydającego zezwolenie na przeprowadzenie imprezy masowej (chyba że organizator miał zgodę na cykliczne przeprowadzanie imprez i nastąpiłaby zmiana decyzji administracyjnej). Innymi słowy może należało się cieszyć, że Grand Prix zakończyło się przed czasem, a nie po czasie?
Część przepisów ustawy jest przedmiotem obrad sejmowej podkomisji, do której ponownie skierowano projekt nowelizacji. W pracach nareszcie uczestniczą przedstawiciele strony społecznej, których zdanie jest często wysłuchiwane. Szkoda, że doszło do tego tak późno. Ustawę należałoby bowiem gruntownie poprawiać, a nie ratować jej kolejne zmiany, których wartość normatywna jest niejednokrotnie wątpliwa, ku rozgoryczeniu prawników i samych organizatorów.
Dwa tygodnie temu osoby, które zajmują się bezpieczeństwem imprez masowych w Polsce, prawdopodobnie miały jednak wielką chwilę radości. Stało się jasne, że w finale Ligi Europy na warszawskim stadionie naprzeciwko siebie na pewno nie staną drużyny rosyjska i ukraińska. Odetchnęliśmy z ulgą. Choć oczywiście wciąż należy się liczyć z tym, że niezależnie od narodowości zawodników, którzy ostatecznie wyjdą na murawę, trybuny pozostaną... puste. Podczas finału Pucharu Polski, w którym Legia Warszawa pokonała na Narodowym Lecha Poznań, nie zabrakło rac, które stanowią oczko w głowie ustawodawcy. Za drobniejsze naruszenia ustawy wojewodowie zamykali stadiony, w myśl zasady, że na imprezach masowych jest bardzo źle, a wręcz beznadziejnie. Czasami decyzje podmiotów biorących udział w zabezpieczeniu imprezy masowej potrafią bardziej zaskakiwać niż pomysły samego ustawodawcy.
Biletu na finał Ligi Europy nie można podarować osobie trzeciej, bo uniemożliwia to ustawa. Nigdy się nie spotkałem z podobnymi regulacjami w innych krajach