Przekazanie restrukturyzacji sądom okręgowym to tak oczywiste i naturalne rozwiązanie, że naprawdę trudno znaleźć powody jego odroczenia - wyjaśnia dr Patryk Filipiak.
Dr Patryk Filipiak, partner w kancelarii FilipiakBabicz, członek zespołu przy ministrze sprawiedliwości ds. przygotowania projektów ustaw z zakresu prawa upadłościowego i restrukturyzacyjnego / Dziennik Gazeta Prawna
Sejm niedawno uchwalił ustawę – Prawo restrukturyzacyjne. Wbrew wskazaniom ekspertów oraz sejmowej komisji przyjęto rozwiązanie, że sprawy dotyczące restrukturyzacji trafią do sądów rejonowych. Fachowcy postulowali, aby właściwe były sądy okręgowe. Jaka jest waga tej jednej zmiany? Czy z nią – jak tłumaczy ministerstwo – da się żyć, czy też może – jak przekonują posłowie opozycji oraz niektórzy praktycy – jest ona kluczowa w całej reformie?
Niestety, ta zmiana może zaważyć na powodzeniu całej reformy. Udane restrukturyzacje będą zależały od kwestii infrastrukturalnych, technicznych etc. Sądy okręgowe są pod względem zaplecza o wiele lepiej przygotowane do zorganizowania np. zgromadzenia wierzycieli na kilkaset osób.
Co gorsza, adresat ustawy i jej główny beneficjent, czyli przedsiębiorca, może nie zaufać sądom rejonowym. Chodzi – było, nie było – o przekazanie władzy dotyczącej zarządzania firmą organom wymiaru sprawiedliwości. Konieczne jest przekonanie przedsiębiorców, że sprawy restrukturyzacyjne są istotne dla sądów. Doświadczeni sędziowie sądów okręgowych w odbiorze społecznym dają większą gwarancję rzetelności i wysokiej jakości postępowania. Chociaż akurat moje prywatne doświadczenia z sądem upadłościowym ulokowanym w sądzie rejonowym są bardzo pozytywne.
Musimy pamiętać także, że sprawy restrukturyzacyjne i upadłościowe są jednymi z najbardziej skomplikowanych spośród tych rozpoznawanych w sądach powszechnych: łączą nie tylko aspekty prawne z wielu dziedzin, lecz także zaawansowane aspekty ekonomiczne. W gruncie rzeczy jest to – jak mawiają doświadczeni sędziowie – proces ekonomiczny, a nie prawny!
Chodzi też o to, aby nowe przepisy były stosowane z pewnym nowym podejściem, z pewną otwartością. Jestem pewien, że nie zabraknie jej doświadczonym sędziom rejonowym, ale niewątpliwie byłoby to pewniejsze w nowo powołanych wydziałach sądów okręgowych.
Ministerstwo jednak tłumaczy, że nie stać nas na reformę, bo potrzebnych byłoby ok. 150 nowych etatów sędziowskich. I że wbrew pozorom delegowanie sędziów wcale nie pomoże.
Nie jest to trafna argumentacja. Obecni sędziowie rejonowi mogliby kontynuować toczące się postępowania. Tak zwany nowy wpływ rozpoznawaliby tak jak obecnie – tylko że w innym sądzie, ze zdecydowanie silniejszym zapleczem. Dodatkowe wsparcie zapewniliby także sędziowie gospodarczy sądów okręgowych. Pamiętajmy, że liczba spraw będzie zbliżona do tej, co obecnie, a więc nie ma powodu, aby rozpoznawała je podwojona liczba sędziów, co sugeruje ministerstwo. Nie ma konieczności natychmiastowego tworzenia nowych etatów w sądach okręgowych.
A może rację ma poseł Ligia Krajewska, która twierdzi, że warto sprawdzić uchwalony przez Sejm model, a dopiero jeśli on nie będzie dobrze funkcjonował – pomyśleć nad nowelizacją?
Tylko że w ten sposób wybieramy gorsze rozwiązanie. Czy to jest słuszne podejście? Oczywiście, ustawa jakoś w sądach rejonowych będzie funkcjonować. Orzekają tam doświadczeni i bardzo kompetentni sędziowie. Tyle że mają oni ograniczone możliwości działania, brak funduszów etc. Nie możemy sobie pozwolić na katastrofę spowodowaną olbrzymimi zatorami w rozpoznaniu spraw, którą później będziemy w sposób nieprzygotowany naprawiali.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jest to świetna reforma, dokonana przy niesamowitym poparciu prawie wszystkich środowisk, stawiająca nasze prawo w jednym rzędzie z ustawodawstwem anglosaskim. To może być wciąż wielki sukces tego rządu, odniesiony w roku wyborczym. A w świat idzie komunikat, że coś jest nie tak. Że znów tracimy szansę.
Ministerstwo Sprawiedliwości przekonuje, że najpierw powinniśmy zadbać o odpowiedni cykl szkoleń dla sędziów, i to powinno być priorytetem. Dopiero gdy wyszkolimy kadry, można przeprowadzić rewolucję, przekazując sprawy restrukturyzacyjne sądom okręgowym.
Po pierwsze, szkolenia z nowych przepisów są od dawna prowadzone. Żaden znany mi projekt nie był tak głęboko konsultowany z użytkownikami nowych przepisów. Nie widzę również przeszkód, aby Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury zintensyfikowała prace szkoleniowe na jesieni 2015 r. W cykl szkoleń mogą być też włączone takie instytucje jak Instytut Allerhanda.
Po drugie, przekazanie restrukturyzacji sądom okręgowym nie jest żadną rewolucją. Jest to tak oczywiste i naturalne rozwiązanie, że naprawdę trudno jest mi znaleźć powody jego odroczenia. Skoro obecnie w okręgach rozpatrywane są sprawy, w których wartość przedmiotu sporu przewyższa 75 tys. zł, oraz sprawy o uchylenie uchwały zgromadzenia wspólników sp. z o.o., to uważam, że upadłość takiej spółki również powinna się znaleźć w tych sądach. Pamiętajmy, że wartość wierzytelności rozpoznawanych w jednej sprawie upadłościowej niemal zawsze przewyższa próg 75 tys. zł. W Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy była rozpoznawana wierzytelność o wartości przekraczającej 1 mld zł.
Dodatkowo, o czym się zapomina, sędziowie w okręgach są przygotowani do orzekania w sprawach restrukturyzacyjnych. W większości tych sądów orzekają przecież osoby, które już to robiły w wydziałach upadłościowych.