Udziały beznominałowe są ciekawą figurą teoretyczną, lecz w praktyce niczemu nie służą. To zgniłe jajo - mówi w wywiadzie dla DGP Prof. Wojciech Popiołek z Uniwersytetu Śląskiego, radca prawny w katowickiej kancelarii ADP Popiołek Adwokaci i Doradcy.
Prof. Wojciech Popiołek z Uniwersytetu Śląskiego, radca prawny w katowickiej kancelarii ADP Popiołek Adwokaci i Doradcy / Dziennik Gazeta Prawna

Uwierzył pan w sensowność zmian kodeksu spółek handlowych, do którego mają trafić spółki z udziałami beznominałowymi? Pytam oczywiście o nową wersję rządowego projektu nowelizacji.

Istota propozycji pozostaje od kilku lat niezmienna. A do niej nigdy nie miałem przekonania. Bo jeśli należy się zgodzić, że przypisywana niekiedy kapitałowi zakładowemu funkcja gwarancyjna wobec wierzycieli już nie istnieje, to nie uzasadnia to dodania do konstrukcji spółki z o.o. udziałów beznominałowych.

Co jest podstawową wadą udziałów bez wartości nominalnej, które miałyby pojawić się nie tylko w nowo tworzonych spółkach z o.o. w ogóle bez kapitału zakładowego, lecz także w starych, funkcjonujących już na rynku?

Ta nowomodna konstrukcja nadmiernie komplikuje podstawową i najczęściej używaną u nas formę zbiorowej działalności gospodarczej. Spółka z o.o. jest stosunkowo prosta. Opatrzyła się przedsiębiorcom. Oni rozumieją, na co się umawiają, zawiązując ją, a także wiedzą, z kim kontraktują, kiedy zawierają z nią umowy. Oczywiście zawsze będą pojawiały się jakieś błędy, ale tym bardziej nie należy dodatkowo utrudniać i komplikować prostej konstrukcji prawnej. Może udziały beznominałowe są ciekawą figurą teoretyczną, lecz w praktyce niczemu nie służą. To zgniłe jajo, które tylko spowoduje zamieszanie.

Czy dezorientacji nie spotęguje brak oznaczenia spółki z udziałami beznominałowymi? Skoro słyszymy, że wszystkimi sposobami należy dążyć do przejrzystości w życiu gospodarczym, to czy niepokazywanie od razu i wprost, z kim mamy do czynienia, nie jest krokiem wstecz?

Jest. Od kiedy pojawił się ten pomysł, utrzymywałem, że jeśli ktoś chce mieć dodatkowy typ spółki, to niech to będzie sp. z o.o. bis albo light, w każdym razie w dowolny inny sposób wyraźnie oznaczona w firmie. Ale autorzy pomysłu za nic nie chcieli się na to zgodzić. Mówili, że taka oznaczona spółka będzie postrzegana jako gorsza w porównaniu z dotychczasową.

Ci sami profesorowie twierdzą, że przedsiębiorcy nie zawsze wiedzą, co dla nich dobre, po czym dodają, że ich organizacje lobbystyczne są zafascynowane nowym pomysłem.

To nie są racjonalne argumenty. Tymczasem prawotwórstwo powinno kierować się rozumem. Kiedy mamy różne typy spółki, to musi to być wykazane w firmie, czyli w nazwie przedsiębiorcy.

A opór dziewięciu katedr prawa handlowego na największych polskich uniwersytetach przeciwko temu eksperymentowi nic nie znaczy?

Mechanizm jest prosty: projekt, który mówi i o obniżeniu kapitału zakładowego, i o udziałach beznominałowych, został przedstawiony rządowi i szerokiej publiczności jako ułatwienie dla biznesu. Dlatego, że zawiązując spółkę z o.o., nikt nie musiałby się troszczyć nawet o zgromadzenie 5 tys. zł. Byłoby tak nawet wtedy, kiedy spółka miałaby mieć kapitał zakładowy, ponieważ jego minimum ma stanowić 1 zł. Natomiast w wypadku udziałów beznominałowych stosunkowo prostsze byłoby dysponowanie środkami spółki, łatwiejsza alokacja majątku ze spółki do spółki, a w konsekwencji także do majątku wspólnika.

Czyli bez barier?

No nie. Na straży interesów przede wszystkim wierzycieli ma stać test wypłacalności.

Który będzie oświadczeniem wiedzy członków zarządu, że w ciągu roku od wypłaty spółka nie utraci zdolności regulowania wymagalnych zobowiązań w toku swej zwykłej działalności.

Nie twierdzę, że to jest genialne rozwiązanie, ale pyta mnie pani, jaką drogą idzie myśl projektodawców. Więc nawet przedstawiciele rządu, jeżeli nie są specjalistami w dziedzinie prawa spółek, gdy słyszą, że jakimś profesorom projekt się nie podoba, ale ma być ułatwieniem dla przedsiębiorców, to co wybierają? Prezent dla przedsiębiorców. I pomysł na ustawę zaczyna żyć własnym życiem. Nikt się już wtedy nie zastanawia nawet nad najmądrzejszą argumentacją, która jest przeciw.

Więc pełna jawność ma w spółce z o.o. polegać na tym, że w nazwie ani słowa o udziałach beznominałowych i o ich ewentualnym pomieszaniu z kapitałem zakładowym, a zgodnie z proponowanym art. 153 par. 2 k.s.h. kapitał udziałowy (ten związany z udziałami beznominałowymi) nie będzie podlegał ujawnieniu w umowie spółki. Do zmiany tegoż kapitału nie będą też stosowały się przepisy o zmianie umowy spółki. I nie będzie on musiał być wyższy niż 1 zł.

To właśnie jest istota spółki beznominałowej. Przecież jeżeli spółka ma kapitał zakładowy, to jest to widoczne w umowie spółki i w rejestrze przedsiębiorców. Jeśli natomiast jest to spółka wyłącznie z udziałami beznominałowymi, to w Krajowym Rejestrze Sądowym kapitału zakładowego nie ujawnia. Na tym polega jedna z różnic.

A jeśli spółka będzie z udziałami mieszanymi, to po czym będzie można ją poznać?

Chyba po niczym.

Więc po co walka z tymi, którzy nie składają sprawozdań finansowych? W ich przypadku się przekonuje, że brak sprawozdania sprawia, iż kontrahent nie wie, jaka jest kondycja finansowa drugiej strony umowy. A teraz nawet nie będzie on wiedział, z jakim typem spółki zaczyna interesy.

Mnie się też nie podoba, że nie będę w stanie przy pierwszym kontakcie się zorientować, z kim mam do czynienia. Gospodarczo to jest nie fair. Autorzy projektu mówią natomiast: to jest spółka z o.o. i kropka. Ale przecież ona będzie mogła być wewnętrznie bardzo różna. I właśnie to uważam – nawet z prawnego punktu widzenia – za nieprawidłowe. Domyślam się jednak, że projektodawców miało usprawiedliwiać przekonanie, że i tak nie ma znaczenia, czy spółka ma takie udziały, czy inne, ponieważ wierzycieli ma chronić test wypłacalności. To on ma stać na straży majątku spółki.

A co, jeśli takie oświadczenie wiedzy członków zarządu będzie się mijało z prawdą?

Bardzo długo dyskutowaliśmy o potrzebie zmiany art. 299 k.s.h., który mówi o posiłkowej odpowiedzialności członków zarządu, kiedy egzekucja przeciwko spółce okaże się bezskuteczna. Na razie w takich sytuacjach członkowie zarządu odpowiadają solidarnie za jej zobowiązania, ale subsydiarnie. Oznacza to, że nie można sięgnąć do ich majątku osobistego dopóki egzekucja z tego, co ma spółka, nie okaże się bezskuteczna. Uważam, że wraz z wprowadzeniem testu wypłacalności ten przepis należy zmienić. Poza tym odpowiedzialność członków zarządu na zasadach ogólnych za złożenie nieprawdziwych oświadczeń to stanowczo za mało. No bo jeśli kapitał zakładowy spółki nie chroni wierzycieli, to potrzebny jest inny sprawny instrument.

Co proponowałby pan racjonalnemu ustawodawcy, który ma ułatwić prowadzenie działalności przedsiębiorcom, ale nie kosztem bezpieczeństwa obrotu i jawności?

Na pewno trzeba wyrzucić z projektu udziały beznominałowe, ponieważ one niczemu dobremu nie służą. Dalej są dwie możliwości. Można zatrzymać nowelizację na jakiś czas i popracować nad konstrukcją testu wypłacalności. Jeśli zaś projektodawcy nie mogą się powstrzymać przed dokonaniem jakichkolwiek zmian, to niech zostawią w spokoju kapitał zakładowy i dodadzą sam test wypłacalności taki, jaki wymyślono. Po kilku latach dowiedzielibyśmy się, jak on działa i co warto poprawić. Dopiero wtedy można by było myśleć o kolejnych obniżkach kapitału zakładowego.

Ale skoro on nie chroni wierzycieli?

Nie chroni, ale to nie jest jego jedyna rola. Kapitał zakładowy pełni w spółce z o.o. również funkcję porządkującą, strukturalną. Doskonale pozwala opisywać pozycje wspólników pomiędzy nimi i względem spółki. Jestem więc przekonany, że nie wolno zaczynać od eksperymentów, które wprowadzą wyłącznie chaos. Przemyślmy konstrukcję testu wypłacalności i wprowadźmy go, ale zapomnijmy o mieszaniu udziałów. Nie twórzmy mętnej wody zamiast przejrzystości konstrukcji. To najważniejsze.