Resort zdrowia opublikował nowy wzór karty zgonu. Aby dokument dotarł do 160 tys. lekarzy, dał 10 dni
Nowy druk będzie obowiązywać od niedzieli. – Jest za mało czasu na rozpowszechnienie informacji – uważa Jacek Krajewski, lekarz. Obawia się, że w pierwszych tygodniach rodziny zmarłych będą krążyły między lekarzami a urzędami.
W Polsce dziennie umiera ponad tysiąc osób. Tyle samo kart zgonu musi być wystawionych. A mogą być z tym kłopoty. Środowisko lekarskie wzburzył nowy, kontrowersyjny zapis, który pojawił się w dokumencie. Trzeba wypełnić pole wyjaśniające, jaka była przyczyna zgonu: bezpośrednia, pośrednia czy pierwotna, zaznaczając... liczbę godzin, miesięcy i lat, które minęły od jej pojawienia się.
– Może to oznaczać, że stwierdzając zgon w domu u chorego cierpiącego od wielu lat na astmę, ale który zmarł w przebiegu zapalenia płuc powikłanego ostrą niewydolnością oddechową, lekarz będzie miał za zadanie ustalić, kiedy rozpoznano u chorego astmę, kiedy rozpoznano zapalenie płuc, a na koniec przez ile godzin i minut pacjent dusił się, zanim zmarł – opowiada jeden z lekarzy. Jeśli nie zna pacjenta, będzie miał trudności z ustaleniem, np. kiedy pojawiły się pierwsze objawy miażdżycy u osoby, u której stwierdzono zawał.
Pojawiają się też inne nowe rubryki dotyczące śmierci dzieci. Lekarz będzie musiał zaznaczyć, czy zgon nastąpił w okresie ciąży, ile dziecko otrzymało punktów Apgar (dla dzieci do roku życia), a także bardziej szczegółowe dane o sekcji zwłok.
Powodem wprowadzenia wymogu bardziej szczegółowej informacji w karcie zgonu jest m.in. statystyka. Obecnie, jak narzekają eksperci, wielu lekarzy wpisywało: „zatrzymanie oddechu” lub „zatrzymanie krążenia”. Najczęściej nie ma jasności, jaka była pierwotna przyczyna, która do tego doprowadziła. Ogólnikowość utrudniała budowanie szczegółowych statystyk dotyczących umieralności. Z powodu fatalnej jakości informacji o przyczynach zgonów Światowa Organizacja Zdrowia wykluczyła Polskę z analiz porównawczych nad umieralnością.
W 2013 r. około 25 proc. zgonów było określonych jako śmierć o niedokładnie określonych przyczynach. Nieprecyzyjne dane uniemożliwiają też m.in. tworzenie analiz epidemiologicznych.
Ale winę za to ponoszą także niejasne przepisy. Maciej Hamankiewicz, szef naczelnej Rady Lekarskiej, apelował do resortu zdrowia o zmiany, przekonując, że nie określają precyzyjnie zasad, sposobu i trybu wystawiania kart zgonu i przeprowadzania badań pośmiertnych. Problematyczne jest także ustalenie lekarza właściwego do wystawienia karty zgonu. „Ewentualne przypisanie tych czynności lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej powinno być wyraźne, z precyzyjnym określeniem źródła pokrywania kosztów z tym związanych” – pisał.
Środowisko lekarskie jest zgodne – należy wprowadzić ustawowo instytucję koronera, czyli lekarza, który byłby oddelegowany do stwierdzania zgonu. Szczególnie w przypadkach gdy nie jest możliwy przyjazd lekarza rodzinnego.
W nagłych przypadkach jest wzywana karetka, jednak lekarze z pogotowia niechętnie wystawiają karty zgonu. Po prostu spisują protokół i odsyłają do lekarzy rodzinnych. Ci z kolei pracują tylko w dni robocze.
Problem rozbija się również o pieniądze. Jedna z propozycji zakłada, że koroner byłby opłacany przez starostwo. Powiaty jednak podkreślają, że musiałby dostać na to pieniądze ekstra. W resorcie, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, maksymalna wymieniana kwota na ten cel to 32 mln zł.
Starostwa szacują z kolei, że potrzebne jest ok. 150 mln zł.
Jak przekonują lekarze rodzinni, resort obiecał im podczas negocjacji w styczniu, że koroner pojawi się do końca pierwszego kwartału tego roku. Jak się dowiedzieliśmy, ministerstwo planuje jego wprowadzenie do ustawy o zdrowiu publicznym, która jest właśnie w fazie konsultacji.