Rozmowa z dr. Tomaszem Grzybem, psychologiem ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej (filia we Wrocławiu)
Sygnalista czy donosiciel? Rozróżnienie nadal trudne. Czy ktoś, kto informuje o nieprawidłowościach np. w miejscu pracy, to bohater?
Sprawa jest oczywiście złożona. Na pewno jest to osoba, która jest odważna i wyłamuje się z ogólnie przyjętych norm. Bo u nas jest pewne przyzwolenie, przymykanie oczu na różne nieprawidłowości w różnych sferach. Jest zmowa milczenia. Osoba, która się z tego wyłamuje, często budzi ostracyzm społeczny. Funkcjonuje przekonanie: po co się wychyla. Jest jak jest, a innym szkodzić nie trzeba.
To takie zachowawcze podejście. Może jednak tych sygnalistów trzeba wzmocnić, poprzeć, a nie uważać ich za donosicieli?
Może nie stać nas jeszcze na podejście anglosaskie. Tam, podam banalny przykład, jeśli ktoś nie przystrzyże w małej miejscowości w USA trawnika wokół domu w sobotę, bo taka jest umowa, to spadnie wartość nieruchomości wokół. Bo okolica zostanie uznana za zaniedbaną. Czyli złamano umowę społeczną. I na pewno ktoś o tym odpowiednią władzę poinformuje. Pytanie, czy doniesie, czy zasygnalizuje. Oczywiście jest to tylko pokazanie mechanizmu, a nie skali zdarzeń.
No właśnie, czym innym jest strzyżenie trawnika czy zamiatanie ulicy przed domkiem, a czym innym mobbing w pracy, zauważenie nieprawidłowości w urzędach skarbowych, gminnych czy policji...
Tak, ale mechanizmy są trochę podobne. Warto zadać sobie pytanie, jakie są osobiste motywy takiego zachowania. Czy chcemy dobra wspólnego i jesteśmy szeryfem stojącym na straży prawa i porządku...
Ale chyba tacy są właśnie nasi sygnaliści...
Jeśli taką wersję przyjmiemy, to oczywiście tak. Często jest to szaleńcza odwaga tych ludzi, którzy są w stanie zasygnalizować nieprawidłowości w samorządzie, firmach. Oni zazwyczaj wiedzą, że to będzie się wiązać z szykanami. Ot, choćby przykład mobbingu. Urzędniczki, ale czasem i urzędnicy ryzykują wszystko, bo zazwyczaj występują przeciwko osobom stojącym od nich wyżej w hierarchii. Takim sygnalistom należy się atencja. Ale to trudne decyzje. Nie każdy jest w stanie je podjąć.
Wspomniał pan jednak o drugiej stronie pojęcia sygnalistów.
Jest taki mechanizm psychologiczny, który można w prostych słowach określić jako: nie mogę ścierpieć, gdy ktoś ma lepiej. Czy to będzie szef w pracy, czy sąsiad za miedzą, który np. nielegalnie dorabia. I na szefa, i na sąsiada można „zasygnalizować”. Jednak ja bałbym się daleko idących uogólnień. Chyba świadomość społeczna dojrzewa. Widać to na przykład w niektórych urzędach. W tych małych gminach, czy powiatach nadal urzędnik jest niemal bogiem. Im większa gmina czy miasto, tym przejrzystość i kontrola społeczna są większe. A to wpływa nie tylko na sposób pracy urzędu, ale też na postrzeganie go przez mieszkańców. Jeśli będą twierdzić, że jest otwarty, przejrzysty, to może nie potrzeba będzie sygnalistów.
Czy sygnaliści mają u nas przyszłość? Czy to kwestia edukacji obywatelskiej? Prawa? A może są to ogólne elementy psychologiczne?
Obecność osób skłonnych do zaryzykowania swoich interesów jest bez wątpienia ważna dla nas wszystkich. Zwłaszcza że jawne występowanie przeciwko nieprawidłowościom po pierwsze jest w naszym wspólnym interesie, a po wtóre pokazuje, że tak można. Badania pokazują, że czasem wystarczy jedna osoba występująca przeciwko wszystkim, aby okazało się, że pójdą za nią inni. Tak było w Polsce, gdy znalazły się osoby protestujące przeciwko łamaniu praw pracowniczych w jednym z dyskontów spożywczych – po jakimś czasie przerodziło się to w prawie masowy ruch i firma musiała poprawić warunki. Na pewno jednak jako społeczeństwo musimy jeszcze wiele się nauczyć, by nie nazywać bez powodu sygnalistów donosicielami.