Senatorowie postanowili rozwiązać problem tzw. rachunków uśpionych. Chodzi o konta należące do osób zmarłych, których spadkobiercy nie wiedzą o pozostawionych tam pieniądzach. A te są spore – wedle szacunków nawet 8 mld zł. Senatorowie przygotowali więc odpowiedni projekt zmian w prawie bankowym. Większość zawartych tam propozycji zasługuje na aprobatę. Smuci jednak, że przy tak szlachetnej inicjatywie parlamentarzyści wrzucili do projektu zapisy, które nijak mają się do problemu rachunków uśpionych.



Chodzi o przepis, zgodnie z którym pieniądze z konta zmarłego będą trafiały do Banku Gospodarstwa Krajowego. I tam będą czekały na uprawnionych do wypłaty. Ale coś tu się nie klei. Dlaczego moje pieniądze po mojej śmierci nie będą spoczywać tam, gdzie spoczywać miały zgodnie z moją wolą? Jakie jest ratio legis tego przepisu? Dlaczego rozwiązanie polegające na tym, że moi spadkobiercy otrzymają wypłatę z BGK miałoby być lepsze od tego, gdy wypłaca, je bank, który prowadził mój rachunek za życia? Czy wypłaty te będą szybsze, sprawniejsze, pewniejsze?
Niestety – na żadne z tych pytań nie znalazłam odpowiedzi w uzasadnieniu projektu. A szkoda, bo być może są jakieś względy racjonalne, które za tą zmianą przemawiają, a których ja dostrzec nie potrafię. Potrafię za to samodzielnie odpowiedzieć na inne pytania: kto na tym rozwiązaniu zyska i komu jest ono potrzebne.
Mam bowiem nieodparte wrażenie, że znów chodzi o stworzenie ministrowi finansów narzędzi prawnych, które pozwolą mu uprawiać kreatywną księgowość. Czemu piszę „znów”? Proszę sobie przypomnieć sprawę z depozytami sądowymi. Od 1 stycznia br. pieniądze tam gromadzone nie spoczywają już na kontach poszczególnych sądów, ale – i tu nie ma niespodzianki – na rachunkach prowadzonych przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Ta zmiana również nie została w odpowiedni sposób uzasadniona. I już została zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego. Posłowie, którzy złożyli w tej sprawie wniosek, podnosili, że regulacje te ingerują w ochronę prawa własności.
Bo przecież w obu tych przypadkach nie chodzi o to, że ustawodawca, niczym Robin Hood, zabiera bogatym, czyli bankom i sądom, a oddaje biednemu, czyli państwu. Pieniądze gromadzone na tych spornych rachunkach należą wszak do poszczególnych obywateli. A ci mają prawo oczekiwać, że Rzeczpospolita, jako państwo prawa, chroni ich własność, a nie sięga po nią zawsze, gdy ma taką potrzebę.