Proponowana nowelizacja przypomina zlepek lobbystycznych tekstów, opracowanych z ewidentnym celem preferowania interesów użytkowników, którzy korzystają z twórczości na wielką skalę i z rażącym pokrzywdzeniem twórców i artystów
Minister kultury i dziedzictwa narodowego 14 października 2014 r. zamieścił na swoich stronach WWW projekt nowelizacji prawa autorskiego z 24 września 2014 r. Jest to dokument wyjątkowo obszerny. Nowe regulacje obejmują 17 stron, uzasadnienie – 68. Poruszono wiele zagadnień, w tym dwa najważniejsze, bo dotyczące implementacji dyrektyw, które powinny zostać wprowadzone do polskiego ustawodawstwa w możliwie najkrótszym czasie (wyznaczony termin już upłynął). Chodzi o dyrektywę dotyczącą przedłużenia ochrony majątkowej praw pokrewnych, którą należało implementować do 1 listopada 2013 r., i dyrektywę o dziełach osieroconych, która powinna być implementowana do 29 października 2014 r.
Należy przy tym wyjaśnić, że zwłoka nie była rezultatem zwykłej bezczynności legislacyjnej. Trzeba ją raczej przypisać pojawiającym się rozbieżnym interesom różnych podmiotów i temu, że w resorcie zabrakło woli politycznej, by wobec nasilających się sporów zająć jasne stanowisko. Ministerstwo oczekiwało na kompromis pomiędzy lobbies producencko-dystrybutorskim i środowiskami twórczymi (zwłaszcza reprezentowanymi przez organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi lub pokrewnymi), naiwnie sądząc, że te pierwsze, jako strona silniejsza, dobrowolnie ustąpią nieco ze swoich monopolistycznych oczekiwań, w tym z uzyskanych już przywilejów.
Stało się odwrotnie. Lobbies producenckie i dystrybutorskie umocniło się na swoich pozycjach, o czym świadczą choćby doniesienia prasowe na temat nacisku wywieranego na panią minister kultury przez wicepremiera i ministra gospodarki, aby wycofała się z części zmian przywracających równowagę (por. Sandra Borowiecka, „Ukryte koszty kultury”, UwazamZe.pl, nr 12 (158), grudzień 2014). Opublikowanie projektu nowelizacji określiło wolę polityczną, która – wszystko na to wskazuje – zmierza w jak najgorszym kierunku.
Lektura projektu nie daje podstaw do stwierdzenia, że dokument ten został przygotowany pospiesznie lub że jest nieprzemyślany. Refleksja jest całkowicie inna. Proponowana nowelizacja jest najwyraźniej zlepkiem lobbystycznych tekstów, opracowanych z ewidentnym celem preferowania interesów użytkowników podejmujących korzystanie z twórczości na wielką skalę i z rażącym pokrzywdzeniem twórców i artystów. W uzasadnieniu projektu, wprawdzie obszernym, jednak ze względu na rozległość materii omawiającym poszczególne zmiany bardzo ogólnie, starannie unika się wskazywania skutków zmian dla autorów i artystów. Wobec tego ustalenie rzeczywistego znaczenia propozycji zawartych w projekcie staje się niezwykle trudne i wymaga odszyfrowania efektów poszczególnych postanowień.
Początkowo wydawało mi się, że rozpowszechniony projekt, wprawdzie w najwyższym stopniu kontrowersyjny i zawierający liczne błędy, należy traktować jako roboczy i wstępny, a więc taki, który stanowi podstawę do dyskusji. Nadzieje te rozwiało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN), które 8 października 2014 r. formalnie rozesłało dokument, wyznaczając na zajęcie stanowiska całkowicie nierealny termin miesięczny. Jedna z największych organizacji zbiorowego zarządzania (OZZ), świadoma znaczenia proponowanych zmian i obszerności poruszonej problematyki, wystąpiła o przedłużenie okresu na zgłoszenie uwag. Bardzo szybko otrzymała odpowiedź odmowną, z uzasadnieniem będącym mieszaniną kpiny i lekceważenia. Ten pożałowania godny przypadek nie był, niestety, najlepszym prognostykiem na przyszłość.
W ostatnich latach fatalną praktyką stało się, iż resort rozsyła zainteresowanym organizacjom projekty nowelizacji z krótkim terminem na zajęcie stanowiska, które i tak zazwyczaj nie wpływa znacząco na ostateczną wersję dokumentu. Ten, po zaakceptowaniu przez rząd, trafia do Sejmu jako projekt rządowy i staje się przedmiotem prac komisji. Co istotne, najczęściej nie ma autora, czyli osoby, która byłaby w pełni świadoma znaczenia poszczególnych postanowień. W konsekwencji zdarza się, że podczas debat sejmowych nikt z przedstawicieli resortu nie jest w stanie precyzyjnie wyjaśnić intencji projektodawcy albo udziela odpowiedzi w sposób ogólnikowy. Tak było w szczególności w przypadku implementacji dyrektywy 2004/48/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 29 kwietnia 2004 r. w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej, tak było także w przypadku implementacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 24 maja 2006 r. (sygn. K 5/05) dotyczącego tantiem audiowizualnych. Pamiętam w szczególności debatę w sejmowej komisji kultury nad zmianą art. 70, która, w konsekwencji, z oczywistą wadą, przyjęta została jednym głosem przeważającym przy bardzo niskim quorum członków tego gremium. Wszystko wskazuje na to, że podobny ciąg zdarzeń i tym razem się powtórzy.
Dialog pod presją
Ta apokaliptyczna wizja nasuwa kilka podstawowych pytań. Pierwsze, skierowane do pani minister, o świadomość znaczenia proponowanych zmian dla kultury narodowej i akceptację takiego właśnie kierunku. Czy tak właśnie resort wyobraża sobie reformę prawa autorskiego? Jeśli odpowiedź byłaby pozytywna, oznaczałoby to zamiar drastycznego ograniczenia ochrony praw twórców i artystów, w zamian za stworzenie znaczących enklaw swobodnego korzystania z twórczości przez organizacje zajmujące się jej rozpowszechnianiem na wielką skalę, zwłaszcza drogą cyfrową. Należy przy tym dodać, że nie równałoby się to otwarciu dostępu do swobodnego korzystania z twórczości, a raczej uposażeniu grupy profesjonalnych użytkowników. Jednocześnie byłby to wyraz świadomego zarzucenia poszukiwania równowagi pomiędzy interesami twórców i artystów (w szczególności w zakresie prawa do uzyskiwania przez nich stosownego wynagrodzenia) a niezbędnymi w świetle zdobyczy techniki ułatwieniami w dostępie do twórczości. Przyjęcie dotychczas stosowanego modelu „dialogu” nad propozycjami nowelizacji nie stworzy możliwości wypracowania tekstu, który pogodzi racje wszystkich stron. Dialog taki po prostu wymaga czasu, nie wspominając o udziale w nim autorów (autora?) projektu.
Niezależnie od skali wad omawianego dokumentu, już sama jego obszerność, zakres i skomplikowanie regulowanej materii powodują, że nie ma szans na uchwalenie go do końca bieżącej kadencji Sejmu i Senatu. Po co więc niepotrzebnie angażowano czas i siły wielu organów? Czyżby liczono, że tekst przyjęty zostanie bezrefleksyjnie? Nasuwa to jedynie racjonalny wniosek, a mianowicie konieczność ograniczenia zakresu nowelizacji do dwóch obszarów, w których zapóźnienie stawia nas w trudnej sytuacji. Najpilniejszą sprawą jest przedłużenie czasu ochrony utrwaleń artystycznych wykonań i fonogramów, a w drugiej kolejności (i z zastrzeżeniami, o których będzie mowa niżej) implementacja dyrektywy dotyczącej dzieł osieroconych. Postulat ten, zakładający proponowaną kolejność, wynika z dwóch powodów.
Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2011/77/UE z 27 września 2011 r. dotycząca czasu ochrony przewidywała, jak już pisałem na wstępie, implementację do 1 listopada 2013 r. Przekroczenie terminu jest więc znaczne i, jak można przypuszczać, zostało spowodowane niezadowoleniem organizacji producentów fonogramów z ujęcia w dokumencie zasad wypłaty wynagrodzeń artystów, ukształtowanych jako roszczenie niezbywalne. Proponowany w projekcie sposób implementacji tych zasad budzi poważne zastrzeżenia. Z kolei dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2012/28/UE z 25 października 2012 r. dotycząca dzieł osieroconych przewidywała implementację do 29 października 2014 r., przekroczenie terminu jest więc nieznaczne.
Decydujące znaczenie ma jednak merytoryczny aspekt sprawy. Dyrektywa dotycząca czasu ochrony jest prostsza i wskutek tego łatwiejsza do wdrożenia. Wprawdzie projekt w tym zakresie jest wadliwy, a błędy polegają na istotnych rozbieżnościach z dyrektywą oraz na braku dostatecznie jednoznacznych uregulowań, jednak perspektywa kilkumiesięcznych prac nad dokumentem, ze względu na termin planowanych wyborów parlamentarnych, pozwoli na jego doprecyzowanie. Znacznie gorzej jest z dyrektywą dotyczącą utworów osieroconych. Opublikowany przez MKiDN projekt w tym zakresie zawiera wady o znaczeniu podstawowym. Jest nie tylko niezgodny z dyrektywą, ale przede wszystkim z elementarnymi zasadami przyzwoitej legislacji. Moim zdaniem wymaga gruntownego przepracowania, w tym w szczególności zmian lub uzupełnienia trybu przeprowadzania starannych poszukiwań, w tym wprowadzenia jawności tej fazy postępowania oraz kierowania zgłaszania wpisów dotyczących osierocenia do OHIM (Urzęd Harmonizacji Rynku Wewnętrznego – red.), a także możliwości zgłaszania zastrzeżeń przez uprawnionych do utworów i z tytułu praw pokrewnych. Uregulowania wymaga także kwestia rekompensat uprawnionym z tytułu uznania utworów lub przedmiotów praw pokrewnych za osierocone i rozpowszechniania w tym charakterze.
Przy prowadzeniu dalszych prac implementacyjnych należy pamiętać o tym, że skutki tzw. osierocenia, czyli sytuacji, w której autor utworu jest nieznany lub nie ma możliwości nawiązania z nim porozumienia zmierzającego do uzyskania zezwolenia na korzystanie z utworu, są problemem dotyczącym wszystkich rodzajów utworów oraz sposobów eksploatacji. Dyrektywa w art. 1 przewiduje zastosowanie jej tylko do niektórych, wyraźnie wymienionych, sposobów korzystania z utworów i fonogramów uznanych za osierocone. Utwór lub fonogram uznany za osierocony w jednym z państw UE uznaje się za osierocony we wszystkich państwach członkowskich. Skutek ten dotyczy jedynie zawężonego zakresu, o którym mowa w art. 2 dyrektywy. Ustawodawca krajowy może przyjąć, że zakres uznawania osierocenia będzie szerszy. Jednak w zakresie wykraczającym poza unormowanie zawarte w dyrektywie nie ma podstaw do przyjęcia skutku nadania statusu utworu lub fonogramu osieroconego we wszystkich państwach UE. I nie ma na to rady, natomiast nie dezaktualizuje to potrzeby generalnej regulacji statusu dzieł osieroconych.
Projekt sprzeczny z dyrektywą
Niestety, dyrektywa reguluje jedynie kwestie o charakterze podstawowym. Nakłada to na ustawodawcę krajowego obowiązek stworzenia spójnego systemu ustalania spełnienia wymogów osierocenia, a zwłaszcza trybu postępowania w tym zakresie. W obu kwestiach projekt nowelizacji nie tylko nie spełnia oczekiwań, ale jest sprzeczny z celem dyrektywy. Celem jej jest mianowicie umożliwienie korzystania z utworów uznanych za osierocone mimo braku zgody nieznanego, co najmniej z miejsca pobytu, uprawnionego. Zasadą jest w szczególności, że dyrektywa nie narusza praw do utworu lub fonogramu nie tylko znanych uprawnionych, ale i uprawnionych odnalezionych. Podstawowe znaczenie w tym kontekście ma obowiązek przeprowadzania starannych poszukiwań uprawnionych przed rozpoczęciem eksploatacji przez podmioty wskazane w dyrektywie, takie jak biblioteki publiczne, placówki oświatowe i muzea, archiwa, instytucje odpowiedzialne za dziedzictwo filmowe, dźwiękowe oraz nadawców publicznych mających siedzibę w UE, w odniesieniu do utworów i fonogramów pozostających w ich zbiorach.
Od ustawodawcy krajowego oczekuje się w szczególności zabezpieczenia interesów uprawnionych (każdoczesnych) na wypadek zgłoszenia się przez nich, co musi spowodować pozbawienie skutków prawnych dokonanego uznania utworu za osierocony. Według dyrektywy uprawniony może unieważnić w dowolnym momencie uznanie utworu za osierocony, w zakresie przysługujących mu praw (w angielskiej wersji dyrektywy: „The possibility of putting an end to the orphan works”). Jednocześnie państwa UE powinny zapewnić godziwą rekompensatę (w angielskiej wersji – „a fair compensation is due to rightholders”) za korzystanie przez uprawnione organizacje z utworów uznanych za osierocone na podstawie prawa obowiązującego w państwie UE właściwego dla podmiotu uprawnionego do uznania utworu za osierocony. Projekt nie określa, niestety, żadnej procedury zapewniającej należyte wywiązywanie się z przeprowadzenia starannych poszukiwań. Całość postępowania w tym zakresie pozostawiono w rękach podmiotów, w zasobach których znajdują się utwory, czyli zainteresowanych uzyskaniem przez utwory nienależące do zidentyfikowanych uprawnionych statusu osierocenia. One mają obowiązek przeprowadzenia starannych poszukiwań uprawnionego (co zrozumiałe), jednak ich działania w tym obszarze nie podlegają żadnej weryfikacji, a ich wnioski co do spełnienia statusu osierocenia są przekazywane „za pośrednictwem” ministra kultury do OHIM przy wykorzystaniu systemu teleinformatycznego (tak art. 357 ust. 3 projektu). Niezbyt koresponduje z tym ust. 1 tego przepisu, według którego na wniosek uprawnionych podmiotów minister „dokonuje (...) rejestracji w bazie danych” OHIM.
W tym ujęciu zatem rola ministra ograniczona została do stwierdzenia braku podstawy do wystąpienia do OHIM za pośrednictwem ministra kultury. W każdym razie przepis nie przewiduje kontroli spełnienia przesłanki starannych poszukiwań oraz nie zabezpiecza praw uprawnionych do utworów i fonogramów w trakcie postępowania prowadzącego do nadania im statusu osierocenia. Wątpliwości co do roli ministra rozstrzygają wyjaśnienia zawarte w uzasadnieniu projektu. Mowa tam o „przekazaniu stosownych informacji” do bazy danych OHIM za pośrednictwem ministra kultury (s. 47 uzasadnienia projektu). W uzasadnieniu czytamy dalej, że „samo zarejestrowanie utworu jako osieroconego przez instytucję wpisaną do bazy danych OHIM nie będzie podlegało żadnej weryfikacji ani kontroli ze strony ministra właściwego do spraw kultury i dziedzictwa narodowego” (s. 48). Ma to ponoć wynikać z zasady art. 3 ust. 6 dyrektywy, że odpowiedzialność za staranne poszukiwania leży po stronie uprawnionej instytucji krajowej. Według uzasadnienia nie dotyczy to „organów państwowych, które powinny pełnić wyłącznie rolę punktu kontaktowego i pośrednika pomiędzy instytucjami korzystającymi a bazą OHIM”.
Jak więc z tego wynika, jedyną troską projektodawcy jest, aby zwolnić polskie organy z jakiejkolwiek odpowiedzialności i sprowadzić rolę ministra do roli skrzynki kontaktowej czy doręczyciela cudzej korespondencji. Zgubiony został najważniejszy aspekt sprawy – zagrożenia ze strony takiego rozwiązania dla praw uprawnionych do utworów i z tytułu praw pokrewnych w Polsce. Przecież z chwilą zarejestrowania w bazie OHIM wniosku o uznanie utworu za osierocony następują daleko idące ograniczenia praw uprawnionych do korzystania i ich dóbr niematerialnych, polegające na legalnym dostępie do korzystania z niego bez potrzeby uzyskiwania zezwolenia uprawnionych do utworu i jego nagrań na warunkach odnoszących się do utworów osieroconych. Stan ten trwać ma do uchylenia dokonanej rejestracji określonego utworu.
Takie ujęcie powoduje, że uprawniony do utworu autor lub artysta nagranego artystycznego wykonania nie ma odpowiednio zabezpieczonej możliwości dowiedzenia się o wniosku o uznanie jego utworu za osierocony, ujawnienia się i dochodzenia swoich praw. W konsekwencji korzystanie z jego utworu lub nagrania odbywać się będzie poza jego wiedzą i więcej – z naruszeniem jego praw do wynagrodzenia.
Podjęcie postępowania o uznanie osierocenia musi być jawne i to w taki sposób, żeby było możliwe zgłoszenie roszczeń przez uprawnionego do utworu. Można się spodziewać, że brak kontroli powodować będzie zgłaszanie wniosków o uznanie utworów za osierocone bez rzetelnych poszukiwań, co ułatwi prowadzenie działalności mającej na celu rozpowszechnianie utworów bez potrzeby zawierania umów o korzystanie z nich i bez płacenia należnych w takich sytuacjach wynagrodzeń.
Postanowienia projektu nie uwzględniają również w dostatecznym stopniu faktu wykonywania zbiorowego zarządzania, a w szczególności istnienia tabel wynagrodzeń za reprodukowanie i rozpowszechnianie utworów i ich nagrań.
W najwyższym stopniu niepokojące jest również ujęcie w projekcie kwestii godziwej rekompensaty w przypadku ujawnienia się uprawnionego. Projekt stanowi, że wysokość tego wynagrodzenia powinna uwzględniać „interes publiczny, którego realizacji służy korzystanie z utworu osieroconego”. Co to oznacza, trudno dociec. Język przepisu raczej kojarzy się z latami 50. ubiegłego wieku i tendencjami kolektywistycznymi niż z prostym faktem, że oto miało miejsce bezpodstawne korzystanie z cudzego utworu i należy skompensować tego ujemne skutki. Niezbyt jest również jasne, co dzieje się w sytuacji, gdy uznanie utworu za osierocony nastąpiło w sytuacji, gdy korzystający o istnieniu uprawnionego do utworu wiedział lub z łatwością mógł się dowiedzieć. Należy mianowicie zwrócić uwagę, że także bezpodstawne umieszczenie utworu w bazie OHIM jako osieroconego powoduje, że utwór będzie przedmiotem użytku w tym charakterze do chwili jego wykreślenia z bazy utworów.
Alternatywnie projekt przewiduje możliwość korzystania z utworu osieroconego na podstawie umowy zawartej z OZZ przed przystąpieniem do korzystania z utworu osieroconego, na zasadach równego traktowania z ochroną utworów osieroconych danego rodzaju. Trudno zrozumieć, czemu ma służyć uregulowanie takiej możliwości jedynie jako alternatywnego uprawnienia. Dlaczego nie jest to obowiązkiem, zważywszy że status osierocenia zmierza do wypełnienia luki wynikającej z braku wiedzy o uprawnionym do utworu, z którym należy zawrzeć umowę, nie zaś do wyznaczenia uprzywilejowanych podmiotów korzystających z utworu kosztem uprawnionych. Uznanie utworu za osierocony nie powinno być podstawą do budowania konkurencyjnego systemu dostępu do twórczości redukującego intensywność ochrony autorskiej. Nie ma powodu, żeby korzystający z utworu osieroconego odnosił korzyści z faktu, że utwór jest osierocony. Omawiane przepisy powinny jedynie zapewniać możliwość ich legalnego wykorzystywania.
Kwestia przedawnienia
Osobnym zagadnieniem jest, że w odniesieniu do pewnej liczby utworów uznanych za osierocone uprawnieni, a więc w szczególności twórcy, artyści, ich następcy prawni, nie ujawnią się i nie zgłoszą się po należne im wynagrodzenia. Po pierwsze służące im roszczenia powinny być poddane ogólnym zasadom o przedawnieniu roszczeń, natomiast należy przewidzieć sposób wykorzystywania takich środków. Najprostszym rozwiązaniem byłoby przekazywanie ich na znany ustawie o prawie autorskim Fundusz Rozwoju Twórczości i wykorzystywanie ich zgodnie z zasadami tego funduszu. Trudno zrozumieć, dlaczego w projektowanym art. 358 ust. 3 przewidziano przekazanie 80 proc. wynagrodzenia zainkasowanego przez OZZ na ten fundusz po upływie trzech lat, zapominając, że w prawie istnieje instytucja przedawnienia i że ogólny termin przedawnienia wynosi lat dziesięć.
Po co tworzyć nową nieczytelną konstrukcję, miast wpisać nowe rozwiązanie w już istniejący system? Postanowienie to jest ponadto znamiennym przejawem niechlujstwa legislacyjnego. Dlaczego dotyczy ono tylko wynagrodzeń zainkasowanych przez OZZ (a więc nie wszystkich wynagrodzeń) i posługuje się niezrozumiałą terminologią, bo nie wiadomo, co znaczy termin „przekazanie” wynagrodzenia za korzystanie z utworu w relacji do przedawnienia oraz jaki jest sens radykalnego skrócenia terminu pozostawania wynagrodzeń za dzieła osierocone w OZZ? Przecież w ten sposób wydatnie zmniejszona zostanie szansa na odnalezienie uprawnionych, którzy o fakcie uznania utworu za osierocony i swojej wierzytelności mogą po prostu nie wiedzieć. Im więc krótszy termin na ich dochodzenie, tym szansa zaspokojenia mniejsza. Nie spełnia to wymogu konstytucyjnej zasady proporcjonalności.
Powyższe omówienie ma na celu uzasadnienie zastrzeżeń o znaczeniu podstawowym. Szczegółowa analiza poszczególnych postanowień uzasadnia zastrzeżenia co do terminologii projektu, jego precyzji, a przede wszystkim racjonalności proponowanych w nim rozwiązań. Generalnie uzasadnia wniosek, że proponowane rozwiązanie statusu utworów osieroconych zostało przygotowane z myślą o ograniczeniu praw uprawnionych oraz o wyłączeniu odpowiedzialności ministra kultury, zminimalizowaniu jego obciążeń, w tym wyłączeniu jego funkcji kontrolnych. Stanowi to próbę stworzenia systemu niespójnego, pozbawiającego twórców ochrony bez zabezpieczenia możliwości powzięcia wiedzy o toczącym się postępowaniu i uznaniu utworu za osierocony oraz bez należytego zabezpieczenia praw także w sytuacji podważenia nadania takiego statusu. Poprzez odwrócenie i ograniczenie racjonalnej konstrukcji zakładającej, że stworzony zostanie system umożliwiający powzięcie wiedzy o podjętej inicjatywie nadania utworowi statusu osierocenia i zgłoszenie zastrzeżeń blokujących nadanie tego statusu do czasu ich prawomocnego rozpatrzenia, stworzono nieracjonalny system, w którym nadawanie statusu osierocenia następuje w wyniku niepodlegającej weryfikacji inicjatywy jednej z uprawnionych do tego organizacji. Natomiast w przypadku dochodzenia bezpodstawności nadania tego statusu przewidziano procedurę administracyjną na zasadach ogólnych, w której organem właściwym jest minister kultury. Oznacza to, że status osierocenia, mimo podjęcia tej procedury, będzie trwał aż do prawomocnego zakończenia postępowania. Innymi słowy, projekt ten w obecnym kształcie wymaga wycofania i gruntownego przepracowania, celem nadania mu postaci umożliwiającej podjęcie na jego podstawie prac legislacyjnych.
Zastrzeżenia budzi także proponowana wersja tantiem bibliotecznych, tzw. public lending rights, czyli wynagrodzeń, które powinny być płacone z budżetu twórcom i wydawcom z tytułu swobodnego korzystania z utworów w ramach wypożyczeń bibliotecznych. Jak wynika z wypowiedzi rzecznika MKiDN, Ministerstwo Finansów zgłosiło zastrzeżenia, aby środki na te „tantiemy” pochodziły z budżetu. Nie dość zatem, że proponowana wielkość tych środków była według projektu symboliczna, co wydatnie redukowało funkcje opłat, to minister finansów proponuje wypracowanie „takich rozwiązań, które zmniejszyłyby udział budżetu państwa w finansowaniu tych wynagrodzeń”. Ogólnikowe wyjaśnienia rzecznika MKiDN pozwalają sądzić, że mamy do czynienia z próbą przerzucenia tych płatności na samorząd terytorialny, z demagogicznym argumentem, że to organy samorządu utrzymują biblioteki. Zatem do istniejącej mizerii, wynikającej z dramatycznego niedofinansowania bibliotek gminnych, chce się dodać nowe obciążenie.
A przecież biblioteki pełnią ważną rolę w systemie rozpowszechniania twórczości. Ich pozycja finansowa powinna być wydatnie wzmocniona, w szczególności wobec zamierzeń poszerzenia ich oferty o możliwości rozpowszechniania twórczości drogą elektroniczną. Cyfryzacja zasobów jest sprawą wielkiej wagi. Biblioteki na ten cel muszą uzyskać stosowne środki. Nie ma powodu, żeby odbywało się to kosztem twórców, artystów i wydawców lub uszczuplenia dotychczasowych finansowych podstaw działalności bibliotek. Rozwój i udostępnianie dorobku kulturalnego jest obowiązkiem państwa, którego nie wolno realizować kosztem bibliotek, twórców lub wydawców. Żeby nadążyć za postępem techniki, niezbędne jest dofinansowywanie placówek kultury, a nie nakładanie na nie dodatkowych obciążeń bez zabezpieczenia środków na ten celów. Pod tym kątem projekt nowelizacji wymaga głębokiej refleksji.
W ostatnich dniach pojawiła się informacja ministra kultury z 31 grudnia 2014 r. o ograniczeniu projektu do przepisów o wdrożeniu dyrektywy dotyczącej czasu ochrony praw pokrewnych. Jest to krok racjonalny i odważny. W piśmie MKiDN wyjaśniono, że prace nad pozostałą częścią będą kontynuowane „z uwzględnieniem przeprowadzonych konsultacji publicznych i uzgodnień międzyresortowych”.Wszystko to pokazuje, jak trudne zadania zostały przejęte po poprzednikach i stoją przed panią minister Małgorzatą Omilanowską, której dodatkowo przyszło mierzyć się z brakiem przychylności ze strony innych ogniw rządowych, w szczególności kierujących resortami finansów i gospodarki.
Gra trzech resortów
Niniejsze uwagi można zakończyć trzema refleksjami. Pierwsza sprowadza się do wyrażenia uznania, że zgłoszone do obecnego projektu uwagi zostały potraktowane poważnie. Wiele zależeć teraz będzie od przyjętego trybu dalszej pracy i niezapominania (zwłaszcza w samym MKiDN), że sprawy kultury nie powinny być przedmiotem gry resortów finansów i gospodarki, dla których sprawy kultury są, najdelikatniej mówiąc, odległe.
Druga refleksja sprowadza się do tego, że z krytyki dotychczasowego projektu należy wyprowadzić merytoryczne wnioski. Zamiast mówić o podzieleniu materii projektu i rozłożeniu sprawy na etapy, co w istocie stanowi elegancką formułę taktyczną, należy przyjąć jasny schemat pracy dotyczący wydzielonego obecnie drugiego etapu. Na podstawie zgromadzonego materiału należy opracować najpierw tezy proponowanej nowelizacji. Tezy takie, jako wyraz polityki resortu w zakresie prawa autorskiego, powinny być upublicznione w celu umożliwienia zgłoszenia uwag i dopiero na ich podstawie powinien być opracowany rządowy projekt nowelizacji.
Trzecia refleksja odnosi się do zakresu nowelizacji. Uważam, że powinna ona objąć także problematykę audiowizualną, reemisji, opłat z art. 20 ust. 1 PrAut, zatwierdzania tabel, w tym Komisji Prawa Autorskiego oraz zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i pokrewnymi w środowisku cyfrowym. Jeżeli w obecnej kadencji, przed którą jest przecież jedynie perspektywa kilku miesięcy, tezy tak zakrojonej nowelizacji zostałyby opracowane i ogłoszone, byłoby to doniosłym osiągnięciem obecnego kierownictwa resortu kultury. Jestem przekonany, że ministerstwo pod obecnym kierownictwem dysponuje możliwościami w tym zakresie. Wierzę także, że nie zabraknie mu niezbędnej determinacji.
Jedna z największych organizacji zbiorowego zarządzania, świadoma znaczenia proponowanych zmian i obszerności poruszonej problematyki, wystąpiła o przedłużenie okresu na zgłoszenie uwag. Bardzo szybko otrzymała odpowiedź odmowną, z uzasadnieniem będącym mieszaniną kpiny i lekceważenia
Jedyną troską projektodawcy jest, aby zwolnić polskie organy z jakiejkolwiek odpowiedzialności i sprowadzić rolę ministra do roli skrzynki kontaktowej czy doręczyciela cudzej korespondencji
Język przepisu raczej kojarzy się z latami 50. ubiegłego wieku i tendencjami kolektywistycznymi niż z prostym faktem, że oto miało miejsce bezpodstawne korzystanie z cudzego utworu