Kazuistykę mało kto lubi. Sarkają na nią sędziowie, utyskują adwokaci, brzydzi się ustawodawca. Niechęć do niej przebija z projektów sygnowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Jako przykład podam procedowaną właśnie w Sejmie nowelizację ustawy o Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury.
Tam niechęć do takiej metody formułowania przepisów widać jak na dłoni. Chodzi konkretnie o przepisy, które pozwalają ministrowi sprawiedliwości zgłosić sprzeciw wobec kandydata na wykładowcę krakowskiej szkoły. Bronił ich jednak jak lew Wojciech Hajduk, wiceminister sprawiedliwości. Pytany przez DGP, dlaczego nie wskazują wprost, z jakich powodów minister może ów sprzeciw wyrazić, stwierdził m.in., że „kazuistyka niszczy prawo”. I trudno się z tym nie zgodzić. Szkoda tylko, że resort traktuje to nie jako zasadę, a jako wygodną wymówkę.
Sejm przyjął właśnie sprawozdanie komisji o projekcie zmian w prawie o ustroju sądów powszechnych. Znalazły się w nim rozwiązania szczegółowo wyliczające uprawnienia wiceministrów sprawiedliwości. Tajemnicą poliszynela jest, że poprawka ta, choć wnoszona przez posłów, wyszła z gmachu przy Alejach Ujazdowskich. Jak to się dzieje, że projektodawca nie ma problemu z dookreślaniem uprawnień wiceministrów, za to ma opory przed dokonaniem takiej operacji względem ich szefa? Czy chodzi tutaj o cele, jakie chce osiągnąć w jednym, a jakie w drugim przypadku? A może po prostu o to, że de facto w przypadku wiceministrów chodzi niejako o rozszerzenie ich uprawnień, a w stosunku do ministra prowadziłoby to do ograniczenia jego imperium?
Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nie siedzę bowiem w głowach osób odpowiadających w resorcie za legislację. Na koniec chcę im tylko przypomnieć, że dla obywateli zawsze jest lepiej, gdy kompetencje organów państwowych są jasne i czytelne. Obojętnie, czy są na szczycie, czy też na dole urzędniczej drabiny.