Zamachy terrorystyczne mogą przyśpieszyć wdrożenie unijnego systemu wymiany danych pasażerów lotniczych (tzw. PNR – Passenger Name Record). „Taki system będzie ciosem dla europejskiej demokracji” – nie ukrywają oburzenia organizacje pozarządowe.

W listopadzie 2014 r. ministrowie spraw wewnętrznych największych państw UE (w tym Polski) stwierdzili, że w celu walki z terroryzmem państwa muszą w prosty i szybki sposób wymieniać się danymi na temat podróżujących liniami lotniczymi. Oprócz danych o imieniu, nazwisku i trasie lotu, w bazie miałyby się znajdować także te o zdrowiu czy posiłkach, których pasażerowie nie spożywają (co ma pomóc w określeniu ich religii).
Projekt PNR do tej pory był blokowany przez Parlament Europejski. Jednak wydarzenia we Francji zmieniły podejście polityków. Donald Tusk postanowił wystosować oficjalny apel do PE, aby przyspieszył prace nad PNR. Chodzi o to, aby wspólny system objął wszystkie państwa unijne, a nie tylko część.
– Wielokrotnie – i w Polsce, i na poziomie UE – już przerabialiśmy podobne projekty i wiemy, że pochopne przyjmowanie nowych ograniczeń praw człowieka w odpowiedzi na tragiczne wydarzenia to krótkowzroczna i szkodliwa polityka – komentuje Katarzyna Szymielewicz, prezes Fundacji Panoptykon.
Przykład?
– Dyrektywa retencyjna nakazująca operatorom telekomunikacyjnym gromadzenie i przechowywanie danych o połączeniach. Przyjęto ją bezpośrednio po zamachach terrorystycznych w Madrycie i Londynie. W ubiegłym roku została zaś unieważniona przez Trybunał Sprawiedliwości UE jako niezgodna z Kartą Praw Podstawowych – przypomina Szymielewicz.
Przed nowym prawem ostrzega także Dorota Głowacka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
– PNR może się przede wszystkim wiązać z automatyczną analizą naszego „profilu” pod kątem oceny ryzyka, czy stanowimy potencjalne zagrożenie terrorystyczne – wyjaśnia Głowacka.
A jak dodaje, nadal brakuje dowodów na to, że PNR jest rzeczywiście przydatny w zwalczaniu terroryzmu. Ta argumentacja jednak nie przekonuje ekspertów w tej dziedzinie. Zdaniem wielu z nich bezpieczeństwo ma swoją cenę i czasem tą ceną muszą być ograniczenia w zakresie praw i wolności obywatelskich.
– Proszę sobie wyobrazić, że idzie pan z dziećmi na lotnisko. I są dwie bramki: jedna przez nikogo niepilnowana, przez którą wystarczy przejść, i druga – obstawiona ochroną, wykrywaczami metalu etc. Gdzie pan skieruje swoje dzieci? – pyta retorycznie dr Aleksandra Zięba z Zakładu Nauki o Bezpieczeństwie Instytutu Nauk Politycznych UW.
Jej zdaniem nie ma nic zdrożnego w tym, że państwa członkowskie będą wymieniały się danymi pasażerów. Ale wskazuje inny problem.
– Niekoniecznie wszystkie kraje będą chciały bezinteresownie przekazywać dane innym. Wywiady nie lubią się dzielić – zwraca uwagę dr Zięba.