Aby wykonać projawnościowe orzeczenia sądów, urzędnicy będą przepisywać dane z terminarzy do osobnych dokumentów
Jest szansa, że będziemy w miarę dokładnie wiedzieć, z kim spotykają się szefowie resortów. Co prawda, nie wywnioskujemy tego wprost z ich kalendarzy, bo te – zdaniem sądów administracyjnych – stanowią dokumenty techniczne, pomocnicze lub wewnętrzne, a więc są niedostępne dla opinii publicznej. Jednak składy orzekające uznają jednocześnie, że choć minister nie ma obowiązku przedstawić kalendarza jako dokumentu, to powinien rozpatrzyć wniosek o udzielenie informacji o odbytych (lub rzadziej – wszystkich) spotkaniach. Tak wynika z grudniowych rozstrzygnięć warszawskiego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, dotyczących kalendarzy i spotkań ministrów: administracji i cyfryzacji (II SAB/Wa 563/14), spraw zagranicznych (II SAB/Wa 581/14), gospodarki (II SAB/Wa 622/14), kultury i dziedzictwa narodowego (II SAB/ Wa 554/14), czy prezesa rady ministrów (II SAB/Wa 555/14). Podobnie orzekł w listopadzie sąd w sprawie dotyczącej dostępu do kalendarza ministra finansów (II SAB/Wa 566/14).
Taka linia orzecznicza to oczywiście światełko w tunelu dla wnioskodawców, którzy dotąd nie mieli wielkich szans na dostęp do informacji o tym, z kim się spotykał polityk. Ale dla urzędników to powód do zmartwień.
– Uznawanie przez sądy, że dokument wewnętrzny, roboczy, techniczny nie stanowi informacji publicznej, prowadzi do kuriozalnych sytuacji – komentuje Szymon Osowski, prezes Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
– Sądy odmówiły prawa do uzyskania dokumentów zawierających informacje o spotkaniach ministrów, ale de facto nakazały przepisanie wszystkich spotkań. Teraz ktoś w ministerstwie będzie musiał wykonać pracę, polegającą na przepisaniu treści istniejącego dokumentu – mówi.
A jego zdaniem wystarczyłoby, aby sąd sięgnął do art. 61 ust. 2 konstytucji, zgodnie z którym prawo do uzyskiwania informacji obejmuje też dostęp do dokumentów. Albo zastosował wprost przepis mówiący o tym, że udostępnieniu podlega informacja publiczna dotycząca zamierzeń działania władzy ustawodawczej oraz wykonawczej, czyli art. 6 ust. 1 pkt 1 lit. a ustawy o dostępie do informacji publicznej (tj. Dz.U. 2014 r. poz. 782 ).

Początek akcji

W lipcu Sieć Obywatelska Watchdog Polska skierowała wnioski o udostępnienie informacji publicznej do wszystkich 17 ministerstw, a także do kancelarii prezesa rady ministrów.
– Prosiliśmy o udostępnienie kalendarzy ministrów lub przynajmniej samych informacji na temat odbytych spotkań, ich dat i uczestników – wskazuje Sieć.
Część organów udostępniła kalendarze bez żadnego oporu. Tak było w przypadku generalnego inspektora ochrony danych osobowych oraz polskiego komisarza w Unii Europejskiej Janusza Lewandowskiego. Terminarze ministrów ujawniły też niektóre resorty, np. środowiska, obrony narodowej oraz rolnictwa i rozwoju wsi. Pozostałe odmówiły.
Urzędnicy twierdzili, że kalendarz ministra to narzędzie pomocnicze i ma charakter czysto roboczy, wspomagający organizację i planowanie pracy. W taki sposób tłumaczyły się m.in. ministerstwo administracji i cyfryzacji, ministerstwo gospodarki oraz kancelaria premiera.
– Podkreślano także, że rozkład planowanych spotkań ulega częstym zmianom, więc publikowanie czy udostępnianie takich informacji mogłoby wprowadzić obywateli w błąd co do ewentualnych działań ministra – relacjonuje Sieć.
Powtarzało się tłumaczenie, że kalendarze nie przesądzają o kierunku działań organu administracji, a tylko takie fakty stanowią informację publiczną. Podkreślano także, że umieszczanie w kalendarzu terminu konkretnego wydarzenia ma charakter czysto techniczny i nie jest dowodem na to, że takie spotkanie się odbyło lub odbędzie.

Finał w Strasburgu

Batalia sądowa w sprawie jawności samych terminarzy ministrów nie jest jeszcze zakończona. Naczelny Sąd Administracyjny uznaje, że kalendarze – jako zbiór informacji – nie stanowią informacji publicznej, lecz dokumenty robocze (np. tak w sprawie kalendarz ministra rozwoju regionalnego, sygn. akt I OSK 2914/13). Z tym podejściem fundamentalnie nie zgadza się Sieć Obywatelska, która niebawem zaskarży nietrafne – w jej ocenie – rozstrzygnięcia do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
– Widać, że niektórzy sędziowie poszukują nowych, pozaprawnych ograniczeń jawności. Do tej sfery zaliczyć można – już mityczny – dokument wewnętrzny, roboczy, techniczny. Ustawa o dostępie do informacji publicznej nie przewiduje takiego wyłączenia jawności, a przypomnieć należy, że ograniczenie praw człowieka, jeśli jest konieczne w demokratycznym państwie prawa, to musi wynikać z ustaw – wskazuje Szymon Osowski.
– Orzeczenia sądów administracyjnych odwołujące się do tych przesłanek naruszają prawo człowieka jakim jest prawo do informacji publicznej – dodaje prezes Sieci Obywatelskiej.
Jak mówi, organizacja nie ma wątpliwości, że żądane przez nią informacje powinny być jawne i powszechnie dostępne.
– Wiedza o tym, co robią politycy, to po prostu standard współczesnej demokracji – puentuje Osowski.