Czerwcowa uchwała Sądu Najwyższego (sygn. akt II PZP 1/14) wstrząsnęła polską branżą transportową. SN wyjaśnił w niej, w jaki sposób należy rozumieć nieprecyzyjne przepisy rozporządzenia, dotyczące podróży służbowej kierowców. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie to, że uprzednio nawet główny inspektor pracy prezentował inną niż SN wykładnię przepisów, podobnie zresztą jak większość firm z branży transportowej.

Dziś muszą się one liczyć z wielomilionowymi roszczeniami kierowców. Kolejnym orzeczeniem, z 12 listopada 2014 r., Sąd Najwyższy zakwestionował zasady opłacania składek na ubezpieczenia społeczne przez osoby zatrudnione na kontraktach menedżerskich (I UK 126/14). W praktyce wyrok ten otwiera drogę dla ZUS do żądania składek za pięć lat wstecz.
Nie są to pierwsze przypadki, kiedy przepisy nie ulegają zmianie, ale na skutek orzeczenia Sądu Najwyższego ich rozumienie zmienia się o 180 stopni.
Skąd się biorą precedensy?
Czemu taka sytuacja jest w ogóle możliwa? Wynika to z pewnej niedoskonałości przyjętych rozwiązań konstytucyjnych. Daleki jestem od krytyki autorów konstytucji z 1997 r., jednakże po kilkunastu latach funkcjonowania ustawy zasadniczej warto dokonać pewnej refleksji w zakresie przyjętego modelu wymiaru sprawiedliwości czy szerzej – modelu ustrojowego.
Przede wszystkim zgodnie z konstytucją Polska jest państwem opartym na systemie prawa stanowionego. Oznacza to, że źródłem prawa obowiązującego powszechnie są wyłącznie akty normatywne w postaci: konstytucji, ustaw, umów międzynarodowych, rozporządzeń wydawanych na podstawie ustawowych delegacji, a – od wejścia Polski do Unii Europejskiej – także akty prawa unijnego. Konstytucja wyklucza więc, aby orzeczenia sądowe, w tym orzeczenia Sądu Najwyższego, stanowiły źródło prawa o powszechnym zastosowaniu (wobec każdego). Orzeczenia sądowe są jedynie źródłem prawa w indywidualnej sprawie, w której zostały wydane.
Jednocześnie jednak już w konstytucji przewidziano dla Sądu Najwyższego kompetencje do sprawowania nadzoru nad działalnością sądów powszechnych w zakresie orzekania. Istotą nadzoru jest zaś nie tylko możliwość kontroli danej jednostki, lecz także wydawania pewnych poleceń. To prawo nadzoru doprecyzowano w ustawie o Sądzie Najwyższym (Dz.U. z 2002 r. nr 240, poz. 2052 ze zm.), zgodnie z którą SN ma obowiązek zapewnić jednolitość orzecznictwa sądowego. W tym celu wyposażono go w prawo do rozpoznawania kasacji i innych środków odwoławczych oraz prawo do podejmowania uchwał rozstrzygających wątpliwości prawne.
Co więcej, ustawa wprowadza instytucję zasady prawnej. Moc zasady prawnej nadana danej uchwale Sądu Najwyższego oznacza, że w innej sprawie sędziowie SN będą co do zasady musieli rozstrzygnąć sprawę zgodnie z wytycznymi zawartymi w takiej uchwale. W praktyce siła oddziaływania takiej uchwały będzie skłaniała również sądy niższych instancji do orzekania tak samo.
Powyższy mechanizm prowadzi do powstawania precedensów, czyli orzeczeń, które wpływają na późniejsze orzeczenia w innych sprawach. Mimo że więc formalnie polski system prawa nie zawiera możliwości kierowania się przez sądy precedensami, to w praktyce jest odwrotnie.
Raport mniejszości
Czy precedensy same w sobie to jednak coś złego? Przecież system ten z powodzeniem funkcjonuje w innych państwach, czemu więc nie w Polsce? Problem pojawia się, gdy stosujemy precedensy bez ich należytego, formalnego usytuowania w systemie prawa. Dochodzi wtedy m.in. do sytuacji, w której precedensowe orzeczenia Sądu Najwyższego są stosowane do zdarzeń mających miejsce przed ich podjęciem. Ma to niekiedy – tak jak w opisywanych na wstępie przypadkach – ogromne konsekwencje finansowe. Co więcej, stosowanie takiej nowej wykładni prawa do przeszłych wydarzeń trudno pogodzić ze sprawiedliwością. Pytał mnie ostatnio klient, jak to możliwe, że przez ostatnie lata postępował zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą, miał nawet potwierdzenie organów państwowych, że jego postępowanie jest prawidłowe. A dziś dowiaduje się, że dany przepis należy rozumieć inaczej i nagle okazuje się, że latami łamał prawo (!).
Sytuacja przypomina trochę ideę karania ludzi za przestępstwa, których mogliby się dopuścić w przyszłości, jak w filmie „Raport mniejszości”. Niestety, dzisiaj mamy do czynienia z takim właśnie mechanizmem: karzemy ludzi za działania, które kiedyś uważane za prawidłowe, dziś już za takie nie uchodzą.
Nieuczciwe państwo
W tym stanie rzeczy zaprzeczanie istnieniu precedensów w polskim systemie prawa wydaje się hipokryzją. Co gorsza, brak odpowiednich uregulowań ustrojowych w tym zakresie prowadzi do możliwości zmiany normy prawnej wstecz. Państwo, które taką możliwość dopuszcza, jest nieuczciwe wobec swoich obywateli. Obywatel nie może ponosić negatywnych konsekwencji swoich działań, jeżeli w przyszłości prawo lub jego wykładnia ulegną zmianie. U podstaw każdego systemu prawa leży bowiem zasada umożliwienia obywatelom zaznajomienia się z normami prawnymi, zanim zacznie się je stosować. Zasada ta powinna obowiązywać bez względu na to, czy dana norma wynika jednoznacznie z przepisów, czy powstała w drodze wykładni dokonanej przez sądy najwyższych instancji.
Dzisiejszy ustrój wymaga więc głębokiej refleksji i poważnej dyskusji. Dyskusja taka zresztą od lat toczy się w kręgach akademickich. Przy okazji kolejnych, głośnych precedensów warto ją jednak podjąć na nowo. Wydaje się, że istnieją dwa kierunki rozwoju systemu prawnego, które należałoby rozważyć. Można zmniejszyć rolę SN w zakresie wydawania uchwał, w szczególności z mocą zasady prawnej, co stałoby się zapewne kosztem jednolitości orzecznictwa. Można też zmienić konstytucję, tak aby SN miał możliwość wydawania uchwał, które będą traktowane jako swoiste, uzupełniające źródła prawa powszechnie obowiązującego. Precedensy takie powinny mieć jednak zastosowanie tylko do zdarzeń mających miejsce po opublikowaniu uchwały. W przeciwnym razie nie sposób byłoby zapewnić obywatelom możliwości wcześniejszego zapoznania się z prawem, co wyklucza jego stosowanie.
Osobiście skłaniałbym się ku drugiemu rozwiązaniu. Nawet najdoskonalsze prawo wymaga interpretacji, nie sposób bowiem przewidzieć wszystkich sytuacji w momencie jego stanowienia. Praktyka pokazuje, że oddzielenie interpretacji prawa od jego współtworzenia przez sądy niejednokrotnie okazuje się niemożliwe, stąd warto zastanowić się nad dokładniejszym unormowaniem wiążącego charakteru orzecznictwa sądów najwyższych instancji, takich jak Sąd Najwyższy i Naczelny Sąd Administracyjny.