Gdyby literalnie stosować ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych, sukces organizacyjny siatkarskich mistrzostw świata czy pamiętnego meczu z Niemcami byłby niemożliwy - pisze Mateusz Dróżdż.



Wracając do tych ostatnich – na mistrzostwach świata w piłce siatkowej mężczyzn oraz w eliminacjach do mistrzostw Europy 2016 mężczyzn – warto zwrócić uwagę na pochwały kierowane pod adresem organizatorów samych wydarzeń stanowiących de facto imprezy masowe. A więc podlegających rygorom ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych (dalej: u.b.i.m.). Szkopuł w tym, z czego doskonale zdają sobie sprawę eksperci i komentatorzy, że przygotowanie takich wydarzeń przy spełnieniu wszystkich wymogów z przywołanego aktu jest niemożliwe. Nie byłoby sukcesu, gdyby nie przymknięcie oka przez podmioty wydające odpowiednie zezwolenia. Ta metoda jest regularnie stosowana przy organizacji takich międzynarodowych imprez, zresztą w mojej ocenie słusznie (z praktycznego i zdroworozsądkowego punktu widzenia).
W praktyce organizowania imprez masowych, które mają charakter turniejów międzynarodowych, olbrzymim problemem jest wymóg dostarczenia dokładnego terminarza rozgrywek (art. 30 u.b.i.m.). Nie zawsze jest to możliwe, a przy imprezie, w której mają wziąć udział np. 32 drużyny, wręcz nierealne. Wnioskujący stoi przed wyborem – albo przeprowadzi wyliczenia i hipotetycznie określi, który zespół z którym się zmierzy, lub zaniecha tego, narażając się na nieotrzymanie zezwolenia. Stąd też, gdyby literalnie wykładać moim zdaniem niezrozumiały i nie do końca słuszny przepis atr. 30 u.b.i.m., należałoby wskazać, że podczas siatkarskiego mundialu nie raz doszło do „przymknięcia oka”. Chętnych do przymykania oka zabrakło trochę wcześniej, gdy jeden ze związków sportowych nie wskazał na 14 dni przed meczem, kto zagra w ćwierćfinale piłkarskiego Pucharu Polski. Mecz ostatecznie trzeba było przeprowadzić jako imprezę niemasową (czyli np. z mniejszą liczbą widzów).
Cały felieton czytaj w eDGP.