Mity i błędy terminologiczne powielane przez autorów kryminałów czy media budują fałszywy obraz wymiaru sprawiedliwości. W pewnym stopniu wpływają też na język, którym posługują się sami prawnicy
Każdy, kto zajmuje się zawodowo przestępczością i jej zwalczaniem, prawem karnym lub procedurą karną, czy to jako teoretyk prowadzący badania naukowe i uczący studentów prawa, czy jako praktyk (zwłaszcza prokurator, sędzia lub adwokat specjalizujący się w sprawach karnych) przeżywa chwile irytacji, czytając w czasie urlopu dla rozrywki powieść kryminalną, oglądając w telewizji program o jakiejś sprawie karnej albo czytając reportaż sądowy w którymś z czasopism. Od razu zastrzegam, że nie mam na myśli pedantów, którym przeszkadza każda pomyłka terminologiczna, nawet ta mogąca zdarzyć się każdemu i w ogóle niemająca dla opisu sprawy istotnego znaczenia. Dlatego jeśli słyszę, że sędzia wertujący na plaży gazetę mówi ze zniecierpliwieniem do żony: „No zobacz, co oni tu znowu napisali, że sąd wydał zarządzenie, a przecież z k.p.k. wyraźnie wynika, że to musi być postanowienie!”, mogę się tylko uśmiechnąć.
Ale jeżeli czytam książkę z gatunku literatury kryminalnej, w której prokurator w 2011 r. zastanawia się, czy wydać postanowienie o tymczasowym aresztowaniu podejrzanego, to trudno, bym nie pomyślał źle o autorze. Bowiem mógłby on wreszcie zapamiętać, że w Polsce od dość dawna o tymczasowym aresztowaniu decyduje sąd.
Kryminologia i kryminalistyka
Mnie samego, jako czytelnika kryminałów najbardziej irytują dwie rzeczy. Po pierwsze, mylenie kryminologii z kryminalistyką. Tu grzeszą wszyscy: dziennikarze, autorzy powieści kryminalnych, ale też studenci prawa, których staram się na ten problem uczulić. Podkreślam zawsze, że prawnik nie odróżniający tych dwóch dziedzin nauki (a w każdym razie na pewno dziedzin wiedzy) to człowiek, którego przepuszczono przez studia omyłkowo. Ostrzegam też na początku wykładu z prawa karnego (zakładając, że niektórzy słuchacze będą dziennikarzami albo autorami powieści kryminalnych), że jeśli powiedzą, iż do literatury kryminologicznej zaliczyć trzeba pracę „Przestępczość kobiet w powiecie kaliskim w latach 1950-1953”, to będzie to odpowiedź prawidłowa. Natomiast jeżeli policjanta, który uchodzi za specjalistę od sprawnego rozwikływania trudnych spraw o zabójstwo, bo zna się na taktyce przesłuchania i umie wykorzystać ekspertyzy daktyloskopijne, mechanoskopijne i inne należące do wiedzy kryminalistycznej, nazwą znakomitym kryminologiem, to ryzykują oblanie egzaminu.
Superagenci Interpolu
Druga sprawa dotyczy Interpolu (pełna nazwa International Criminal Police Organisation ). Jest to międzynarodowa organizacja zrzeszająca policje poszczególnych państw, z centralą w Lyonie, której głównym zadaniem jest współdziałanie w ujęciu sprawców przestępstw usiłujących uniknąć odpowiedzialności przez wykorzystanie możliwości ucieczki za granicę, a także prowadzenie i udostępnianie dokumentacji dotyczącej sprawców przestępstw międzynarodowych. Interpol nie jest więc żadną światową superpolicją, prowadzącą własne śledztwa, nie zatrudnia żadnych superagentów, którzy by się tym zajmowali. Nie ma, oczywiście, żadnych uprawnień władczych.
Ale autorzy powieści kryminalnych nie chcą tego przyjąć do wiadomości. Stąd zdarza się, że w książkach można wyczytać, dla podkreślenia stopnia trudności opisywanej sprawy, że nawet śledztwo Interpolu nie przyniosło pozytywnego rezultatu.
Takie przekonanie o roli Interpolu nie jest zresztą jakąś polską specyfiką. Przeciwnie, jest to mniemanie dosyć rozpowszechnione. Gdy brałem kiedyś udział w konferencji naukowej na temat międzynarodowej współpracy w sprawach karnych, wspomniałem o tej legendzie w rozmowie kuluarowej z wysokim urzędnikiem tej organizacji. Powiedział mi śmiejąc się, że nieraz był pytany o superagentów Interpolu. Niektórzy rozmówcy, których zapewnia, że tacy międzynarodowi policjanci nie istnieją, są jednak nadal przekonani, że nie chce im nic powiedzieć, bo to sprawa ściśle tajna. Kiedyś, gdy był młodszy, kusiło go nawet, żeby zwiedzającym centralę Interpolu gościom wskazać jednego z przechodzących korytarzem kolegów jako agenta nr 1 od najtrudniejszych śledztw, ale w końcu tego nie zrobił, żeby nie podtrzymywać mitu.
A skąd się wziął sam mit? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że z niewiedzy. Ale chyba też jego utrzymywaniu się sprzyja naiwne przekonanie, że każda nawet najtrudniejsza sprawa kryminalna (głównie chodzi o sprawy, w których w rzeczywistości nie udało się wykryć sprawcy zabójstwa) da się rozwikłać, jeżeli tylko zajmą się tym ludzie w skali światowej najwybitniejsi w swoim zawodzie.
Wszędzie spiski
To, co jeszcze może rzucać się w oczy prawnikowi oddającemu się na urlopie lekturze powieści kryminalnych, to na pewno różnice między fikcją literacką a rzeczywistością, w której wykonuje on (ona) swój zawód. Fabuła kryminału jest oczywiście ciekawsza od codzienności zawodów prawniczych. I właściwie dlaczego miałoby być inaczej. Chodzi przecież o rozrywkę. Nie ma powodu, by autor męczył czytelnika opisywaniem spraw nudnych, banalnych, chociaż to one przeważają w funkcjonowaniu organów ścigania i sądów.
Ale warto też zwrócić uwagę na to, że akceptacja takiego podejścia do literatury kryminalnej tylko w określonych granicach ma charakter racjonalny. Jeśli ilościowo przeważać zaczynają utwory, w których początkowa zagadka wyjaśniana jest głównie przez wprowadzanie wątków spiskowych, np. działania tajnych organizacji czy też grup przestępczych działających wewnątrz organów państwowych (w skrajnych przypadkach wewnątrz organów państwowych o charakterze policyjnym) – to, oczywiście takie wyjaśnienie może wywierać różny, również negatywny, wpływ na świadomość społeczną czytelników. Owszem, czyta się takie rzeczy z zainteresowaniem, i to jest pozytywna strona takiej konstrukcji literackiej. Z drugiej strony takie wyjaśnienie zagadki, zwłaszcza wtedy, gdy przedstawione jest przez autora utalentowanego, może skłaniać do tłumaczenia sobie różnych mniej lub bardziej zawikłanych przypadków, które zdarzyły się rzeczywiście, drogą rozumowania na skróty, przez przyjęcie, że wszystkie takie sprawy są skutkiem działania tajemniczych grup i organizacji. Ale na to, oczywiście, nie ma rady. To koszt założenia, że literatura wakacyjna nie może nas zanudzić.
Zapożyczone zawiasy
Na koniec chciałbym wspomnieć o pewnych zmianach zachodzących w języku mediów opisujących przestępstwa i ich ściganie. Otóż od pewnego czasu zaczęto w mediach używać słowa „śledczy”, mając na myśli prokuratorów (czasem chyba i policjantów ) prowadzących postępowanie przygotowawcze (np. „zdaniem śledczych motywem działania zabójcy było...” ). Słowo „śledczy” było dotychczas używane w języku polskim jako przymiotnik, np. w zwrocie „sędzia śledczy”. Używanie go jako rzeczownika brzmi dość chropowato, ale niestety, już się chyba przyjęło na trwałe. I druga sprawa. Słyszałem niedawno w telewizji wypowiedź znanego polityka, który stwierdził, że polskie sądy zbyt często orzekają karę „w zawiasach”. Użył więc określenia oznaczającego w języku środowisk przestępczych (ale już, niestety, przechodzącego do zwykłego języka potocznego) skazanie na karę z warunkowym zawieszeniem jej wykonania.
Rozumiem dążenie do zwięzłości wypowiedzi. Ale jednak takich zapożyczeń językowych powinno się, moim zdaniem, unikać.