Cały świat nauk społecznych aż trzęsie się od rozważania rozmaitych aspektów zaufania, w Polsce mamy prawo wprost zasadę zaufania formułujące, a ja niedawno, z nieistotnej okazji, zetknąłem się z art. 8 k.p.a. Przepis ten, pomocny czasem obywatelom walczącym z nieżyczliwymi im instytucjami, jest jednak niemądry, i to na kilka sposobów - pisze Marcin Król.

Oczywiście, najpoważniejsza jest sprawa zaufania do organów państwa. Nie ma żadnego powodu do tego, by między obywatelem lub instytucjami prywatnymi a państwem lub jego organami występowała zasada zaufania. Tym bardziej nonsensowne jest mówienie o pogłębieniu owego zaufania, jakby ono już występowało – nie można wszak pogłębić czegoś, czego nie ma. Zaufanie do organów państwa zakłada, że występuje też nieufność do organów państwa. Otóż relacje tego rodzaju nie występują w związkach z instytucjami państwa. Państwo nie jest od tego, żebym mu ufał, ale od tego, żeby w miarę sprawnie załatwiać sprawy, które znajdują się w jego kompetencji czy też w kompetencji jego instytucji przedstawicielskich zwanych organami. Sprawnie oraz zgodnie z prawem i przepisami.
W olbrzymiej większości przypadków są to sprawy proste, ale czasem nieco bardziej skomplikowane i wówczas państwo lub jego organy mają obowiązek udzielać jednoznacznej odpowiedzi w możliwie jasny sposób. Nie chodzi tu znowu o zaufanie, lecz o umiejętność takiej interpretacji przepisów, która da się wyrazić poprawnym polskim językiem oraz jest możliwie najbardziej życzliwa dla obywatela.
Ponadto zaufanie do państwa oznaczałoby, że występuje relacja dwustronna, a przecież państwo nie jest naszym partnerem, tylko instytucją znajdującą się na naszych usługach. Oczywiście, możemy stracić zaufanie do usługodawcy (służącego), ale do państwa nie możemy, gdyż nie mamy ani kogo konkretnie obdarzać zaufaniem, ani go pogłębiać, ani go tracić. Czy jeżeli organ wpisze mi do zaświadczenia błędne nazwisko (jak można wpisać Krul zamiast Król, tego nie rozumiem), mam stracić do niego zaufanie? Nie, mam domagać się korekty i zwrotu kosztów zawracania głowy.
Wreszcie art. 8 k.p.a. ma niewątpliwie edukacyjny charakter. Wychodzi się mianowicie z założenia, że jest rzeczą dobrą, by obywatele mieli świadomość i kulturę prawną. A ja nie chcę, nic mnie to nie interesuje, domagam się jedynie tego, co powyżej, czyli sprawnego świadczenia usług, jakie mi są potrzebne. Jakbym chciał mieć świadomość prawną, tobym poszedł na prawo, a nie na filozofię. Ponadto zupełnie nie chce mi się zaśmiecać głowy ani znajomością przepisów, ani wiedzą o tym, jak i kiedy je zastosować. Od tego są inni, którym płacimy z naszych podatków. Niech zatem mnie państwo nie edukuje ani mi nie wyjeżdża ze świadomością. Dobre państwo to takie, które jak najmniej widać, a nie takie, które ma obywateli dysponujących kulturą prawną. Dla własnego interesu państwo powinno dbać o jak najniższą świadomość prawną obywateli, bo wtedy nie awanturują się o swoje prawa. Jednak autorzy przepisów i ich interpretatorzy sądzą, że świadomy i oświecony obywatel jest lepszym obywatelem. To jest kolejny nonsens zawarty w tym krótkim przepisie. Wiemy doskonale, że między świadomością i kulturą a jakością obywateli nie ma żadnej sensownej relacji.
I na koniec kwestia kultury prawnej. Nie rozumiem, co to znaczy, poza tym że ludzie zajmujący się prawem i przepisami powinni być równie kulturalni, jak powinni być wszyscy. Nadużywanie szeroko pojmowanego pojęcia kultury do spraw oczywistych jest zbędne, a częściej szkodliwe. Jednak idea kultury prawnej jeszcze wzmacnia mentorski ton tego przepisu, a my, obywatele światli i ciemni, nie lubimy, jak nas pouczać.