Sprawą płk. Olkowicza powinien się zająć Sąd Najwyższy. Byłby to proces dotyczący sensu i sposobu wykonywania prawa w Rzeczypospolitej – mówi Piotr Kardas.
Płk Krzysztof Olkowicz, dyrektor więzienia, wpłacił grzywnę za niepoczytalnego mężczyznę zatrzymanego za kradzież wafelka. Zrobił to, bo chory na schizofrenię człowiek nie powinien być sądzony ani trafić za kratki. Olkowicz został jednak przez sąd drugiej instancji uznany za winnego naruszenia art. 57 kodeksu wykroczeń, czyli uiszczenia grzywny za osobę, która nie jest dla niego osobą najbliższą.
Nie ma wątpliwości, że złamał prawo. Jednak większość społeczeństwa uważa, że powinien zostać uniewinniony.
To historia, która obrazuje dysfunkcjonalność naszego wymiaru sprawiedliwości. Prześledźmy ją od początku i spójrzmy na nią z kilku perspektyw. Pierwsza związana jest z próbą odpowiedzi na pytanie – dlaczego osobę niepoczytalną uznano za winną popełnienia wykroczenia? Przecież w kodeksach – wykroczeń i karnym – przewidziane są regulacje przesądzające, iż niepoczytalność wyłącza możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności karnej.
Dlaczego tak więc się stało?
Może dlatego, że w sprawach o wykroczenia dopuszcza się możliwość dokonania rozstrzygnięcia bez udziału osoby zainteresowanej, jeśli ta została w sposób prawidłowy zawiadomiona o terminie rozpoznania sprawy. Mogło być tak w tym przypadku i sąd nie zorientował się, że ma do czynienia z osobą niepoczytalną. Jeśli tak było, trudno się tutaj doszukiwać, dysponując informacjami podanymi do publicznej wiadomości, złamania przepisów.
Może przez sąd. A czy policja nie powinna o wiele baczniej przyjrzeć się mężczyźnie, którego zatrzymała za kradzież batonika o wartości 99 gr?
Policja powinna wykazać się większą skrupulatnością, zwłaszcza że miała podstawę do tego, by bliżej przyjrzeć się tej osobie. Na jej dowodzie nie było podpisu, co mogło sugerować, że jest ubezwłasnowolniona. Gdyby podjęła czynności wyjaśniające, to mogłaby ustalić, że wobec mężczyzny nie można wszcząć postępowania w sprawie o wykroczenie. I właśnie ta niedokładność postępowania wyjaśniającego prowadzonego przez różne organy władzy publicznej w imieniu państwa doprowadziła do wydania rozstrzygnięcia, które naruszało przepisy. Ale proszę pamiętać o tym, że są środki prawne umożliwiające wzruszenie nieprawidłowego orzeczenia. By tak się stało, trzeba było ustalić, że skazany jest osobą niepoczytalną. A tego nie zrobiono.
A kto miał to ustalić? Ten człowiek nie miał obrońcy, bo sprawy o wykroczenie nie są objęte przymusem adwokackim.
Dokładnie. Skazany nie zapłacił grzywny, więc zamieniono ją na pięć dni aresztu. Procedura sprawdzająca przed przyjęciem do zakładu karnego stwarzała podstawy do tego, by wyjaśnić status tego człowieka. Zwłaszcza że ze względu na jego ubiór i zachowanie można było powziąć wątpliwości co do tego, czy jest to osoba w pełni poczytalna. A wiadomo, że zachowywał się w sposób wysoce niestandardowy.
Z jednej strony można było nie przyjąć go do zakładu karnego, z drugiej – sąd nie musiał grzywny zastępować aresztem. Można go było skazać np. na prace społeczne i wtedy byłaby większa szansa na to, że ktoś się zorientuje, że skazany jest chory psychicznie.
Jasne, lecz postępowanie prowadzono w sposób zrutynizowany. Nie dopełniono powinności, które nawet jeśli nie wynikają z przepisów, to należą do standardu wyznaczającego sposób prowadzenia takich spraw.
I wtedy na scenę wkracza płk Olkowicz, dyrektor więzienia, do którego trafił skazany...
...który dowiaduje się o istnieniu tego człowieka w chwili, gdy już przebywa w celi.
W dodatku to piątek i trzeci z pięciu dni odbywania kary.
Olkowicz dochodzi do wniosku, że orzeczenie, które stanowi podstawę uwięzienia, jest z oczywistych powodów nietrafne. Że taki wyrok nie powinien był zapaść.
I jak się powinien zachować?
Znajduje się w specyficznej sytuacji. Jest organem władzy publicznej, który zgodnie z art. 7 konstytucji – i wszystkimi przepisami, które konkretyzują tę regułę – działa wyłącznie na podstawie i w granicach prawa. Mając do czynienia z prawomocnym – choć nietrafnym – orzeczeniem sądu, nie może podjąć decyzji o zwolnieniu mężczyzny. To powoduje, że z punktu widzenia przepisów ma do wyboru dwie możliwości. Może uruchomić procedury, za pomocą których błędne orzeczenie można wzruszyć, choć pewnie zdawał sobie sprawę, że zanim cokolwiek zacznie się toczyć, skazany zakończy odbywanie kary. Albo może nie robić nic i zaakceptować stan naruszenia prawa.
Ale...
Wybiera trzecią opcję – wpłaca za skazanego należność. To działanie z naruszeniem przepisów, z którego zapewne zdawał sobie sprawę. Za to realizujące zasadę sprawiedliwości materialnej i umożliwiające korektę niesłusznego, pozbawionego podstaw i niemożliwego do wydania na gruncie reguł państwa prawa orzeczenia.
I to staje się źródłem jego kłopotów.
Formalnie zachowanie płk. Olkowicza stanowi realizację znamion wykroczenia. Można jednak spojrzeć na tę sprawę z szerszej perspektywy, która otwiera możliwości wyłączenia odpowiedzialności. Z jednej strony można próbować oceniać zaistniałą sytuację z punktu widzenia instytucji kolizji obowiązków. Olkowicz jako funkcjonariusz służby więziennej zobowiązany był przede wszystkim do przestrzegania obowiązujących reguł prawnych. Zarazem jako przedstawiciel władzy publicznej był zobligowany do przestrzegania prawa w sensie materialnym. Czyli dbania o to, by wszystko to, co się dzieje na podstawie i granicach przepisów, było materialnie sprawiedliwe, słuszne i zasadne. Pozbawienie osoby niepoczytalnej wolności na podstawie orzeczenia, do wydania którego nigdy nie powinno dojść, warunków tych nie spełnia. Dostrzegając, że wykonanie orzeczenia prowadzi do nieuzasadnionego naruszenia wolności, musiał odpowiedzieć na pytanie, która z tych wartości jest istotniejsza. Dać posłuch przepisom i pozwolić na to, by sprawca odbył w całości karę aresztu? Czy wybrać zachowanie zgodne z duchem prawa i jego istotą? Sprawiedliwe z punktu widzenia ochrony jednostki i merytorycznie uzasadnione, ale pozbawione wyraźnej podstawy prawnej.
Może rzeczywiście nie miało ono podstawy prawnej w przepisach szczegółowych, ale czy nie wynika ona wprost z konstytucji?
Na pewno realizował konstytucyjną zasadę ochrony wolności jednostki. Ale znalazł się w sytuacji kolizji, której nie podobna rozwiązać bez naruszenia systemu prawa i godzenia w jedną z chronionych przez ten system wartości. Olkowicz stwierdził, że wolność jest ważniejsza niż formalistyczne trzymanie się reguł.
Wybór mniejszego zła nie zwalnia od odpowiedzialności?
To okoliczność, która z punktu widzenia reguł przyjmowanych w prawie karnym materialnym stanowi przesłankę wyłączającą odpowiedzialność karną osoby, która podejmuje świadomie decyzję o wypełnieniu jednej ciążącej na niej powinności z pełną świadomością naruszenia innych obowiązujących norm prawnych. Ta sytuacja prowadzi do wyłączenia winy albo nawet wyłączenia bezprawności. W przypadku Olkowicza wydaje się, że można mówić o wyłączeniu bezprawności.
A mimo to sąd uznał go za winnego.
Tak, choć odwołanie się do kolizji obowiązków było jedną z trzech możliwych formuł uzasadnienia rozstrzygnięcia o wyłączeniu odpowiedzialności. W kodeksie wykroczeń istnieje regulacja dotycząca stanu wyższej konieczności. Nie ponosi odpowiedzialności ten, kto narusza przepisy prawa, chroniąc inną wartość. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie ma innej, zgodnej z prawem, możliwości zachowania się tak, aby ta wartość była chroniona. Można było rozważać, czy nie zachodzą przesłanki związane z tą instytucją. Warto pamiętać, że mamy instytucję obywatelskiego nieposłuszeństwa, która uwalnia od odpowiedzialności za nieprzestrzeganie obowiązujących reguł prawnych, w sytuacji gdy są one sprzeczne z powszechnie uznawanymi fundamentalnymi wartościami. W przypadku płk Olkowicza odwołanie się do figury civil disobedience byłoby nieco kłopotliwe, bo jest ona adresowana do obywateli, a nie podmiotów reprezentujących władzę publiczną. Ale warto mieć świadomość, że taka instytucja istnieje przy ocenie tego typu przypadków. Wreszcie da się z łatwością stwierdzić, że zachowanie dyrektora więzienia odznaczało się nie tylko znikomą szkodliwością społeczną, ale w ogóle tego elementu szkodliwości było pozbawione. To znaczy, że nie spełniało podstawowego warunku, jaki musi spełnić jakiś czyn, by zostać uznany za wykroczenie.
Czy to oznacza, że postępowanie wobec niego w ogóle nie powinno być wszczęte?
Wiemy, że zostało ono zainicjowane w związku...
...z donosem do Ministerstwa Sprawiedliwości.
Ze stanowiącą przejaw postawy obywatelskiej informacją przekazaną przez współpracowników płk. Olkowicza.
To eufemizm.
Nie chcę wartościować tego rodzaju zachowań. W przypadku płk. Olkowicza do naruszenia prawa doszło. A jeżeli mamy procedurę zawiadamiania o możliwości popełnienia przestępstwa lub wykroczenia, to konsekwencją jest konieczność wszczęcia postępowania. To całkowicie niezależne od tego, w jaki sposób postrzegamy, jak pan to dosadnie ujął, donosy ani od tego, z jakich pobudek są składane. Sprawa ma niestandardowy charakter i dotyczy okoliczności wskazującej na dysfunkcjonalność systemu sprawiedliwości. Mówię tutaj o tej części postępowania, która dotyczyła nałożenia grzywny, zamiany jej na areszt i osadzenia tego niepoczytalnego w zakładzie karnym, do czego w demokratycznym państwie prawa nie powinno było nigdy dojść.
Patrząc z tej perspektywy, to dobrze, że sprawa ujrzała światło dzienne.
Jak najbardziej. Tylko sąd – co mieściło się w zakresie jego obowiązków – powinien dokonać analizy sprawy we wszystkich możliwych kontekstach i wskazać, że w związku z postępowaniem dotyczącym osadzonego doszło do uchybień i do naruszenia systemu wartości, że mamy do czynienia z dysfunkcjonalnością systemu prawa i że konieczne jest podjęcie głębokich analiz, dzięki którym w przyszłości da się tego rodzaju zdarzeniom zapobiegać. I w tej właśnie perspektywie oceniać zachowanie płk. Olkowicza.
Tak pewnie proces płk. Olkowicza wyglądałby w świecie idealnym. W realnym został po prostu uznany za winnego.
Znam sąd w Koszalinie, bo prowadziłem tam przez prawie dwa lata długi i skomplikowany proces karny. Mam bardzo dobre zdanie o tym sądzie oraz o kompetencjach tamtejszych sędziów. Ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego w tej sprawie nie chciano wziąć pod uwagę okoliczności, które powinny być rozważone. Sąd powinien w sposób racjonalny rozważyć to, co jest istotne. Takie sprawiedliwościowe podejście powinno prowadzić nie tylko do wyświetlenia sprawy, lecz też jej adekwatnego i aprobowanego z punktu widzenia społeczeństwa rozstrzygnięcia. Czyli uwolnienia płk. Olkowicza od zarzutu popełnienia wykroczenia.
Czy sąd drugiej instancji mógł to naprawić? Czy tylko bada, czy wyrok jest poprawny proceduralnie?
Jeśli orzeczenie ma być sprawiedliwe, nie tylko formalnie, musi się odwoływać do prawdy materialnej. A więc sąd odwoławczy zobligowany jest do odpowiedzi na pytanie, czy z punktu widzenia wszystkich reguł są podstawy do przypisania skazanemu odpowiedzialności. Dopuszczam możliwość, że sąd uzna, że ani kolizja obowiązków, ani stan wyższej konieczności, ani brak pierwiastka społecznej szkodliwości, ani nawet figura civil disobedience nie dotyczą funkcjonariusza publicznego. Tylko sąd musi przeprowadzić takie rozumowanie. I jeśli dojdzie do takiego wniosku, to w uzasadnieniu musi podać wszystkie racje, które wziął pod rozwagę i wskazać zestaw tych argumentów, które uzasadniają rozstrzygnięcie o przypisaniu odpowiedzialności karnej. A tak się nie stało.
Sąd miał bardzo dużą szansę, by w głośnej medialnej sprawie wykazać, na czym polega istota ducha prawa, a zachował się jak sąd administracyjny, skupiając się na wykazaniu, czy zostały złamane przepisy w oderwaniu od funkcji, jakie mają pełnić.
Zgadzam się – podszedł do zagadnienia w sposób nader formalistyczny. Proszę pamiętać, że tu nawet nie chodziło o ducha prawa, bo wszystkie instrumenty pozwalają na stwierdzenie w sposób formalny, zgodny z regułami porządku prawnego, że nie doszło tutaj do wykroczenia. Sąd mógł podjąć próbę odpowiedzi na pytanie o najgłębszy sens i funkcje prawa, które powinny znajdować uzasadnienie na poziomie formalnych regulacji prawnych.
Co więc jest bardziej szkodliwe społecznie: zachowanie płk. Olkowicza czy wyrok go skazujący, który podkopuje zaufanie do wymiaru sprawiedliwości?
Prawo jest instrumentem, które powinno oddzielać to, co dobre, od tego, co złe. Regulować relacje między jednostkami oraz między jednostkami a państwem w sposób odpowiadający najgłębszym wartościom tej grupy ludzi, do których to prawo się stosuje. Dawać podstawy do reakcji na przekroczenie zakazów lub nakazów, które wskazywać będą na dwa elementy. Po pierwsze, że doszło do zachowania sprzecznego z prawem, które to prawo służy ochronie cennych społecznie wartości. I po drugie, że spotyka się z odpowiednią reakcją. Innymi słowy z rozstrzygnięcia wydawanego przez organ władzy publicznej, w tym wypadku przez sąd, wynikać musi klarowny, czytelny, zrozumiały, aprobowany i proporcjonalny do okoliczności komunikat, że stało się zło, które zostało napiętnowane. Wydanie orzeczenia w sytuacji, w której nie można było pociągnąć kogoś do odpowiedzialności karnej, co jest powszechnie w społeczeństwie dostrzegane, powoduje, że ta fundamentalna komunikacyjna funkcja prawa nie może zostać zrealizowana. Co więcej, to orzeczenie stwarza przekonanie niezgodności prawa z powszechnymi przekonaniami. Stwarza przeświadczenie, że czasami, stosując w sposób mniej lub bardziej refleksyjny, ale formalistyczny, obowiązujące przepisy prawa, naruszamy cenne społeczne wartości. Powoduje przekonanie, że prawo nie realizuje fundamentalnej funkcji, dla której zostało uchwalone i dla której ma być przestrzegane.
Czyli funkcji sprawiedliwości.
Dokładnie. To rodzi stan społecznej dezaprobaty, zaś w dalszej perspektywie stan zaniku norm, ponieważ ludzie dochodzą do wniosku, że ten system nie ma żadnego sensu, że nie jest społecznie przydatny, nie spełnia podstawowej przypisywanej mu funkcji. To mocne sformułowania, ale uważam, że błędne orzeczenie jest społecznie szkodliwe. Godzi również w to, co jest istotą porządku prawnego, dlatego nie powinno mieć miejsca. Odpowiedź na pytanie o to, czy bardziej szkodliwe było zachowanie płk. Olkowicza, czy wyrok w jego sprawie, jest jednoznaczna i oczywista.
Czy w tej sprawie powinna zostać wywiedziona skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego?
Jak najbardziej. Wywiedzenie kasacji leżałoby w interesie publicznym i nie ma przeszkód, by rzecznik praw obywatelskich to zrobił. Wówczas SN mógłby z najwyższą starannością sprawę zbadać i ocenić, by znaleźć odpowiedź na pytanie o podstawy, sens i funkcje prawa.
Jeśli doszłoby do takiej sprawy, to nie tyle byłby to proces w sprawie płk. Olkowicza, ile naszego wymiaru sprawiedliwości.
W szerszym kontekście byłby to proces dotyczący sensu i sposobu wykonywania prawa w Rzeczypospolitej. A w istocie mógłby odpowiedzieć na pytanie, czy wymiar sprawiedliwości funkcjonuje w tym kraju prawidłowo.