Nasz wymiar sprawiedliwości uznał, że ważniejsza jest bezrefleksyjna podległość prawu, niż jego funkcja celowościowa – komentuje radca prawny dr Artur Kotowski orzeczenia, które zapadły w sprawie dyrektora Olkowicza.

Głośna sprawa dyrektora Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Koszalinie Krzysztofa Olkowicza, który wpłacił 40 zł tytułem nałożonej niezasadnie na niepoczytalnego osadzonego kary grzywny, wywołuje obecnie falę krytyki na praktykę funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju. Sedno sprawy sprowadza się do tego, że zdaniem krytykujących, zachowanie Olkowicza było zgodne z tzw. „duchem” prawa, a nie z jego literą. Tak mówią laicy, osoby niezwiązane lub luźno orientujące się w aspektach zarówno prawa karnego, jak i teorii i filozofii prawa. Szczególnie bulwersujące jest bowiem to, że skazanie dyrektora, które następnie podtrzymał sąd II instancji, zostało uzasadnione tym, że czyn popełniony przez niego miał – zdaniem sądów – odznaczać się znikomą społeczną szkodliwością, jednak na tyle znaczną, aby dyrektor został uznany winnym wykroczenia z art. 57 par.1 kodeksu wykroczeń. Przywołany przepis stanowi bowiem, że ten "Kto organizuje lub przeprowadza publiczną zbiórkę ofiar na uiszczenie grzywny orzeczonej za przestępstwo, w tym i przestępstwo skarbowe, wykroczenie lub wykroczenie skarbowe albo nie będąc osobą najbliższą dla skazanego lub ukaranego uiszcza za niego grzywnę lub ofiarowuje mu albo osobie dla niego najbliższej pieniądze na ten cel, podlega karze aresztu albo grzywny". Należy również przypomnieć, że w tej sprawie sąd wprawdzie uznał Krzysztofa Olkowicza za winnego popełnionego wykroczenia, to jednak odstąpił od wymierzenia kary. Co do zasady, także ustne motywy rozstrzygnięcia sprowadzały się do zaakcentowania społecznej postawy obwinionego. Sąd wskazał jednak, że osoba piastująca stanowisko w organie władzy publicznej powinna postępować zgodnie z literą prawa, zatem nie odstępować od jego literalnej (czyli językowej) wykładni. Tym samym dyrektora skazano uznając, że jego działanie było bezprawne i stanowiło czyn zabroniony.

Ten ostatni aspekt jest dla mnie kluczowy, czego chyba nie akcentuje się w dyskursie publicznym zaistniałym na kanwie tej sprawy, w którym głosy krytyczne pod adresem orzekających w tym postępowaniu sądów, wygłosili także wybitni przedstawiciele wspólnoty prawniczej - głównie karniści. Zaakcentowano szczególnie to, że prawo wykroczeń funkcjonuje w oparciu o zasadę celowości ścigania, którą – co bardzo istotne – ocenia się nie tylko na chwilę popełnionego czynu, ale także post factum. Jeżeli więc okaże się, że ściganie w danym przypadku jest niecelowe – jak w sprawie niniejszej – z uwagi na interes społeczny i przede wszystkim działanie w obronie człowieka niesłusznie osadzonego w zakładzie karnym, to postępowanie nie tylko może, ale i powinno zostać umorzone.

Upadają tym samym argumenty, że działanie dyrektora było prawdopodobnie zasadne, jednak powinien on jedynie alarmować konkretne instytucje. Innymi słowy powinien zainicjować konkretne działania, a w ów feralny piątek, gdy zorientował się, że rozmawia z człowiekiem chorym psychicznie, po wysłaniu faksu, napisaniu pisma, itp., spakować papiery i pójść na weekend do domu. Jakie to typowe, polskie, urzędnicze myślenie.

Każdy kto orientuje się w praktyce funkcjonowania rodzimego wymiaru sprawiedliwości, orientuje się, że sprawa dyrektora Olkowicza jest jaskrawym przykładem niebezpiecznej „spychologii”. Sporządzono wniosek o ukaranie, gdyż formalnie czyn obwinionego wypełnił znamiona wykroczenia, zaś sądy wydały orzeczenie skazujące, gdyż takie postępowanie odpowiada instytucjonalnie przyjętej praktyce postępowania. Łatwiejsze to, niż budowanie rozstrzygnięcia w oparciu o trudniejszy do skonstruowania wywód, bazujący na wartościach wyższych, na co pozwala zarówno samo prawo wykroczeń (wspomniana już niecelowość ścigania i klauzula generalna społecznej szkodliwości czynu, którą ocenia w granicach swobodnego uznania organ procesowy), jak i reguły wykładni prawa ( oparte na wykładni funkcjonalnej, częściowo systemowej i wreszcie – inferencji opartej o regułę słuszności.)

Owa podległość prawu pozytywnemu przez urzędników państwowych jest w tym wypadku tak głęboko chroniona, że aż podlega wypaczeniu przed wielkim strachem o anarchię. Urzędnicy, czy też szerzej, osoby pełniące określone funkcje (szczególnie kierownicze) w organach władzy publicznej, muszą swym działaniem stanowić przykład dla obywateli. O obywatelskim nieposłuszeństwie mówimy w zasadzie jedynie w kontekście formuły Radbrucha, niemieckiego filozofa prawa, który tuż po II wojnie światowej w odpowiedzi na prawo nazistowskie sformułował zasadę, że z samej istoty prawa, które opiera się na naczelnych wartościach dobra, piękna, sprawiedliwości i słuszności, wywodzi się obowiązująca zasada (czyli odznaczająca się szczególną mocą oddziaływania norma prawna), że nie obowiązują te reguły prawne z prawa ustanowionego przez człowieka, które w drastyczny sposób sprzeczne są z powyższymi wartościami. Radbruch pisał wprawdzie o aspekcie tworzenia prawa. Nie zapominajmy jednak, że rzecz dotyczy tak samo i stosowania prawa, czyli podejmowania przez uprawnione organy wiążących decyzji w stosunku do podmiotów prawa w sprawach konkretno-indywidualnych.

Orzeczenia zapadłe w sprawie dyrektora Olkowicza są więc wyrazem tego, co w konflikcie wartości nasz rodzimy wymiar sprawiedliwości uznał za ważniejsze. A mianowicie to, że podległość prawu stanowionemu przez człowieka (nazywanego pozytywnym) na zasadzie bezrefleksyjności jego egzekwowania i stosowania, jest istotniejsza, niż jego funkcja deontologiczna, czyli celowościowa. Rolą prawa jest jednak zapewnienie ładu społecznego, stanie na straży wartości wyższych. Co zaś jest wartością wyższą niż wolność drugiego człowieka? Oto rozbija się argumentacja sądów orzekających w tej sprawie. A contrario bowiem, gdyby Olkowicz nie wpłacił grzywny, człowiek niewinny dalej byłby pozbawiony wolności. Jest smutne i niepokojące, że sędzia orzekający w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej nie dostrzega (gdyż nie chcę wierzyć, że też nie rozumie) tego, że ważniejsze jest by człowiek niewinny nie odbywał nałożonej nań kary izolacyjnej, niż zapewnianie postawy prewencyjnej wśród funkcjonariuszy publicznych, polegającej na eksponowaniu postawy wierności prostej, tekstowej koncepcji prawa. Zapadłe orzeczenie jest więc jakimś dalekim chichotem zza grobu XIX-wiecznej filozofii tzw. twardego pozytywizmu prawniczego i koncepcji prawa jako rozkazu, w którym na ważenie interesów (ogółu a jednostki) oraz decydowanie o kolizji wartości przez organ władzy publicznej nie ma miejsca. Jest tylko ślepa podległość prawu i jego regułom.

Niebezpieczna to tendencja, świadcząca o tym, że w wypracowywanym wciąż przez rodzime sądownictwo standardzie demokratycznego państwa prawnego nie dostrzega się należycie tego, że naczelną wartością człowieka jest wolność, co w tej sprawie powinno było być tym, co przesądza o rozstrzygnięciu kolizji dóbr. Nie jest to myślenie zgodne z kierunkiem filozofii prawa opartego na wolności, słuszności i sprawiedliwości, ale prawa rozumianego jako rozkaz, wyzutego ze standardów jego moralnej oceny. Czego się jednak spodziewać, gdy zagadnienia filozofii prawa wykładane są na studiach prawniczych raczej po macoszemu, a w trakcie przygotowania zawodowego na aplikacjach prawniczych tych zagadnień nie porusza się wcale.

Podsumowanie jest jeszcze bardziej pesymistyczne. Społeczeństwo może odnotować sam fakt posadzenia na ławie oskarżonych człowieka, który postąpił – nomen omen- uczciwie i obserwować całkiem sprawnie przeprowadzone postępowanie w jego sprawie, zakończone wyrokiem skazującym. Podczas gdy postępowania w sprawach naprawdę poważnych, które wymagają wymierzenia rzeczywistej sprawiedliwości ciągną się latami.

Według Rzymian, prawo jest źródłem słuszności i dobra (ius est ars boni et aequi), doprawdy, choć to ocenne, trudno jest mówić by tymi wartościami rozstrzygnięcie wymiaru sprawiedliwości było w tej sprawie legitymowane.

dr Artur Kotowski, radca prawny, wykładowca w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości, Akademii Leona Koźmińskiego i Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Warszawie