W latach 80. popularny był u nas czechosłowacki serial „Kobieta za ladą” (w oryginale „Żena za pultem”). W socjalistycznym supermarkecie ludzie kłócili się, zakochiwali w sobie, rozstawali, a wreszcie pobierali.
Półki były, jak dziś, pełne towarów (ta propaganda!), za to nie było problemu pt. mamusia nie ugotuje niedzielnego obiadu, bo idzie do pracy. Socjalizm szanował trzecie przykazanie. Teraz też niby się nie handluje w święta, ale prawo, które działa od 2007 r., ma tyle wyjątków, że w zasadzie jest puste. Jedyne placówki, które go przestrzegają, to sklepy wielkopowierzchniowe. Ale też inspekcja pracy jest na nie cięta po tych doniesieniach o ekspedientkach siedzących w pampersach (nowa legenda miejska) i sieć, która odważyłaby się złamać zakaz handlu, nie wypłaciłaby się z kar. Ale reszta ma to w nosie. Małe sklepiki są otwarte świątek – piątek, nie tylko właściciele stoją wtedy za ladą, a inspektorzy PIP przymykają oczy, bo wiedzą, że mały musi nadgonić utarg, kiedy pobliska „biedra” nie działa.
W najlepsze idzie też handel w sklepach stacji benzynowych. Wszyscy nauczyli się przymykać na to oczy. Może i rozsądnie, tylko po co komu nieprzestrzegane ani przez obywateli, ani przez kontrolerów, prawo?
Są setki takich przykładów, ja podam jeden, o którym też dziś piszemy: zgodnie z ustawą o systemie oświaty w I klasach nie może być więcej niż 25 uczniów. Ale samorządy robią swoje, bo uważają, że przepis jest głupi.
Hm, jakby to powiedzieć, żeby brzydko się nie wyrazić. Proponuję zrobienie rankingu pt. najbardziej absurdalne przepisy, których i tak nikt nie przestrzega. Czekam na e-maile od państwa.