Byłem średnio uzdolniony do wszystkich przedmiotów. Nauczyciel fizyki uważał, że powinienem pójść na politechnikę. Mnie jednak ciągnęło do prawa, choć nie umiem wytłumaczyć dlaczego - opowiada Czesław Jaworski, nestor palestry, który wkrótce kończy działalność zawodową.

Ewa Szadkowska: Wszystkiego najlepszego.

Czesław Jaworski, nestor adwokatury, obrońca w procesach politycznych w okresie PRL, w latach 1995-2001 prezes NRA, obecnie redaktor naczelny czasopisma „Palestra”: Dziękuję, ale to dopiero w sobotę.

ESz: Naprawdę uważa pan, że 80. urodziny to wystarczający powód, by przejść na emeryturę?

CzJ: Formalnie już na niej jestem, tylko wciąż wykonuję zawód. Natomiast od stycznia rzeczywiście planuję zakończyć adwokacką działalność zawodową.

ESz: Bez pana palestra już nie będzie taka sama.

CzJ: Ona już od jakiegoś czasu ma całkiem nowe oblicze. A to za sprawą ogromnej rzeszy młodych ludzi, którzy zasilili jej szeregi. To nowe pokolenie inaczej patrzy na pewne sprawy, ma inne priorytety. Sąd także już nie ten, do którego przez lata przywykłem. Młodzi sędziowie mają lepszy kontakt z adwokacką młodzieżą.

(...)

ESz: Pamięta pan swoją pierwszą sprawę w sądzie?

CzJ: Pamiętam. Proces toczył się w Kętrzynie, chodziło o bójkę, ja broniłem jednego z kilku współoskarżonych. Mój patron znał dobrze prezesa tamtejszego sądu, a że bardzo o mnie dbał, to gdy miałem po raz pierwszy wziąć udział w rozprawie, zadzwonił i poprosił, by ten prezes spoglądał życzliwszym okiem na ewentualne moje potknięcia czy niedociągnięcia. Poradziłem sobie chyba całkiem nieźle, bo mój klient jako jedyny został uniewinniony. Nawet patron był trochę zaskoczony.

ESz: A miał pan tremę po raz pierwszy zabierając głos na sali sądowej?

CzJ: Nieprawdopodobną. Przygotowywałem się przez wiele dni, zapisałem parę zeszytów pytań, z których oczywiście potem nie skorzystałem, miałem przygotowane przemówienie, a jak sędzia udzielił mi głosu, poczułem pustkę w głowie. Przez dobrą minutę skrupulatnie odsuwałem i ustawiałem krzesło, by zdążyć zebrać myśli i odzyskać dyspozycję.

ESz: Potem były sprawy o pobicia, zabójstwa, różnego rodzaju malwersacje, a nawet jedna o molestowanie, ale prawdziwą renomę zyskał pan występując w głośnym procesie o... grzejnik.

CzJ: W latach 60. kilkunastu wybitnej klasy polskich rzemieślników inżynierów opracowało oryginalną technologię budowy grzejników kolejowych, która nie odbiegała od nowoczesnych światowych standardów. Prokuratura, opierając się na ekspertyzie biegłych, zarzuciła im, że grzejniki są sprzedawane zbyt drogo, co oznaczało działanie na szkodę gospodarki uspołecznionej i wyłudzenie znacznych korzyści. To były bardzo poważne zarzuty, oskarżonym groziło od pięciu lat nawet do dożywocia. Ja broniłem głównego oskarżonego, któremu, ku zaskoczeniu obecnych na sali rozpraw, zadałem tylko jedno pytanie: czy stosując materiały o parametrach określonych w opinii biegłych da się zbudować taki grzejnik, jak jego. On stwierdził, że da się zmontować najwyżej domową kuchenkę. W toku dalszych przesłuchań ekspertyza została podważona, biegli przyznali się do błędu, a sędzia wydał wyrok uniewinniający. Biorąc pod uwagę kaliber sprawy i realia epoki, była to sensacja. Tak już na marginesie dodam, że proces toczył się przez pół roku, pięć dni w tygodniu.

(...)

ESz: Niedawno spory ferment wywołał pewien warszawski adwokat publicznie piętnując kolegę po fachu za reprezentowanie domniemanego terrorysty i wywalczenie dla niego w Strasburgu odszkodowania, które Polska będzie musiała zapłacić. Bo takiej sprawy po prostu nie należało przyjmować.

CzJ: Taka opinia świadczy o niezrozumieniu istoty adwokatury. Już w okresie międzywojennym obowiązywał pogląd, z którym ja się zgadzam, że w pewnych sytuacjach adwokat może odmówić przyjęcia sprawy, a w innych wręcz odwrotnie – nie wolno mu tego zrobić. W pierwszym przypadku chodzi o sprawy raczej z zakresu prawa cywilnego, w drugim – właśnie o sprawy karne. Bo tu idzie o realizację konstytucyjnego prawa człowieka do obrony jego wolności, czci, mienia, a nawet życia. Tylko bardzo ważny powód może przesądzić o odmowie przyjęcia sprawy. W sprawie karnej nie ma dla obrońcy ważniejszego interesu niż interes klienta.

ESz: A panu zdarzyło się odesłać z kwitkiem oskarżonego w sprawie karnej?

CzJ: Nie przyjmowałem spraw o gwałt zbiorowy. Jako ojciec dorastającej córki czułem, że im nie podołam i nie będę potrafił zaangażować się w sposób, jakiego klient by oczekiwał.

Rozmawiała Ewa Szadkowska

Pełna wersja wywiadu w tygodniku Prawnik DGP (dostępna TUTAJ).