Projekt ustawy „o ochronie wolności słowa” daje organom ścigania duże uprawnienia kontroli treści w internecie.

Prokurator będzie mógł zażądać od mediów społecznościowych danych określających użytkownika, a nawet zablokowania dostępu do umieszczonych na platformie treści. Takie uprawnienia daje mu przygotowany przez resort sprawiedliwości projekt ustawy „o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych”. Na decyzję prokuratora przysługuje wprawdzie zażalenie do sądu rejonowego, ale podlega ona natychmiastowemu wykonaniu.
O tej regulacji Krzysztof Izdebski z fundacji ePaństwo w poniedziałkowym wywiadzie w DGP mówił jako o potencjalnym zagrożeniu dla swobody wypowiedzi w internecie. Tymczasem zapowiadając nowe przepisy, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro podkreślał, że „wolność słowa i wolność debaty są istotą demokracji” i deklarował, że regulacja ma przede wszystkim chronić użytkowników mediów społecznościowych „przed nadużyciami wielkich korporacji internetowych”, stosujących cenzurę.
W odpowiedzi na nasze pytania wydział prasowy Ministerstwa Sprawiedliwości podkreśla, że nowe kompetencje prokuratorów dotyczą tylko „blokowania dostępu do treści o charakterze przestępnym zawierających publikację z treściami pornograficznymi z udziałem małoletniego lub treściami, które pochwalają lub nawołują do popełnienia czynów o charakterze terrorystycznym”. Według wyjaśnień resortu intencją projektodawcy jest, „aby prokuratura mogła mieć możliwość szybkiego reagowania w tego typu sprawach”.
„Rozumienie tych przepisów musi odbywać się przez założenia i intencje projektu” – podkreśla ministerstwo.
W przesłanym nam przez resort Zbigniewa Ziobry uzasadnieniu projektu, który nie został dotychczas opublikowany, czytamy, że informacje identyfikujące internautę „pomogą prokuratorowi w zainicjowaniu odpowiednich działań, zgodnie z przepisami powszechnie obowiązującymi, celem przeciwdziałania treściom o charakterze przestępnym”.
Z kolei odcięcie dostępu do opublikowanych na platformie społecznościowej treści ma następować „w sytuacjach przestępstw szczególnie drastycznych”, gdy „dalszy dostęp do tej publikacji stwarza niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody lub spowodowania trudnych do odwrócenia skutków”.
Ustanowienie przez prokuratora blokady dostępu do treści w serwisie społecznościowym „uzasadnione jest wyjątkową szkodliwością takich treści oraz łatwością zweryfikowania, czy konkretne materiały zawierają takie treści, co zazwyczaj prokurator będzie mógł stwierdzić prima facie”, czyli na pierwszy rzut oka – czytamy w uzasadnieniu projektu ustawy. Autorzy regulacji podkreślają, że spełnia ona „założenia szybkości i celowości działania prokuratora w stosunku do tych szczególnie negatywnych treści”.
Resort sprawiedliwości podkreśla, że projekt ustawy, który został udostępniony w mediach społecznościowych „nie jest wersją, która została przesłana do KPRM wraz z wnioskiem o wpis do wykazu prac legislacyjnych Rady Ministrów”. Przekazany DGP projekt ustawy z Ministerstwa Sprawiedliwości nosi datę 15 stycznia br., natomiast wersja krążąca w sieci 22 stycznia br.
Z naszych ustaleń wynika, że wyciek projektu wywołał napięcie na linii kancelaria premiera – Ministerstwo Sprawiedliwości. Ziobryści oskarżają bowiem otoczenie premiera Mateusza Morawieckiego o przyłożenie do tego ręki. – Czekamy tydzień na wpisanie projektu do wykazu prac legislacyjnych, a dziś czytamy, jak ludzie komentują go na Twitterze, bo nastąpił przeciek – stwierdza jeden z ziobrystów. – Plik, który wyciekł, jest plikiem znaczonym. Mamy więc pewność, że przeciek jest z KPRM – dodaje.
Nasi rozmówcy z KPRM zaprzeczają jednak, by źródło przecieku było w siedzibie premiera. Zaprzeczają też, by dokument w ogóle znajdował się w KPRM – choć resort Zbigniewa Ziobry twierdzi, że przekazał dokument do kancelarii premiera 22 stycznia br. Biuro prasowe kancelarii nie udzieliło nam oficjalnej odpowiedzi w tej sprawie.