Prowadzenie sporu sądowego najdłużej trwa na obszarze apelacji warszawskiej, poznańskiej, lubelskiej i łódzkiej. Najszybciej postępowania kończą białostoccy sędziowie.
Najdłużej zalega Poznań / Dziennik Gazeta Prawna
Tak wynika z najświeższych statystyk opracowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości (patrz: infografika). Ogólny wniosek, jaki można z nich wyciągnąć jest taki, że polskie sądy w ostatnich latach znacznie przyśpieszyły.
– Na tle Europy plasujemy się w środku zestawienia. I to pomimo tego, że od 2008 r. nie wzrosła liczba etatów sędziowskich, a za to niemal o 30 proc. wzrosło obciążenie pracą sędziów – zaznacza Wojciech Hajduk, wiceminister sprawiedliwości.
W I kwartale 2014 r. średni czas trwania postępowania przed sądem w Polsce wyniósł niecałe pięć miesięcy.
– Te liczby to twardy dowód na to, że nieuprawione są powtarzane od kilku lat twierdzenia, że polskie sądy działają opieszale – mówi Waldemar Żurek, rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa.

Duże rozbieżności

To, że nie jest u nas aż tak źle, nie oznacza jednak, że nie ma nic do poprawy. Niepokoi spora rozbieżność między sądami rozpoznającymi sprawy najszybciej, a tymi, które procedują najwolniej. Wynosi ona aż 3,3 miesiące, a to zdaniem sędziów zbyt dużo.
– Trzeba dążyć do sytuacji, w której ta różnica zmaleje maksymalnie do 0,5 miesiąca – uważa Waldemar Żurek.
Jak to zrobić?
– Trzeba przede wszystkim doetatyzować te sądy, które mają największy wpływ spraw. Można to zrobić przenosząc etaty, które naturalnie się zwalniają – na skutek odejścia z zawodu, przejścia w stan spoczynku czy śmierci – z jednostek mniej obciążonych do tych, w których brakuje rąk do pracy – wskazuje rzecznik KRS.
I tak właśnie – zdaniem wiceministra Hajduka – już od kilku lat się dzieje.
– Efekty tej świadomej polityki kadrowej są już widoczne. Z najnowszych statystyk wynika bowiem, że nieźle radzą sobie tak duże ośrodki, jak sądy krakowskie czy wrocławskie – zauważa Wojciech Hajduk.

Przyczyny różnic

Dlaczego jednak jedne sądy potrafią rozpoznać sprawy w ciągu niecałych czterech miesięcy, a w innych trzeba czekać ponad pół roku?
– Przyczyn jest kilka. Pierwsza to oczywiście nierównomierne obłożenie sędziów pracą. Wiadomo, że w tak dużych ośrodkach jak Warszawa czy Poznań spraw jest więcej niż w mniejszej apelacji. Poza tym tam, gdzie aktywniejszy jest biznes, są to często sprawy o większym ciężarze gatunkowym, takie jak np. skomplikowane sprawy gospodarcze, które trwają znacznie dłużej niż np. wystawienie nakazu zapłaty – mówi Waldemar Żurek.
A może wina leży po stronie sędziów?
– Oczywiście nie wykluczam, że zdarzają się sądy, w których sędziowie nie pracują tak wydajnie, jak powinni. I takie jednostki należy dyscyplinować za pomocą narzędzi, jakimi dysponuje prezes sądu apelacyjnego, czy w ramach nadzoru zewnętrznego resort sprawiedliwości – zauważa sędzia Żurek.

Warszawska specyfika

Najdłużej na zakończenie sprawy trzeba czekać – co nie zaskakuje – w stolicy. I to pomimo, że resort sprawiedliwości w ostatnim czasie mocno doetatyzował warszawskie sądy.
– Faktycznie, pod koniec 2012 r. otrzymaliśmy znaczną liczbę dodatkowych etatów sędziowskich. Proszę jednak pamiętać, że na skutek trwającej bardzo długo procedury nominacyjnej sędziowie ci rozpoczęli pracę zaledwie kilka miesięcy temu. Tak więc ich wsparcie nie może być jeszcze widoczne w statystykach – zauważa Marcin Łochowski, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego Warszawa – Praga.
Przy tym problemem w stołecznych sądach jest nadal duża rotacja kadry.
– W takiej sytuacji znalazł się ostatnio Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi-Północ. Otrzymał siedem dodatkowych etatów, ale zanim zostały obsadzone, odeszło z niego co najmniej tyle samo osób – mówi Marcin Łochowski.

Można szybciej

Mimo że resort chwali sędziów, to nie ukrywa, że te wyniki nie są szczytem marzeń.
– Będziemy podejmować działania mające na celu zwiększenie skuteczności polskich sądów – zapowiada wiceminister Hajduk.
W jaki sposób resort chce to osiągnąć, skoro z roku na rok do sądów wpływa coraz więcej spraw?
– Chcemy maksymalnie odciążyć sędziów od obowiązków, które nie są stricte sprawowaniem wymiaru sprawiedliwości – mówi Wojciech Hajduk.
Resort proponuje więc, aby część obecnie wykonywanych przez sędziów obowiązków przerzucić na referendarzy.
– Mogliby oni zajmować się w większym zakresie sprawami egzekucyjnymi i przejąć część obowiązków karno-wykonawczych. Planujemy również przekazać referendarzom część spraw wykroczeniowych – zapowiada wiceminister.
Jeżeli chodzi o tę ostatnią propozycję, zmiana polegałaby na tym, że referendarze uzyskaliby prawo do wydawania nakazów karnych, od których ukarany mógłby odwołać się do sądu. W tym postępowaniu mogłyby być nakładane jedynie kary nagany lub grzywny.
Ale resort ma także takie pomysły, które nie wymagają zmian legislacyjnych.
– Chcemy przeorganizować pracę w sądach tak, aby efektywnie wykorzystywana była kadra urzędnicza. Są to bowiem ludzie z wykształceniem wyższym. Spokojnie można im powierzyć takie czynności, jak np. przygotowywanie projektów prostszych typowych orzeczeń sądowych – proponuje Wojciech Hajduk.
Obecnie takie projekty przygotowują asystenci sędziów. Ten kierunek zmian podoba się środowisku.
- To dobry pomysł, ale np. w Warszawie mało realny. Praca w sądzie jest mało atrakcyjna w porównaniu z tym, co może w stolicy zaoferować pracownikowi wolny rynek. Warszawskie sądy borykają się więc z problemem rąk do pracy i nie widzę takiej możliwości, aby jeszcze dołożyć obowiązków tym, którzy chcą u nas pracować – komentuje sędzia Łochowski.