Polskie prawo, paradoksalnie i wbrew obiegowym twierdzeniom, nie jest aż tak złe, jak mogłoby się wydawać - pisze adwokat Łukasz Chojniak.
Brałem ostatnio udział w Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach. Jednym z wielu poruszanych tam tematów był problem barier prawnych wolnego rynku w Polsce. Jako dyskutant nie czynię tu podsumowania tego panelu – to przywilej moderatorów i organizatorów spotkania. Zresztą, ciekawych konkluzji było na tyle sporo, że łamy felietonu nie pozwoliłyby ich zmieścić za jednym razem. Zabrałem jednak ze Śląska w drogę do Warszawy garść ogólnych i własnych refleksji.
Gdy biznes spotyka się z prawem – a przecież spotyka się często – słychać, nieraz zasadne, utyskiwanie, iż prawo zamiast pomagać, blokuje rozwój polskiej przedsiębiorczości. Do 1989 r. prawo instytucjonalnie ograniczało formy aktywności gospodarczej. Właśnie mija ćwierć wieku polskich przemian. Dodajmy, przemian opartych w głównej mierze na przedsiębiorczości Polaków. Mimo to nie udaje się cały czas stworzyć takiej korelacji, aby biznes miał poczucie wsparcia w prawie, a prawo miało większe zaufanie do biznesu oraz aby do biznesu mieli większe zaufanie ci, którzy prawo to stosują.
Kwestia barier
Na kongresie zaproponowano podjęcie tematu „barier prawnych wolnego rynku w Polsce”. Nie było tu wątpliwości, lecz stwierdzenie faktu. Poszukiwana była tylko odpowiedź na pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy i, oczywiście, możliwe rozwiązania. Sporo tu racji, ale nie do końca. Trzeba zacząć od tego, czy możliwe jest istnienie w demokratycznym państwie prawnym całkowicie wolnego od wszelkich ograniczeń i barier rynku, poddanego tylko prawu popytu i podaży? Istnieją wszak takie działy gospodarki, gdzie zgadzamy się, z uwagi na ich znaczenie dla funkcjonowania całego państwa, aby prawo wprowadzało mechanizmy kontroli podmiotów operujących na takich rynkach oraz zasady, jakimi się te podmioty kierują. Zgadzamy się przecież też i na to, żeby prawo chroniło konsumenta, z istoty słabszą stronę w relacji z przedsiębiorcą, który, wykorzystując swoją przewagę, może sztucznie kreować popyt oraz unikać odpowiedzialności za jakość oferowanych usług czy towarów. Zgadzamy się na istnienie w polskim porządku prawnym art. 286 kodeksu karnego, który wprowadza kategorię „oszustwa” i nakazuje karać sprawców takich przestępstw. Warto więc zaryzykować tezę, że zgadzamy się na bariery prawne rynku w Polsce po to, aby wolność tego rynku chronić. Gdzie owe bariery wytyczać, to już inna sprawa. Ustawodawca powinien kierować się zasadą proporcjonalności w dążeniu do realizacji celu – ochrony wolności rynku przez niwelowanie prawem niepożądanych na nim zjawisk. Truizmem jest stwierdzenie, że nadmiar regulacji prowadzi do sytuacji odwrotnej do zamierzonej – zamiast choćby kontrolowanego rozwoju rynku, mamy do czynienia albo z jego zniekształceniem, ograniczeniem konkurencyjności, albo też ucieczką podmiotów gospodarczych w przestrzeń pozaprawną, popularnie zwaną szarą strefą.
Regulacje, a więc polskie prawo, paradoksalnie i wbrew obiegowym twierdzeniom, nie są aż tak złe, jak mogłoby się wydawać. Dobre prawo to jednak nie to samo, co prawo proste i łatwe w zrozumieniu. Mam nieodparte wrażenie, że właśnie poszukiwanie jednoznacznych, jasnych, klarownych i wolnych od udręki interpretacji i wykładni rozwiązań prawnych jest często przyczyną błędnego kwalifikowania naszego prawa jako złego, dysfunkcjonalnego systemu. Wraz z rozwojem gospodarki, zwiększaniem się wzajemnych zależności i powiązań społecznych, a nadto przenikaniem się prawa krajowego, unijnego i międzynarodowego, system prawny nieuchronnie staje się coraz bardziej zawiły i dostępny dla należycie wykształconych i nieustannie kształcących się prawników. Jeśli więc jakość utożsamiamy z przystępnością, to nasze prawo nie spełnia oczekiwanych standardów, a zakładam, że sytuacja ta się pogorszy. To nie jest tylko polski problem. Jeśli jednak jakość prawa rozumiemy jako spójność rozwiązań, ich kompletność i możliwość racjonalnego wykorzystania w praktyce (a więc potencjał, który mają w sobie regulacje), to nasze prawo, choć nieidealne, jest już na pewno na europejskim poziomie.
Prawo dla prawników
Definicja jakości prawa wymaga poczynienia uzupełniającego założenia. Prawo nie będzie dostępne, tak jak nie jest dostępna wiedza medyczna, dla każdego. Brak możliwości powszechnego zrozumienia prawa nie wynika jednak z dążenia prawników do alienacji oraz zagwarantowania sobie możliwości nieograniczonego świadczenia usług. Przeciwnie, to właśnie prawnicy postulują przecież kształtowanie społeczeństwa opartego na kulturze prawa. Ale procesy społeczne, gospodarcze i inne, za którymi podąża prawo, stają się na tyle złożone, że bez wytrwałych, ciężkich i pracochłonnych studiów, które następnie są wspierane nieustannym samokształceniem, nie ma możliwości zajmowania się i stosowania współczesnego prawa. Mitem jest, że prawo może być zrozumiałe na tyle, by każdy mógł bez trudu, niezależnie od gałęzi prawa i przygotowania zainteresowanego, je stosować. Niestety, błędne jest przeświadczenie, że nawet sprawy sądowe może prowadzić każdy, niekoniecznie prawnik. A tymczasem w przywoływanym w Polsce, równie często jak wybiórczo, przykładzie USA i systemu common law nie do pomyślenia jest podejmowanie się przez nieprawnika rozwiązywania problemów prawnych. Zarzuty złej jakości prawa, częste w opinii publicznej, są nieraz pokłosiem nawyku samodzielnego rozwiązywania problemów prawnych przez nieprawników. Jeśli leczę się sam, najczęściej spotęguję rozwój choroby. Jeśli idę sam do sądu i przegrywam sprawę, gdyż nie rozumiałem procedur, które rządzą salą sądową, obarczam, niesłusznie, złe prawo – a wypadałoby otwarcie obarczyć moją niewiedzę. Nie z jakością prawa mamy więc problem, a z kulturą jego stosowania. I co gorsza, prawie nic jako społeczeństwo nie robimy, aby to zmienić.
Funkcjonalna wykładnia
Stabilność systemu prawnego to już zupełnie inny problem. Tu same liczby mówią za siebie. W ciągu ostatnich 10 lat kodeks cywilny znowelizowano 26 razy, kodeks postępowania cywilnego 95 razy, kodeks spółek handlowych 26 razy, kodeks karny 56 razy, a kodeks postępowania karnego 64 razy. I nie były to tylko nowelizacje kosmetyczne czy powierzchowne. Właściwie tylko dwa razy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza usprawiedliwione stawały się duże, daleko idące zmiany w polskim systemie prawnym. Raz, w 1989 r. w związku ze zmianą systemu politycznego oraz gospodarczego i po raz drugi, przed 2004 r. w związku z akcesją do Unii Europejskiej i dostosowaniem polskiego prawa do dorobku acquis communautaire. Pozostałe zmiany, bardzo często będące wynikiem bieżących potrzeb politycznych oraz odpowiedzią na jednostkowe zjawiska, które poruszały opinię publiczną, przyczyniały się do dewastacji systemu prawnego, a nie jego wzmocnienia. Ze stabilnością prawa wiąże się zawsze problem jego nieuchronnych i koniecznych zmian. Zanim w ogóle rozpoczniemy dyskusję o jakiejkolwiek reformie prawa, należy zawsze odpowiedzialnie odpowiedzieć na pytanie, czy naprawdę potrzebne jest nowe prawo, czy też po prostu funkcjonalna wykładnia tego, które już obowiązuje.
Jeśli więc mowa o jakości prawa, jego stopniu skomplikowania i stabilności systemu, to tak naprawdę przyczynek do dalszej dyskusji – o kształceniu prawników i o wykładni prawa, której oni potem dokonują. Skoro prawo jest zawiłe, to tylko edukacja, widziana jako jedna całość, począwszy od szkoły średniej, przez okres studiów i aplikacji, może przygotować właściwie do zmierzenia się z jego wyzwaniami. Do poradzenia sobie z wykładnią prawa i do odwagi jego interpretacji funkcjonalnej, a nie tylko literalnej. Inaczej to, co zawiłe, dalej będzie uważane za absurdalne i niezrozumiałe. A prawo, które ma pomagać, stawać się będzie wówczas barierą i przeszkodą.