I apeluje do Pawła Rybińskiego, by zamiast piętnować polityków, którzy forsowali otwarcie aplikacji, uderzył się we własne piersi.

Z niemałym zdziwieniem przeczytałem artykuł adw. Rybińskiego, dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie pt "Konieczne jest zaostrzenie kryteriów egzaminu wstępnego i zawodowego". Myśleć by można, że pisał go sędziwy starzec, idealizujący lata swej młodości, któremu mity mieszają się z rzeczywistością, a nie młody adwokat z 11-letnim stażem w zawodzie, którym jest przecież obecny dziekan.

Zacznijmy może od dygresji historycznej. Dziekan Rybińskiego pisze, że swobodny dostęp do aplikacji był już 20 lat temu w Warszawie. Wspiera się informacją, że u niego na roku (rocznik 1998-2002) było około 60 osób. Otóż przyjęto na aplikację w 1998r. 36 osób, a kilkanaście kolejnych stanowiły osoby przenoszące się z innych izb. Zapamiętajmy - 36 aplikantów, podczas, gdy w 1998r. skończyło studia prawnicze w Warszawie przeszło 1500 osób! Przypomnieć też można dane z komisji sejmowej z 2005r., która zwróciła się do poszczególnych izb adwokackich o wskazanie, ilu w poszczególnych latach przyjęto najbliższych krewnych adwokatów, na aplikację. W jednej z małych izb wszyscy aplikanci byli krewnymi adwokatów. Powiedzmy sobie szczerze, przy ówczesnym sposobie naboru na aplikację, większość obecnych aplikantów i młodych adwokatów mogłaby jedynie marzyć o adwokackiej karierze.

Pierwszy państwowy egzamin na aplikację adwokacką był w lipcu 2006r. i dopiero od tego czasu rzeczywiście aplikacja adwokacka stała się masowa. Aplikanci ci zdawali egzamin adwokacki w 2010r. Niemniej jednak samo kształcenie zostało pozostawione w rękach Okręgowych Rad Adwokackich! Aplikanci wnosili przy tym słone opłaty za aplikację do kasy izby. Zauważmy, że mecenas Rybiński jest członkiem Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie od 2007r. - od tego czasu ponosi współodpowiedzialność za jej prace. Czy przez te 7 lat nie widział niskiego poziomu aplikantów? Czy zabierał kiedykolwiek głos w sprawie reformy systemu kształcenia na aplikacji? Dlaczego pozwolił, aby nieprzygotowani aplikanci otrzymali zaświadczenie o ukończeniu aplikacji i byli dopuszczeni do egzaminu wstępnego? Jeżeli rzeczywiście z winy tychże niedouczonych adwokatów były „fatalnie poprowadzone rozwody, stracone odszkodowania, źle podzielone nieruchomości, niesłusznie skazani” to współodpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi także dziekan Rybiński. Jeżeli piętnuje polityków, którzy forsowali otwarcie aplikacji, to powinien też uderzyć się we własne piersi.

Głos adwokata Rybińskiego jest tym bardziej niewiarygodny, gdy spojrzymy na jego działalność jako dziekana izby warszawskiej od września 2013r. Jego zdaniem aplikacja była wadliwie prowadzona? Naturalną tego konsekwencją powinny być zmiany personalne. Tymczasem dziekan pozostawił na stanowisku dotychczasową kierownik szkolenia, adwokat, która otrzymuje za swą funkcję 133.200 zł rocznie. Nie ingerował też w dobór przez nią wykładowców, ani w plany szkoleń. Dziekan Rybiński idealizuje dawną aplikację? A tymczasem na najbardziej odpowiedzialną funkcję w Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie - rzecznika dyscyplinarnego rekomenduje początkującego adwokata z trzyletnim stażem zawodowym! Wpisanego na listę adwokatów jako doktora, bez aplikacji adwokackiej. W oczach dziekana posiada od odpowiednie kwalifikacje, gdyż... ma doktorat z prawa karnego! Trudno o bardziej widowiskowe zdeprecjonowanie w oczach tak adwokatów jak i opinii publicznej aplikacji adwokackiej, jak i wagi doświadczenia zawodowego.

Paweł Rybiński został wybrany na swoje stanowisko, gdyż przekonał kolegów, że wprowadzi oszczędności, obetnie wybujałe pensje działaczy izbowych, będzie prowadził transparentną politykę, a przede wszystkim, że znajdzie nowe pola aktywności zawodowej adwokatom, zagrożonym pauperyzacją. Obecnie widać, że to były jedynie słowne obietnice wyborcze. Dziekan nadal cieszy się swoją pensją w wysokości niemal 15.000 zł miesięcznie, a jego współpracownicy z prezydium otrzymują niewiele mniej. Zamiast jawności, mamy odmowę udostępnienia adwokatom protokołów obrad prezydium ORA i brak informacji o zarobkach działaczy. O audycie i oszczędnościach nie ma mowy, pojawiają się za to kolejne funkcje z wysokimi uposażeniami. Zamiast nowych pól działalności zawodowej dla adwokatów - dziekan, po długotrwałym namyśle, proponuje powrót do tego, co było przed 2005 r. Abstrahując od całkowitej nierealności tego typu planów, dziekan zapomina, że to ówczesna krótkowzroczna polityka adwokatury doprowadziła nas do tego miejsca, w którym jesteśmy obecnie.

W tej sytuacji pozostaje zaapelować do dziekana i jego współpracowników, aby zamiast snuć niemożliwe do ziszczenia mrzonki, wzięli się do konkretnej pracy. Tak aby adwokaci odzyskali swe zaufanie do działaczy samorządowych, a aplikanci widzieli, że płacone przez nich ogromne sumy za aplikację nie służą przysparzaniu dochodów działaczom samorządowym, ale rzeczywistemu przygotowaniu ich do zawodu adwokata.

Andrzej Nogal, adwokat