Czy alimenty w wysokości kilkudziesięciu tysięcy są sprawiedliwe? Tak. Jeśli rodzica stać na apartament czy drogie auto. Ale to wyjątki. Średnio sądy przyznają na dzieci nieco ponad 500 zł

Z Filipem Pełnym rozmawia Piotr Szymaniak

Czy alimenty to wymysł nowoczesności, jak w przypadku systemu powszechnych emerytur?

Nie, instytucja świadczenia alimentacyjnego jest starożytna, bo pierwsze tego typu regulacje pojawiły się już w prawie rzymskim za czasów republiki. Ba, w I wieku n.e. w tamtejszym prawodawstwie znalazł się odpowiednik naszego funduszu alimentacyjnego. Tak bardzo ówczesne prawo było rozwinięte w tej kwestii. Obywatele rzymscy mieli bardzo wiele instytucji, które stosujemy do dzisiaj. Zresztą nawet nazwa „alimenty” wywodzi się z łacińskiego alimentum czy alimonia. Tamtejsi prawnicy opracowali trzy podstawowe elementy obowiązku alimentacyjnego: wyżywienie, ubiór i zamieszkanie.

Czy ten obowiązek oznaczał tylko łożenie na dzieci, czy również pomoc finansową rodzicom?

To dość skomplikowane, bo nie ma prostego przełożenia na dzisiejsze stosunki. Co do zasady to głowa rodziny, pater familias, była zobowiązana do alimentacji swoich dzieci czy podlegających jego władzy ojcowskiej osób. Obowiązki alimentacyjne w tamtych czasach dotyczyły także niewolników. Jeśli zaś głowa rodziny popadła w niedostatek, obowiązek alimentacyjny działał w drugą stronę. Dzieci z uwagi na więzy rodzinne, a niewolnicy ze względu na więzy własności, byli zobowiązani do alimentacji swojego patrona, pater familias. Rzymska instytucja świadczenia alimentacyjnego została przejęta przez wszystkie nowoczesne prawodawstwa na całym świecie.

Jak było w Polsce?

Nowoczesne ustawodawstwa cywilistyczne, rodzinne pojawiły się w czasach zaborów. Każdy zabór miał inne regulacje. W sumie mieliśmy pięć różnych systemów prawnych i każdy był troszeczkę inny. Przykładowo w zaborze niemieckim było BGB, czyli niemiecki kodeks cywilny, w zaborze austriackim tamtejszy kodeks cywilny ABGB, a w dawnym Królestwie Polskim obowiązywał kodeks Napoleona. W okresie międzywojennym obowiązywały wszystkie te systemy jednocześ- nie. Mieliśmy ustawę pod nazwą prawo prywatne międzydzielnicowe, która określała, kto podlega któremu z tych systemów, co do zasady, ze względu na miejsce zamieszkania. Jednym słowem – chaos.
Dopiero 25 września 1945 r. wprowadzono dekret prawo małżeńskie, które troszeczkę regulowało kwestie alimentacyjne. Jak na nasze dzisiejsze pojmowanie tych instytucji, to było dość prymitywne prawodawstwo. Dotyczyło tylko spraw związanych z małżonkami, określało, co się dzieje w przypadku rozwodu. Artykuł 31 par. 1 pkt 2 tego dekretu stanowił, że sąd, orzekając rozwód, ustali udział każdego z rodziców w ciężarach utrzymania i wychowania dziecka. W art. 29 mówił o obowiązkach alimentacyjnych w stosunku do małżonków. Dopiero później pojawiają się kompleksowe regulacje, a do dzisiaj obowiązuje kodeks rodzinny i opiekuńczy z 1964 r. Pomimo wielokrotnych nowelizacji jego główne założenia nie uległy zmianie. Określone wtedy zasady zdążyły się utrwalić, a sądy wypracowały orzecznictwo, które w gruncie rzeczy jest aktualne do dziś.

Jakie przesłanki towarzyszyły wprowadzeniu obowiązku alimentacyjnego?

Podejrzewam, że jak z większością pożytecznych rozwiązań przejętych przez nowoczesne systemy prawne z prawodawstwa rzymskiego, mało kto się zastanawiał szczególnie nad istotą – ratio legis – tej instytucji. Była ona ważną, już zastaną instytucją. My też się nad tym specjalnie nie zastanawiamy. Niemniej jednak, jeśli spojrzymy na to, jak wygląda dziś funkcjonowanie rodzin, czyli podstawowych komórek społecznych, to widzimy, że ok. 33 proc. związków małżeńskich się rozpada, a coraz więcej dzieci rodzi się poza nimi. Mamy więc nowy model rodziny, w którym rodzice często nie żyją ze sobą, a nawet nie kontaktują się zbyt często. Pojawia się więc problem rodzica samotnie wychowującego dziecko. Trzeba go postrzegać także w aspekcie prawa do pracy, równouprawnienia kobiet na rynku pracy w sytuacji, gdy muszą się one borykać jeszcze z pracą na etat, jaką jest bycie matką. Bo to de facto jest praca na drugi etat, która nawet da się wycenić. W niektórych prawodawstwach wycena domowej pracy matki jest pomocna przy określaniu wysokości alimentów. W Polsce w tym celu posiłkować możemy się art. 135 par. 2 k.r.o.

W świecie idealnym nie potrzebowalibyśmy szczegółowych uregulowań. Ale w sytuacji rozpadu tradycyjnych form funkcjonowania rodziny potrzeba istnienia tego typu przepisów jest chyba jeszcze większa?

Zdecydowanie. Choć społeczeństwo się zmieniło, to bazujemy na przepisach z 1964 r., które wielkim zmianom nie uległy. Na szczęście sądy nadążają za przemianami społecznymi. Widać to w orzecznictwie sądów rejonowych, które zajmują się rozpatrywaniem spraw alimentacyjnych, w których orzekają najmłodsi sędziowie. Widać zmianę pokoleniową i inne postrzeganie spraw alimentacyjnych, choć nie tylko tych.

W czym ta zmiana się przejawia?

W bardziej liberalnym podejściu. Wcześniej, kiedy w tego typu sprawach orzekali starsi sędziowie, wychowani w tradycyjnych rodzinach, widać było pewien brak akceptacji dla niektórych form rodziny. Ważny jest też aspekt materialny. Obecnie sędziowie dostrzegają to, że dziecko, które wychowuje się w rodzinie bardzo zamożnej, może mieć dużo większe potrzeby niż te, które mogłaby pokryć nawet ponadprzeciętna pensja sędziego. Dawniej sędziowie spoglądali na sprawy alimentacyjne często przez pryzmat swojego wynagrodzenia, uznając, że kwota, która według ich uznania wystarczy na dziecko, jest górnym pułapem, jakiego mogą sięgnąć zasądzone alimenty. Tymczasem okazuje się, że rozwarstwienie wynagrodzeń, szczególnie w Warszawie, jest tak duże, iż przy zasądzaniu alimentów trzeba wziąć pod uwagę także potrzeby, które powszechnie są uznawane za luksusowe, jak np. wyjazd w Alpy. I zdarzają się alimenty w wysokości 30 tys. zł miesięcznie, co jest ogromną kwotą, ale w porównaniu z zarobkami, jakie osiąga osoba zobowiązana do ich wypłaty, to nie jest dużo. Rzadziej spotykamy dysproporcję, która występuje w przypadku, gdy ktoś zarabia ogromne pieniądze, ale płaci niskie alimenty, bo zdaniem sądu utrzymanie dziecka tyle kosztuje. Statystyki prowadzone przez rzecznika praw dziecka na temat tego, jaki jest koszt utrzymania dziecka, też nie mają przełożenia na wysokość alimentów, bo w dużych miastach ten koszt jest nieporównywalnie wyższy. W 2012 r. w sprawach alimentacyjnych średnie alimenty na dziecko wyniosły tylko 581 zł. A na tą średnią składają się zarówno alimenty w kwocie 30 tys. zł, jak i np. 100 zł na dziecko miesięcznie.

W jaki sposób można sprawiedliwie określić wysokość tego świadczenia, skoro z jednej strony mamy potrzeby dziecka, a z drugiej możliwości finansowe rodzica?

Bardzo trafnie posłużył się pan regulacją art. 135 k.r.o., który tak właśnie mówi o tym, jak ustala się wysokość alimentów. Z jednej strony mamy usprawiedliwione potrzeby osoby uprawnionej, najczęściej małoletniego dziecka, a z drugiej możliwości majątkowe i zarobkowe rodzica. Przy czym trzeba powiedzieć, że możliwości majątkowe i finansowe to nie są tylko faktyczne dochody uzyskiwane przez osobę zobowiązaną do płacenia tego świadczenia. Sąd patrzy na to, jakie mogłaby ona osiągać zarobki, gdyby dokładała pełni starań. Czyli sąd bierze pod uwagę taką hipotetyczną sytuację, bo zdarza się, nawet często, że ktoś w trakcie procesu o alimenty nagle traci pracę i zarabia trzy razy mniej.

Pytanie, czy dzieje się tak przez przypadek, czy jest to próba zaniżenia wysokości alimentów.

W wielu wypadkach jest to rzeczywiście gra, ale nie można generalizować. Do takich sytuacji dochodzi często szczególnie teraz, w okresie recesji. Przykładowo w branżach związanych z nieruchomościami widać spadek koniunktury, zarobków czy likwidację stanowisk. Dlatego osoba, która traci pracę, nie musi być od razu oszustem alimentacyjnym.

Jak postąpić wobec osoby, która jeszcze niedawno zarabiała 10 tys., a teraz jej dochód jest trzy razy mniejszy? Zasądzić alimenty w niższej kwocie, ryzykując, że jeśli karta szybko się odwróci, dysproporcja pomiędzy dochodami a kwotą łożoną na dziecko będzie ogromna?

To zawsze kwestia odpowiedzialności sędziowskiej za wydany wyrok. Są sędziowie, którzy w takiej sytuacji starają się przewidzieć, czy dany człowiek jest w stanie podołać takiemu, a nie innemu obciążeniu alimentacyjnemu. Ale sędzia rodzinny kieruje się generalną zasadą wyrażoną w kodeksie rodzinnym, którą jest zasada dobra dziecka. Najczęściej staje więc po jego stronie. Jeśli rodzic nagle traci pracę albo zarabia trzy razy mniej, sąd nie zastanawia się, czy za miesiąc dostanie lepszą pracę i będzie ponownie zarabiał tyle, ile wcześniej. Zasądzi takie alimenty, jakby zarabiał te 10 tys. zł, bo uzna, że takie są jego możliwości zarobkowe. Sąd bierze też pod uwagę wartość majątku ogółem, mieszkanie, samochód etc. Jeśli przejściowe kłopoty sprawiły, że ktoś już nie zarabia 10 tys., tylko 3 tys., a nadal ma mieszkanie za 2 mln zł i samochód za 100 tys., to sąd uznaje, że poziom życia i możliwości majątkowe pozwalają mu na zaspokojenie potrzeb dziecka. Powie mu mniej więcej tak: jeśli pan twierdzi, że pana nie stać na alimenty, bo dużo pan płaci za leasing auta lub ma wysoką ratę kredytu na mieszkanie, to niech pan się pozbędzie tego samochodu i przeniesie się do mniejszego mieszkania, bo pana pierwszym obowiązkiem wynikającym z przepisów, ale i więzi rodzinnych, jest łożenie na utrzymanie dziecka, a nie zobowiązania kredytowe. Nadto zmiana stosunków – utrata pracy czy uzyskanie lepszej – zawsze może, w myśl art. 138 k.r.o., prowadzić do zmiany – obniżenia albo zwiększenia – orzeczenia alimentacyjnego.

Mówiąc o alimentach, myślimy najczęściej o obowiązkach rodziców wobec dzieci, bo takich przypadków jest najwięcej.

Ze statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że spośród ok. 87 tys. spraw alimentacyjnych zakończonych w 2012 r., 79 tys. dotyczyło relacji rodzice – dzieci, a tylko 8 tys. innych.

A jakie są inne możliwe konfiguracje? Wobec kogo możemy mieć obowiązki alimentacyjne i w jakich sytuacjach?

Jest wiele możliwych konfiguracji, bo polskie prawo rodzinne dosyć szeroko określa katalog takich osób. Rozdział dotyczący alimentów zawiera 16 przepisów. Niektórzy twierdzą, że są one zbyt rozbudowane. Przede wszystkim obowiązek alimentacyjny wynika z więzów krwi. Zobowiązana do alimentacji jest przede wszystkim najbliższa rodzina, czyli zstępni i wstępni. Zstępni to nasze dzieci i wnuki, natomiast wstępni to rodzice, dziadkowie. W gruncie rzeczy do tej grupy osób ograniczony jest obowiązek alimentacyjny i on działa w obydwie strony. Dodatkowo w przypadku osób dorosłych wchodzi jeszcze w grę rodzeństwo. Kodeks rodzinny stanowi także o tym, że czasami można dochodzić roszczeń alimentacyjnych od osób spowinowaconych z nami – męża matki lub żony ojca.

A w drugą stronę?

Tak. Ojczym lub macocha mogą się domagać świadczeń alimentacyjnych od pasierba, o ile przyczyniali się oni do jego wychowania. Czyli ojczym lub macocha mogą dochodzić alimentów, kiedy faktycznie spełniali funkcję odpowiednio ojca lub matki, nie będąc rodzicami biologicznymi.

Tak jak w przypadku głośnej sprawy opisanej ostatnio przez media, w których synowa pozywa teściową o alimenty na wnuki, bo nie stać ich na narciarski wyjazd w Alpy.

W tym konkretnym przypadku, który znam tylko z doniesień prasowych, kobieta rozwodząca się z synem tejże pani wystąpiła o alimenty najpierw przeciwko niemu. Jednak mężczyzna stracił dobrą pracę i choć sąd nie zmienił z tego powodu wysokości alimentów, to ich egzekucja ograniczona jest do 3/5 wynagrodzenia za pracę. Wysokie alimenty nie były w całości egzekwowane od ojca, stąd pozew w stosunku do babki. Jednak o ile rodzice nie mogą się uchylić od obowiązku alimentacyjnego nawet w sytuacji, gdyby było to sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, o tyle dziadkowie już tak. Poza tym dziadkowie mają obowiązki alimentacyjne wobec wnuków wyłącznie wtedy, gdy te znajdują się w niedostatku.

Czyli rodzic musi zapewnić dziecku tablet, zajęcia z baletu czy zagraniczne wczasy, jeśli go na to stać, ale dziadków prawo zmusza do pomocy tylko wtedy, gdy wnukom brakuje na jedzenie, ubrania lub książki?

Tak. Przez niedostatek rozumiemy taką sytuację, w której te dzieci nie miałyby zapewnionych podstawowych środków utrzymania. Co nimi jest, nie zostało w żaden sposób zdefiniowane, ale można przyjąć, że sprowadza się to do zapewnienie tych trzech potrzeb wymienionych przez starożytnych Rzymian: wyżywienia, ubrania, mieszkania, czy też np. lekarstw. Niedostatek pojawia się wtedy, kiedy nie są zaspokajane te podstawowe potrzeby. Narty w Alpach do nich nie należą. Nie znam akt tej sprawy i mogę się wypowiadać tylko na podstawie tego, co zostało przedstawione w mediach. Wygląda to na pewne nadużycie prawa, bo te przepisy nie są po to. Prawo rozpościera szerokie obowiązki alimentacyjne, obarczając nimi najbliższych krewnych – zstępnych czy wstępnych – na wypadek niedostatku, ale też na wypadek, gdyby tego najbliższego krewnego zabrakło. Możliwość dochodzenia alimentów np. od dziadków ustanowiono nie z tego powodu, że rodzica mogłoby nie być stać na opłacenie wypadu w Alpy, tylko na okoliczność np. jego śmierci, poważnej choroby etc., przez co dzieci znalazłyby się być może w bardzo trudnej sytuacji.

Rosnąca liczba rozwodów to nie tylko większa liczba dzieci, na rzecz których zasądzane są alimenty, ale też sytuacje, w których można żądać zasądzenia alimentów od małżonka. W jakich przypadkach można się tego domagać?

To złożone zagadnienie i wymaga pewnego wstępu. Dopóki trwa małżeństwo, to małżonkowie są obowiązani wzajemnie się wspierać. Z tego wynika, że na czas trwania postępowania o rozwód czy separację wywodzi się roszczenie o zaspokojenie potrzeb rodzin. Natomiast w przypadku orzeczenia rozwodu istnieje możliwość nałożenia obowiązku alimentacyjnego na rzecz byłego już małżonka. Związane jest to każdorazowo z tym, czy rozwód nastąpił z orzekaniem o winie. Jeśli rozwód nastąpił z winy jednego z małżonków, ten drugi może się domagać od winnego alimentów, które miałyby zrekompensować pogorszenie jego sytuacji materialnej na skutek rozwodu. W przypadku rozwodu bez orzekania o winie lub z orzeczeniem winy obopólnej małżonek może dochodzić alimentów, w sytuacji gdy znajdzie się w niedostatku.

Czy tak samo jest w przypadku dochodzenia alimentów od dorosłego rodzeństwa, jeśli sytuacja jednego z nich się diametralnie pogorszy? I jeśli, trzymając się tej terminologii, ktoś nagle popada w niedostatek, do kogo najpierw powinien się udać z prośbą o pomoc – do różnego rodzaju instytucji czy do rodziny?

Zgodnie z przepisami kodeksu rodzinnego i opiekuńczego powinniśmy się zwrócić do członków naszej rodziny. Najpierw do dzieci bądź wnuków, jeśli są pełnoletnie. Jeżeli nie ma dzieci lub nie są w stanie pomóc, w drugiej kolejności można skierować roszczenie alimentacyjne przeciwko rodzicom, a czasem nawet dziadkom. Dopiero na końcu można się domagać ustanowienia alimentów od rodzeństwa. Brat czy siostra mogą jednak uchylić się od płacenia alimentów w sytuacji, gdyby to miało w zbyt dużym stopniu ich obciążyć. Co do zasady dopiero jeśli wyczerpiemy te możliwości, powinniśmy zwrócić się do instytucji opieki społecznej. Więc choć prawo do alimentów jest bardzo szerokie, ma też mnóstwo wyjątków.

W teorii te przepisy są zrozumiałe i proste, ale życie pisze różne scenariusze. Przykładowo ojciec, który nie utrzymywał kontaktów z dzieckiem i uchylał się od łożenia na nie, może przecież na starość domagać się alimentów od syna.

Takie sytuacje się zdarzają, sam miałem z nimi do czynienia. Tutaj pomaga przepis wprowadzony przy ostatniej nowelizacji w 2009 r., mówiący o zasadach współżycia społecznego, choć i bez tego przecież każda czynność prawna powinna być zgodna z tą zasadą. To pozwala oddalać właśnie takie roszczenia, które są ewidentnie niezasadne, jak w przypadku ojca, który przez lata nie interesuje się dziećmi, a na starość przypomina sobie o więzach rodzinnych.

Czy sprawy o alimenty wytaczane są zawsze z czystych pobudek, w których chodzi o zaspokojenie potrzeb, czy są one traktowane jako swego rodzaju....

...element nacisku? To trudny temat. Miałem sytuację, w której ojciec przez lata nie łożył na dzieci, ale matka nie zakładała sprawy, bojąc się, że partner uzna to za rozpoczęcie wojny i przestanie się kontaktować z dziećmi. A dla niej najważniejsze było, żeby chociaż w ograniczonym stopniu dzieci miały obydwoje rodziców. Ale bardzo często, gdy tylko ojciec domaga się sądowego uregulowania kontaktów, pojawia się kontrpozew alimentacyjny na jakąś dużą kwotę. I z zakulisowych pertraktacji wynika, że jeśli ojciec przystanie na wysokie alimenty, to matka zgodzi się na kontakty z dziećmi w takim zakresie, w jakim on się tego domaga. A jeśli nie, to zgody na kontakty nie będzie. Przypomina to handlowanie dostępem do dziecka, ale ma niestety miejsce. Występując jednak jako adwokat diabła, muszę przypomnieć, że władza rodzicielska to nie tylko uprawnienia, lecz także obowiązki. Jeśli ojciec chce mieć swobodne kontakty z dziećmi, powinien także realizować obowiązek związany z ich utrzymaniem. Niestety często jest tak, że on jest realizowany w sposób niesformalizowany i pozew o alimenty pojawia się dokładnie wtedy, gdy rodzicowi kontakty z dzieckiem się utrudnia i zaczyna o nie walczyć w sądzie.

Prawo daje nam możliwość ubiegania się o alimenty od całej rzeszy krewnych, ale w praktyce ich wyegzekwowanie jest bardzo trudne. Dość powiedzieć, że większość dłużników stanowią ci alimentacyjni.

Ściągalność alimentów w naszym kraju wynosi ok. 13 proc., co jest tragicznym wynikiem, a przecież niepłacenie alimentów jest penalizowane. Tutaj istotna jest zmiana nie tyle przepisów, ile ich egzekucji. Co nie znaczy, że przepisy, które przecież pochodzą z 1964 r., zawsze nadążają nawet nie tyle za zmianami społecznymi, ile medycznymi. Mamy nie tylko opiekę naprzemienną, ale przecież i sprawy surogatek, czyli matek, które godzą się urodzić dziecko innej pary. Co wtedy? Nie mamy praktyki orzeczniczej ani wytycznych Sądu Najwyższego. A ostatnia nowelizacja z 2009 r. mówi, że matką dziecka jest kobieta, która je urodziła. Nawet jeśli genetycznie jest z tym dzieckiem niespokrewniona, to teoretycznie może ona żądać np. alimentów od ojca dziecka, a dziecko, przez swojego przedstawiciela, żądać alimentów od niej. Była już jedna taka sprawa związana z surogacją, w której nawet brałem udział. Postępowanie było bardzo trudne, ale sprawa skończyła się dobrze dla wszystkich stron.
Filip Pełny - warszawski adwokat specjalizujący się w prawie rodzinnym i spadkowym, zastępca przewodniczącego Komisji Integracji Środowisk Prawniczych przy Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie