To, co się stało w Kamieniu Pomorskim było tragedią. Ale to nie jest jeszcze powód, żeby zmieniać prawo. To nie służy jego stabilności, ani demokracji - podkreśla sędzia Rafał Puchalski, Prezes Oddziału Iustitia w Przemyślu w rozmowie z "DGP".

W ilu sprawach dotyczących pijanych kierowców pan orzekał? Kilku? Kilkunastu? A może kilkudziesięciu?

Raczej kilkuset. Od wejścia w życie w 2000 roku artykułu 178 a kodeksu karnego, który z jazdy w stanie nietrzeźwym lub pod wpływem środków odurzających uczynił przestępstwo zagrożone karą do dwóch lat pozbawienia wolności, kategoria takich spraw w sądach dramatycznie wzrosła.

Ze statystyk policyjnych wynika, że rok wcześniej - przed zaostrzeniem prawa - kierowcy na podwójnym gazie byli sprawcami 12 proc. wszystkich wypadków. Dziś te wartości są jeszcze niższe. Jednak po tragicznych zdarzeniach w Kamieniu Pomorskim, gdzie pijany kierowca zabił sześć osób, mamy do czynienia z - moim zdaniem - medialną histerią. A premier zapowiedział kolejne zmiany w przepisach. Za promile będą jeszcze surowsze kary.

Ja to odbieram jako pewien festiwal polityczny, wyjście na przeciw społecznym nastrojom, działanie bardzo populistyczne. Jestem przeciwnikiem majstrowania przy przepisach prawnych z powodu incydentalnych zdarzeń.
To, co się stało w Kamieniu Pomorskim było tragedią. Ale to nie jest jeszcze powód, żeby zmieniać prawo. To nie służy jego stabilności, ani demokracji. Kiedy Anders Behring Breivik w 2011 roku dokonał swojego aktu terrorystycznego, w którym zginęło 77 osób, w Norwegii też rozległy się głosy, aby zaostrzyć prawo. Odpowiedź rządu norweskiego brzmiała: „dla jednego człowieka, który zrobił coś bardzo złego, nie będziemy zmieniać prawa. Nasza demokracja jest na to za silna”. I jestem zdania, że także w Polsce są wystarczające uregulowania, aby wymierzyć sprawiedliwość.

Jeśli spojrzeć na ostatnie doniesienia medialne, jest pan w mniejszości. Pijani kierowcy niosą śmierć, więc należy ich przykładnie karać. Nawet śmiercią.

To prawda, jednak ze statystyk, ale także z własnego doświadczenia wiem, że wypadków z udziałem nietrzeźwych kierowców jest bardzo mało. Wprawdzie alkohol ogranicza percepcję i siadanie po jego spożyciu za kierownicę jest nierozsądne, stanowi przestępstwo, jednak powinniśmy zdawać sobie sprawę, że większość śmiertelnych wypadków spowodowana jest nadmierną prędkością, brawurą i złym stanem dróg. Doświadczenia Zachodniej Europy - gdzie śmiertelność na drogach jest znacznie niższa, niż u nas - dobitnie to wskazują. Dlatego w większości krajów UE dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi wynosi 0,5 promila. W Wielkiej Brytanii, Irlandii, Kanadzie czy USA nawet 0,8. Człowiek, który się napił wina czy piwa do obiadu, może bez obaw wsiąść do samochodu.

Z amerykańskich seriali (ale nie tylko) wiemy, że w Stanach policja ma prostą metodę na sprawdzenie, czy kierowca może dalej jechać, czy nie: jeśli jest w stanie przejść po prostej linii, wszystko OK.

Proste, praktyczne badanie. Bez użycia alkomatu. U nas, jeśli stężenie alkoholu w wydychanym powietrzu przekracza 0,5 promila już czyni z człowieka przestępcę. (skasowane)

Jaki wypadek, którego kierowca był pod wpływem, najbardziej utkwił panu w pamięci?

To był młody mężczyzna. Wjechał na chodnik, potrącił idące nim małżeństwo. Na szczęście skończyło się jedynie na obrażeniach. Otrzymał karę czterech lat pozbawienia wolności.

Panie sędzio, myśli pan, że to wystarczająca nauczka?

Kara ma być nie tylko dolegliwością, ma także pełnić rolę wychowawczą i prewencyjną. W stosunku do sprawcy oraz innych osób, żeby powstrzymać je przed podobnym zachowaniem. W tym konkretnym przypadku zostało także orzeczone podanie do publicznej wiadomości danych sprawcy wypadku.

Uważam, że to jedna z najskuteczniejszych metod prewencji. Wstyd jest równie dotkliwy, jak kara, np. grzywna. W dodatku działa wychowawczo. Pokazuje innym, jak ich nieodpowiedzialne zachowanie może się skończyć.

Biorąc pod uwagę dzisiejsze nastroje, wyrok czterech lat więzienia może wydawać się rażąco za mały.

Sąd musi brać pod uwagę wszystkie okoliczności. Obciążające, ale także łagodzące. Sąd nie może kierować się oczekiwaniami społeczeństwa czy polityków. Musi badać, czy oskarżony był wcześniej karany, jak się zachowywał podczas procesu, jakie są prognozy na przyszłość. Ten akurat oskarżony bardzo to wszystko przeżył. Zanim jeszcze zaczął się proces, jeździł do szpitala, pojednał się z ofiarami. Wielokrotnie wyraził skruchę. Zapewne wyrok byłby inny, gdyby chodziło o innego człowieka, który lekceważy swój czyn. Powtórzę: pisanie wciąż nowego prawa pod wpływem tragicznych, aczkolwiek incydentalnych przypadków, oznacza jego destabilizację. Tragedie, wykraczające poza naszą percepcję, indywidualne przypadki, zdarzają się ciągle, na całym świecie. Ale to nie znaczy, że należy wywracać do góry nogami system prawny.

W Polsce to norma.

I ja to przyjmuję z przykrością, gdyż to nie służy niczemu dobremu. W 2008 r. pod wpływem medialnych doniesień o ojcu, który molestował seksualnie swoją córkę, mieliśmy do czynienia z historią pod tytułem kastracja chemiczna pedofili. Dwa lata później, też doszło do jednostkowego wypadku, zaostrzyliśmy prawo związane z jazdą pod wpływem alkoholu, dodając §4, który przewiduje jedynie karę pozbawienia wolności. Wydaje się, że jest to wystarczająca zmiana, która w pełni odpowiada potrzebom reakcji sądów na podobne zdarzenia.
Tworzenie prawa pod wpływem chwili, spowodowało taki skutek, że zakłady karne wypełniły się rowerzystami, „kolarzami”, jak byli nazywani w prawniczym slangu. A potem trzeba było robić quasi amnestię, żeby ich wypuścić na wolność.

Jeśli zapowiedzi premiera wejdą w życie, to sądy będą miały bardziej związane ręce niż dotychczas. Za recydywę w jeździe po alkoholu, i to bez spowodowania wypadku, rząd chce podwyższyć granicę z roku bez prawa jazdy do trzech. A minimalna grzywna ma wynosić 5 tys. złotych. Najwyższa do 100 tysięcy.

Trzeba zauważyć, że sąd, rozstrzygając różne sprawy i orzekając o dolegliwościach kary, bierze także pod uwagę to, w jaki sposób mogą one dotknąć jego rodzinę. Nie można jej karać za to, co zrobił jeden z jej członków. Bogaty człowiek inaczej odczuje karę nawet kilkunastu tysięcy złotych grzywny niż biedak, który ma zapłacić pięć tysięcy złotych. Sąd ma obowiązek brać pod uwagę także możliwości finansowe oskarżonego. Poza tym orzekanie najdotkliwszych nawet kar, bez możliwości ich wyegzekwowania, nie wydaje się czymś rozsądnym. Bo jeśli orzeknę grzywnę 5 tys. zł. w przypadku bezrobotnego, to jakie są możliwości jej wykonania? Można ją zamienić na prace społeczno użyteczne, ale to utopia. Takich prac jest bardzo mało, gdyż za wiele kosztują. Trzeba zapłacić ubezpieczenie, zatrudnić osobę nadzorującą, więc to się zakładom nie opłaca. Albo skazany jest chory i nie nadaje się do pracy. Więc jak to wyegzekwować?

Podkreślę – sądy muszą mieć możliwość wymierzania kar w indywidualnych sprawach, bez odgórnego narzucania im minimalnych jej wymiarów, albowiem to sąd poznaje w czasie procesu całość materiału dowodowego. Tylko sąd jest w stanie prawidłowo ocenić prognozy kryminogenne sprawcy na przyszłość.

Political fiction.

No tak. Poza tym należy być ostrożnym z pojęciem recydywy w takich sprawach. Obawiam się, że z tymi zaostrzeniami może być tak, jak z karami dla pijanych rowerzystów. Kiedy wchodził w życie paragraf 2 wspomnianego wyżej artykułu sędziowie apelowali, że to nie ma sensu, że będzie jedynie służyło pompowaniu statystyk. Skończyło się, jak się skończyło - łapali rolników, kolarzy przy żniwach albo przy sklepach, gdzie raczyli się piwem. Tutaj też tak będzie. Może nie od razu, ale po kilku latach.

Dlaczego tak pan sądzi?

Prosty rachunek. Łapią człowieka za kierownicą np. z zawartością alkoholu 0,55 promili. Ma obligatoryjnie zapłacić 5 tys. zł. Nie ma takich pieniędzy. Sąd rozkłada takiemu grzywnę na raty. Na przykład na 3 lata. Zatarcie skazania rozpoczyna się dopiero po uiszczeniu ostatniej raty. I w ostatnim tygodniu tego okresu zostaje przyłapany na jeździe po alkoholu. Ma również 0,55 promila. Wówczas sędzia nie będzie miał wyjścia, musi orzec karę bezwzględnego pozbawienia wolności. Ma związane ręce. A nie powinien.

Zakłady karne i tak są przepełnione. Polska niejeden raz przegrywała sprawy przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości o zbyt ciasne cele. Jeśli chce się surowych kar, powinno się w wydatki budżetowe państwa wkalkulować budowę więzień.

Ale wiadomo, że tak nie będzie. Zwłaszcza, że jak powiedziałem na początku naszej rozmowy, ten cały szum i awanturę przyjmuję jako polityczną przepychankę.
Jesteśmy w przededniu nowelizacji kodeksu karnego, która ma m.in. na celu taką zmianę prawa, żeby „odetkać” więzienia i przejść na system kar wolnościowych. Bardziej skutecznych, ograniczających recydywę. Kraje Europy Zachodniej likwidują swoje zakłady karne, więc nie wyobrażam sobie, abyśmy my mieli budować nowe. Jeśli jako państwo nie jesteśmy w stanie spełnić europejskich norm mówiących o 3 metrach kwadratowych przypadających na jednego osadzonego, to nie wyobrażam sobie, co będzie, jeśli zwiększą się one do pięciu metrów. A takie są zamiary Wspólnoty.

Ja mam więcej wątpliwości dotyczących pomysłów rządu na zmianę prawa dotyczącego większej trzeźwości na drogach. Choćby tego związanego z alkomatami: w każdym aucie jeden. Ale jaki? To są urządzenia pomiarowe, powinny być wykalibrowane, mieć odpowiednie testy i licencje. Kto ma za to zapłacić. Bo przecież taki, jak kupiłam w Biedronce przed nowym rokiem nie jest żadną gwarancją.

Oczywiście, że nie jest. Że wezmę tylko przykład alkomatów używanych przez policję: każdy z nich raz na pół roku powinien być kalibrowany. To koszt przynajmniej 100 zł. A każde urządzenie kosztuje co najmniej kilka tysięcy złotych. Znam przypadek zakupionego w supermarkecie taki elektronicznego alkotestu. Dmuchano w niego rano, po imprezie, trzy razy. I za każdym razem odczyt był inny. Raz wykazał 0,5 promila. Drugim razem 0,7. Następnym 0,0. To tylko takie zabawki, które niczego nam nie powiedzą. Zobowiązanie obywateli, aby coś takiego mieli w samochodzie, jest bez sensu. Kolejny quasi podatek, na którym w dodatku nie wzbogaci się państwo, tylko jakaś prywatna firma. Najważniejszym jest rozsądek kierującego, jego odpowiedzialność oraz powszechna edukacja, już w szkołach.

Koledzy mi opowiadali, jak to po zakrapianej imprezie dzwonili po posterunkach pytając, czy mogą się przebadać na zawartość alkoholu. Odpowiedź brzmiała: nie. Chodzi o koszty, czy coś innego?

Też miałem takie sygnały, ale nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, z czego to wynika. Koszty chyba nie grają tu głównej roli, bo cena ustnika do alkomatu, w dodatku kupowanego hurtowo, nie jest zbyt wysoka. Trzeba by to było jakoś lepiej poukładać. Może wyjściem byłoby zamontowanie legalnych alkomatów w miejscach, gdzie mogłyby się faktycznie przydać. Przed klubami, na parkingach. Nie za darmo - wrzucasz np. dwa złote i się badasz. To byłoby sensowniejsze, niż ten festiwal politycznej elokwencji, z którym mamy do czynienia dzisiaj. I nie musielibyśmy za to płacić w przyszłości.