Minister proponuje zmianę przepisów o warunkowym zawieszaniu kary, które jest masowo nadużywane i przestało spełniać swoją funkcję. Powstaje pytanie, czy sposób zmian jest słuszny



Od 1998 roku art. 58 par. 1 kodeksu karnego nakazuje sądom unikać za wszelką cenę bezwzględnej kary pozbawienia wolności. Nauczono więc sędziów, by zawieszali, co się da. Znaczną część kar orzeka się w trybie ugody między prokuratorem a oskarżonym. Oskarżony chce zawieszenia, wszystko mu jedno, jaka będzie kara, zarządzenia jej wykonania nie zakłada. Prokurator chce szybko załatwić sprawę i nie tracić czasu na rozprawie. Sędzia dostaje wniosek o wydanie wyroku bez rozprawy i szybko go wydaje, bo stoi nad nim „nadzór administracyjny” i pogania, strasząc oceną okresową. A nadzoru nie obchodzi sprawiedliwość, tylko statystyka.
Projekt zakłada, że zawieszenia nie będzie się stosować wobec sprawcy skazanego już na karę pozbawienia wolności. Kiedyś taka była praktyka. Nie jest to pozbawione sensu. Skoro zawieszenie jest nadużywane, sygnał musi dać ustawodawca, bo inaczej na sądy wpływać nie wolno. Ale należy też uniknąć popełnianych od lat błędów.

Lepiej szybko i krótko

Po pierwsze, docenić trzeba krótkoterminową karę pozbawienia wolności, taką do trzech miesięcy. Młody człowiek osadzony pierwszy raz w więzieniu przeżywa szok. Zanim się przyzwyczai, trochę czasu minie. Trzeba go wypuścić, zanim przywyknie i przestanie się bać. Bo jeśli sąd dłuższą karę zarządzi, sprawca oswaja się z zakładem karnym. Świat stosuje krótkie kary i wie, co robi. Stosuje też zawieszenie części kary. Dwa miesiące w areszcie, dla wstrząsu, potem sześć miesięcy w zawieszeniu. Tak też można. Czemu nie u nas?
Po drugie, sądy muszą być do bólu konsekwentne. Sprawca skazany na karę w zawieszeniu musi mieć pewność, że jeśli nie zastosuje się do warunków, pójdzie siedzieć szybko i nieodwołalnie, a odsiedzi tyle, ile sąd dał. W Polsce karę można wprawdzie zarządzić, ale to nie oznacza jeszcze jej odbycia. Bo potem jest jeden wniosek o odroczenie wykonania kary, drugi, po nim wniosek o ponowne jej zawieszenie. W odwodzie jest jeszcze dozór elektroniczny, odbywanie kary w domu. I po każdym postanowieniu – zażalenie. Nieuchronność kary znika we mgle.
Projekt jeszcze pogarsza sytuację. Minister proponuje, aby sprawcy, który nie wykonuje obowiązków związanych z zawieszeniem, sąd zamieniał karę w zawieszeniu na ograniczenie wolności lub – o zgrozo – grzywnę. W nagrodę za łamanie obowiązków zamieniać się będzie karę surowszą na łagodniejszą. Kompletny absurd.
Propozycja obejmuje też obniżanie kary pozbawienia wolności podczas zarządzania jej wykonania. Kolejna nagroda? Przestępcy szybko się zorientują, że „rok w zawieszeniu” to wcale nie rok, tylko najpierw ograniczenie wolności, potem jakieś tam jeszcze posiedzenia i wnioski, a ostatecznie najwyżej parę miesięcy odsiadki i do tego warunkowe zwolnienie.
Dziś problem jest nie tylko w tym, że za dużo kar jest zawieszanych. Te często nie są zarządzane, bo sądy nie otrzymują w porę informacji. Sprawca, który popełnił przestępstwo w okresie próby, usilnie przeciąga proces, aby wyrok zapadł już po okresie zawieszenia. Faktycznie nie liczy się bowiem to, czy popełnił czyn w okresie próby, ale to, kiedy zapadł wyrok.
Sposób na to byłby prosty: wprowadzić zasadę, że jeśli w okresie próby popełniono przestępstwo, po wydaniu kolejnego wyroku można zarządzić karę bez względu na to, czy okres próby trwa, czy się skończył. Skończyłoby się przewlekanie procesów. Ale to nikomu w resorcie do głowy nie przyszło.

Przepływ informacji

Zresztą gdyby istniał system wymiany informacji, zawieszanych kar byłoby mniej. Nie byłoby cwaniaków, którzy działają w całej Polsce, potem mają sprawy w dziesięciu sądach i w każdej utargują z prokuratorem zawieszenie. Prokuratorzy nie chcą wiedzieć, że ich klient ma inne sprawy, bo nie opłaca im się łączyć postępowań. Własny mały akt oskarżenia to cenione w statystyce „załatwienie merytoryczne”, lepsze niż „niemerytoryczne” oddanie sprawy koledze lub duża sprawa zamiast małej, też za „jeden punkt”. Sądy zaś nie mają jak sprawdzić, czy oskarżony nie ma innych spraw. I sprawca wykręca się licznymi zawieszeniami, gdy powinien był dostać surowszą karę łączną. Prokurator mógłby wprawdzie złożyć wniosek o wydanie wyroku łącznego, ale na ogół mu się nie chce, bo to dodatkowa praca. Sądy zaś prowadzą dziesięć postępowań wykonawczych.
Sugeruje się szersze orzekanie kar nieizolacyjnych. Ale zacząć trzeba od reformy dozoru elektronicznego. Powinien on zostać wprowadzony do kodeksu karnego jako odrębny rodzaj kary orzekanej wyrokiem. Sytuacja, w której jeden sąd musi skazać sprawcę na więzienie, by inny zamienił je na areszt domowy, rozbija spójność orzeczeń, angażuje niepotrzebnie sędziów, wprowadza dodatkową formę apelacji i utrudnia należyte wymierzanie kary. Bo to są tak różne kary, że przeliczanie miesiąca w zakładzie karnym na miesiąc w domu z obrączką nie ma sensu. W wielu krajach świata (np. w Wielkiej Brytanii) dozór elektroniczny zaliczany jest do ograniczenia, a nie do pozbawienia wolności.
Nie wiadomo też, dlaczego minister proponuje ograniczenie wysokości zawieszanych kar do jednego roku. Przecież za włamanie już minimalna kara wynosi rok, a za rozbój, dwa lata: sprawcy rozbojów, zwłaszcza młodzi, nieraz korzystają z zawieszenia kary. Po zmianie pójdą obowiązkowo siedzieć. Nie wiadomo, czemu ma służyć skrócenie okresu próby z 5 do 3 lat: czy ma to być droga do... uniknięcia zarządzania kar?
Panie Ministrze, dobrze, że chce Pan skończyć z nadużywaniem zawieszenia kary. Jeśli jednak chce Pan, aby ta zmiana dała efekty, trzeba złamać obowiązującą w Pana resorcie zasadę i... dopuścić do prac nad zmianą sędziów.
Nam zależy na sprawnym i sprawiedliwym orzekaniu, bo musimy to robić na co dzień. Dla Pańskich wybitnych specjalistów jest to tylko odległa i obca teoria.

Sądy nie mają jak sprawdzić, czy oskarżony nie ma innych spraw

Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”