Jacek Skała, nowy przewodniczący Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP. Wie, że firma, jak mówią o prokuraturze jego koledzy, jest instytucją podszytą strachem. On sam nadal zamierza nazywać sprawy po imieniu

I co, „Falcone” w końcu stanął na czele związku zawodowego prokuratorów i pracowników prokuratury. Skąd wziął się ten pana pseudonim? Lans? Przecież Giovanni kiepsko skończył...

Nie śmiałbym się porównywać. To prawdziwy bohater. Gdy w 2008 r. zakładaliśmy forum Prokuratorzy.net, jego założeniem była anonimowość z uwagi na specyfikę zawodu prokuratora. Potem zostałem jednak zdekonspirowany, a ciężar nicka pozostał. Proszę mi uwierzyć, że to krępujący bagaż, ale już go nie zmienię. Ważne jest motto, które wyświetlało się na profilu: „Ten, kto się boi, umiera każdego dnia, kto ma odwagę, umiera raz”.

Jakie znaczenie ma dla pana forum prokuratorów?

Dzięki niemu mamy prokuraturę również w domu. Wielu z nas jest od niego uzależnionych. Pozytywnie. Forum skupia różne poglądy, służy wypracowywaniu stanowisk.

Czego nauczyła pana własna sprawa dyscyplinarna szeroko zresztą opisywana w prasie? Wymuszał pan zeznania? Stosował areszt wydobywczy?

Pojęcie aresztu wydobywczego nie jest kategorią prawną tylko dziennikarską. Gdybym wymuszał zeznania, dopuściłbym się przestępstwa. Nikt mi tego nie zarzucił. W tekście o moim postępowaniu dyscyplinarnym („Prokurator wymuszał zeznania. I jeszcze spodziewał się nagrody”, „Gazeta Wyborcza” z 18 września 2013 r.) pojawiło się pojęcie przesłuchania wydobywczego. Śmialiśmy się z tego trochę, bo każde przesłuchanie powinno być właśnie wydobywcze. Sama sprawa dyscyplinarna pokazała przede wszystkim, jak istotna jest w takim wypadku gra zespołowa. Nie możesz grać sam. Dlatego powołaliśmy zespół obrońców dyscyplinarnych. Mają oni pomagać społecznie prokuratorom, którym postawiono niesłuszne zarzuty dyscyplinarne. Jest wiele takich spraw, w których ewidentnie nie ma znamion przewinień dyscyplinarnych, choć prokuratorów skazuje się w telewizyjnych relacjach lub z sejmowej trybuny.

Na przykład?

Koronnym dowodem jest Amber Gold. Wyroki uniewinniające wobec prokuratorów potwierdziły moją diagnozę, że zawinił system, a nie ludzie.

Czy dziś podjąłby pan ponownie taką samą decyzję w sprawie zatrzymania prof. Janusza Filipiaka, prezesa Comarchu i MKS Cracovii, wiedząc, że finałem będzie dyscyplinarka?

Podejmując decyzję w takiej sprawie, trzeba zbudować mur zabezpieczeń. Mój był za niski. Z jego jednej strony jeden z najbogatszych Polaków, a z drugiej prokurator generalny, który wtedy jeszcze był politykiem. To tyle, co mogę o tym powiedzieć teraz.

Skąd to zaangażowanie w działalność związku zawodowego?

Członkiem związku stałem się przypadkowo. Kiedyś uważałem, że prokurator nie powinien się zrzeszać. Mam teraz całkowicie odmienny pogląd. Jeżeli chcemy oddziaływać na rzeczywistość, musimy mieć silne organizacje przedstawicielskie. Do związku zapisaliśmy się w 2008 r. po wydarzeniach z lutego, kiedy minister Zbigniew Ćwiąkalski usiłował rozdzielić wynagrodzenia sędziów i prokuratorów. Wówczas związek nas nie poparł. Jako prokuratorzy z ulicy w sile około 1000 poszliśmy na urlopy na żądanie. Minister wycofał się wówczas ze swoich propozycji. Sytuacja powtórzyła się jesienią. Już jako szeregowi członkowie pod szyldem Komitetu Obrony Prokuratorów zorganizowaliśmy z Iustitią protest, który zaowocował podwyżkami i nowym modelem waloryzacji wynagrodzeń. Wtedy we wrześniu ówczesna rada głowna wydała uchwałę, że działamy nielegalnie. Na dwa dni przed protestem. Machano nam tą uchwałą przed oczami, strasząc, że skończymy z zarzutami za nielegalny strajk. Mnie straszono, że jeszcze jedna wypowiedź w mediach i będzie wniosek o dyscyplinarkę. To nas zmotywowało do wejścia w struktury centralne. Kontestatorzy naszych działań byli potem pierwsi w kasie po wywalczone przez nas podwyżki.

To teraz będzie etat związkowy?

Kwestia etatu to najtrudniejsza decyzja. Przez dwa lata potrafiłem godzić jedno i drugie. Gdy pół roku temu wróciłem na referat, odżyłem, choć muszę zrobić tyle samo co kolega z gabinetu obok w znacznie krótszym czasie. Decyzję w sprawie etatu podejmę wspólnie z szefem jednostki.

Szykuje się zmiana image szefa związku, inny, bardziej dyplomatyczny język, inne metody, niż gdy był pan wiceprzewodniczącym?

Pierwszy zastępca prokuratora generalnego Marek Jamrogowicz podczas ostatniego zjazdu miał zastrzeżenia do naszej retoryki. Ale jeżeli będzie trzeba, nadal będziemy nazywać sprawy po imieniu. Z ust pana prokuratora padła jednak deklaracja chęci poprawy komunikacji ze związkiem. Bardzo się z niej cieszymy.

Gdyby nie był pan prokuratorem, to dziś byłby pan...

Prokuratorem! Choć przyznam szczerze, że bliski był mi etos służby adwokackiej, zwłaszcza w warunkach sprzed 1989 r. W tamtych czasach prokuratorskiej togi bym nie założył. Większość prokuratorów nosiło wtedy legitymacje partyjne, a część oskarżała opozycję. Niektórzy do dziś piastują wysokie stanowiska. Nie powinni sprawować funkcji rzeczników dyscyplinarnych i oceniać, czy ktoś uchybił godności urzędu.

Praca to dla pana...

Poświęciłem jej wiele, traktuję ją w kategoriach służby, ale nie zabiegam o awans i wstęgi mobbiusa, co niektórym nie mieści się w głowie. Lubię poczucie, że jestem po właściwej stronie. Nie lubię natomiast samej instytucji. Kiedyś jeden z kolegów powiedział, że jest to firma podszyta strachem. To niestety prawda. Chcemy zmieniać mentalność, szukać ludzi o szerokich horyzontach, którzy nie są skupieni tylko na własnym referacie albo gromadzeniu tytułów za wszelką cenę.

Najciekawsza prowadzona sprawa?

Ta jeszcze przede mną. Ciekawa była też ta, którą mi odebrano... Zresztą nie jestem jedynym, któremu się to przytrafiło. Dlatego uważam, że trzeba wprowadzić zakaz odbierania spraw poza ściśle określonymi wyjątkami. Tymczasem wędrowały one czasem w poszukiwaniu prokuratury lub referenta, który spełni oczekiwania.

Największy sukces zawodowy?

Te sukcesy przychodzą, gdy na sali zapada wyrok odpowiadający wersji zawartej w akcie oskarżenia. Statystycznie nie odbiegam tu od przeciętnego polskiego prokuratora, który przed sądem wygrywa 98,5 proc. spraw. Trzeba tą wiedzę upowszechniać, bo mało kto ma tego świadomość. Zajmujemy się tym jako związek.

Porażki?

Nie podam precyzyjnej liczby uniewinnień, bo zaraz ktoś zapuka do mojej prokuratorskiej szafy i będzie sprawdzał, czy się nie pomyliłem. Mam zresztą już takie doświadczenia. Wszystko, co mówiłem, było skrupulatnie liczone i sprawdzane na telefon z góry. Poza tym z prawomocnymi wyrokami sądu na łamach prasy się nie dyskutuje. Uniewinnienia wpisują się w tę służbę również, ale to jest właśnie istota kontroli sądowej w państwie prawa.

Gdy w pana życiu zawodowym pojawiały się trudne momenty, co było wtedy ważne?

Nie powiem, były trudne sytuacje i każdy prokurator musi być na nie gotowy. Ale była też wtedy grupa kolegów, którzy stali za mną murem, bo wiedzieli, że mam rację. To prawdziwi przyjaciele i życzę każdemu, w którego strzelają ze wszystkich stron, aby takich posiadał.

A dlaczego akurat studia prawnicze?

Wiedziałem już w szkole średniej, że chcę założyć togę, ale myślałem wtedy o tej z zieloną lamówką. Moja praca magisterska dotyczyła prawnokarnych aspektów zwalczania przestępczości zorganizowanej, promotorem był ówczesny szef Katedry Prawa Karnego UJ prof. Andrzej Zoll. Recenzował prof. Zbigniew Ćwiąkalski. Obaj wybitni karniści, choć nie ze wszystkimi poglądami profesorów się zgadzam. Prawo karne dla mnie to najciekawsza dyscyplina prawnicza. Żeby sprawnie się w niej poruszać, trzeba mieć wiedzę z prawa cywilnego, a zwłaszcza gospodarczego. To bowiem przestępczość gospodarcza jest największym wyzwaniem dla współczesnego prokuratora.

A kiedy prokurator nie pracuje, to co czyta, czym się interesuje...

Czyta Umberto Eco. Tytuły każdy chyba zna. Każda kolejna książka jest lepsza, choć nie daje chwili wytchnienia. Są też narciarstwo i góry.