Czy minister sprawiedliwości może zaglądać do akt wszystkich toczących się spraw sądowych jak Wielki Brat? Znamy jego argumentację na rzecz konstytucyjności takiej regulacji
Spór o prawo ministra do zaglądania do akt spraw sądowych: Andrej Seremet vs Michał Królikowski / Dziennik Gazeta Prawna
Czy czuwanie nad sprawnością postępowań i skutecznością nadzoru prezesów sądów, to wystarczające powody, aby akta wędrowały na biurka ministerialnych urzędników? Czy nie oznacza to już naruszenia niezawisłości sędziów oraz pogwałcenia praw obywateli do prywatności i ochrony ich danych wrażliwych? Na te pytania odpowie niebawem Trybunał Konstytucyjny. Zdecyduje, kto ma rację: czy szef resortu sprawiedliwości, który sam sobie przyznał takie uprawnienie w rozporządzeniu, czy prokurator generalny, który zakwestionował zakres imperium ministra i w lipcu skierował w tej sprawie wniosek do TK. Minister w swoim stanowisku do TK nie zgodził się z żadnym zarzutem Andrzeja Seremeta.
– Minister nie może się przyznać do błędu. A tym bardziej nie może tego zrobić podsekretarz stanu. To oczywista zasada obowiązująca w naszym kraju – mówi Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
– Przyznanie ministrowi takich uprawnień to przekroczenie gwarancji nie tylko konstytucyjnych, ale także tych uregulowanych w Karcie praw podstawowych czy Konwencji o ochronie praw człowieka – uważa Monika Krywow, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Asystentów Sędziów.

Granice nadzoru

Gra toczy się w istocie o być albo nie być par. 20 rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 20 grudnia 2012 r. w sprawie nadzoru administracyjnego nad działalnością administracyjną sądów powszechnych (Dz.U. z 2013 r. poz. 69). Na jego podstawie od 1 lutego wszelkie akta spraw sądowych mogą być ściągnięte do resortu „w uzasadnionych przypadkach”.
Minister sprawiedliwości przekonuje, że jego nowe uprawnienie nie narusza zasady trójpodziału władz. Nie ingeruje w niezależność sądów i niezawisłość sędziów. Prawo wglądu do akt toczących się postępowań to „element niezbędny do wykonywania przez ministra sprawiedliwości zewnętrznego nadzoru nad działalnością administracyjną sądów”.
– Wbrew twierdzeniom zawartym we wniosku prokuratora generalnego kontrola toku postępowania w konkretnej sprawie przez ministra sprawiedliwości nie oddziałuje na niezawisłość sędziowską. Pozwala ona jedynie ministrowi na uzyskanie stałych informacji o przebiegu sprawy (nie ingeruje w swobodę sędziego w zakresie jurysdykcji) – stwierdza Michał Królikowski, wiceminister sprawiedliwości w stanowisku przedstawionym TK.
Minister w ramach zewnętrznego nadzoru kontroluje sposób sprawowania nadzoru przez prezesów sądów apelacyjnych. Dlatego musi mieć informacje z pierwszej ręki, musi zajrzeć do źródeł, a więc wprost do akt.
– Jeżeli ktoś zagląda do nich, to po to, aby merytorycznie badać przebieg procesu – ostrzega jednak Maciej Strączyński.
Tłumaczy, że trudno jest postawić sztywną granicę, gdzie kończy się działalność administracyjna sądów, a zaczyna orzecznicza. Przykład: decyzja o odroczeniu rozprawy wydana przez sąd w formie postanowienia.
– Czy minister ma prawo ją oceniać? Przecież orzeczenia nie można kontrolować w ramach administracyjnego nadzoru nad sprawnością postępowania. Po to jest skarga na przewlekłość – mówi prezes Iustitii.

Rozporządzenie to mało

Wiceminister Królikowski przekonuje, że rozporządzenie nie wykracza poza ustawowo zakreślone ramy.
– Rozporządzenie nie tyle „wprowadza możliwość żądania akt”, ile uszczegóławia, że zakotwiczona w ustawie kompetencja ministra sprawiedliwości może być wykonywana również w taki sposób, jak żądanie akt – tłumaczy wiceminister.
Ale w tym rozumowaniu jest poważny szkopuł.
– W przypadku wszystkich podmiotów, które mają dostęp do akt sądowych, zasady dostępu są uregulowane ustawowo. Dlaczego prokurator generalny, rzecznik praw obywatelskich czy rzecznik praw dziecka mają dostęp do akt sądowych? Bo tak stanowi ustawa. A minister sprawiedliwości chce mieć to uprawnienie bez ustawy; na podstawie własnego rozporządzenia – przekonuje prezes Strączyński. I dodaje:
– Dopóki minister był jednocześnie prokuratorem generalnym, to problem nie istniał. Bo jako prokurator generalny miał prawo wglądu do akt do kwietnia 2010 r.
– Trudno zgodzić się z zarzutem zawartym we wniosku prokuratora generalnego, że żądanie przez ministra sprawiedliwości akt sprawy może stanowić zagrożenie dla terminowości wykonania poszczególnych czynności w sprawie – przekonuje wiceminister Królikowski.
Ale takim optymistą nie jest szef Iustitii.
– Jak słusznie zauważył prokurator generalny, korzystanie przez MS z tego uprawnienia ma negatywny wpływ na tempo rozpatrywania sprawy – uważa Strączyński.
Obawia się, że sędziowie będą musieli odwoływać rozprawy, gdy okaże się, że akta nie wróciły z ministerstwa. W ocenie ministra zagrożenie takie jest jednak pozorne i może mu zapobiec sporządzanie w takim przypadku akt zastępczych, pozostawianych w sądzie, lub przekazanie do resortu akt w formie odpisów.

Efekt mrożący

Zdaniem autora wniosku do TK Andrzeja Seremeta żądanie akt sądowych przez ministra sprawiedliwości, szczególnie w przypadku głośnych medialnie spraw, może wywołać efekt mrożący i prowadzić do klimatu zagrożenia dla sędziego. Również jednak ten argument nie przekonuje ministerstwa. „Zarówno bowiem sąd, sędziowie, jak i referendarze sądowi są wyposażeni w gwarancje niezawisłości i niezależności, które powinny eliminować tego rodzaju efekt” – czytamy w stanowisku MS.
Ministerstwo przekonuje, że o klimacie zagrożenia dla sędziego nie może być mowy, skoro minister nie może żądać wszczęcia wobec sędziego postępowania dyscyplinarnego.
– Jak nie może, skoro może? Minister ma prawo składać wniosek do rzecznika dyscyplinarnego w tej sprawie – odpiera jednak sędzia Strączyński.
Co prawda ostateczną decyzję i tak podejmuje rzecznik dyscyplinarny, ale inicjuje ją minister.
– Wobec uprawnienia ministra do wszczęcia postępowań dyscyplinarnych możliwość żądania akt w niedopuszczalny sposób ingeruje w niezawisłość sędziowską – ostrzega Monika Krywow.
Sędziowie przypominają wreszcie, że akta sądowe z zasady są niedostępne dla osób postronnych, bo zawierają dane wrażliwe.
– Kwestie dostępu do takich danych reguluje się ustawowo, a nie w rozporządzeniu. Poza tym nie wierzę, że tylko minister będzie zaglądał do akt. Zajrzy cała rzesza urzędników – ostrzega szef Iustitii.