W prokuraturze wybuchła bomba. Zawleczkę wyciągnął sąd, nie wydając wyroku skazującego za zabójstwo gen. Marka Papały, bo po 15 latach prowadzenia śledztw w tej sprawie nadal nie wie (tak samo jak cała Polska), kto strzelał. A nie wydał, bo materiał dowodowy nie pozwolił na wysłanie za kratki Ryszarda Boguckiego i Andrzeja Z. pseudonim „Słowik”. – Ta sytuacja to porażka organów ścigania i oskarżyciela – uzasadniał decyzję sędzia.

Bombę podłożyli sami prokuratorzy, nie współpracując z sobą, stawiając na wątpliwej jakości zeznania świadków koronnych, ulegając presji politycznej i własnym ambicjom. Chcieli posadzić na ławie oskarżonych kogokolwiek, byleby mieć sukces. A czy są dowody winy, czy nie, to – jak się okazało – było już mniej ważne. Na co liczyli? Że sąd nie czyta akt? Jest pozbawiony logicznego myślenia? Uwierzy na słowo? I jakby było mało, zapowiadają apelację. Po co? Czy sąd drugiej instancji uzna, że jednak przestawiona dokumentacja dowodowa jest właściwa? Daj Boże, żeby tak było. Ale kto przy zdrowych zmysłach w to uwierzy. Skoro nie ma możliwości znalezienia sprawcy, to nie będzie wstydu, gdy sprawa Papały zostanie umorzona. Nie bylibyśmy wyjątkiem na świecie. Do dziś nie wiadomo przecież, kto jest winien śmierci Johna Fitzgeralda Kennedy’ego czy szwedzkiego premiera Olofa Palmego. Taki brak wiedzy daje powody do snucia różnych teorii, ale to lepsze od szukania zabójców na chybił trafił i kompromitacji.
Skoro wybuchła bomba, to muszą być też ofiary. Posypią się głowy, niewykluczone że i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta (choć on najmniej tu winny). Przyspieszą prace nad reformą prokuratury i procesu karnego. To szansa na stworzenie dobrego systemu. Obawiam się jednak, że my ją wykorzystamy w odmienny sposób. Obym się myliła.