Bolączką naszego sądownictwa są sędziowie, którzy nie mają koniecznego do orzekania doświadczenia. Ale nikt nie ma odwagi zapoczątkować rewolucji, której skutki byłyby widoczne dopiero po latach.
Sędzią była młodziutka panienka, adwokat była równie młoda. Broniąc klienta, zaczęła mówić do sędzi: „Nasze doświadczenie życiowe wskazuje, że...” Ta przerwała jej: „tak między nami pani mecenas, nie powołujmy się na to” – opowiada o jednej z sytuacji na sali rozpraw adwokat Andrzej Siemiński, doradca prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej. Doświadczeni sędziowie, którzy zaczynali pełnić funkcje, mając niespełna 30 lat, przyznają dziś, że w wielu sprawach wydaliby inny wyrok. Bo nabrali życiowej mądrości. A bez niej nie ma sprawiedliwego wyroku.
Do orzekania nie wystarczą wyuczone paragrafy, komentarze i orzeczenia. Sędzia ma wydawać wyroki zgodnie nie tylko z literą prawa, własnym sumieniem oraz wskazaniami wiedzy, ale – co bardzo ważne – także odwołując się do własnego doświadczenia życiowego.
O ile młody sędzia nie będzie miał większego problemu ze stwierdzeniem, że pozew o odszkodowanie za błąd w sztuce lekarskiej wniesiono już po upływie terminu, to może mieć kłopot ze stwierdzeniem, czy uznanie, że nastąpiło przedawnienie, nie jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. A może jednak należy rozpoznać sprawę, bo są okoliczności, które trzeba uwzględnić, jak choćby to, że pacjentka szpitala, w którym lekarze zniszczyli jej zdrowie, miała po zabiegu depresję i nie była w stanie zadbać o swoje interesy. Ale jak może to uwzględnić ktoś, komu trudno zrozumieć, że przez słabą kondycję psychiczną można nie mieć siły do walki o swoje.
– Podobnie nie rozumiała powagi sytuacji młodziutka, atrakcyjna, beztrosko uśmiechnięta sędzia w warszawskim sądzie rejonowym, która orzekała dopiero od kilku tygodni i wydawała wyroki w sprawach rodzinnych, nudząc się na rozprawach i oglądając swoje paznokcie – mówi nasza czytelniczka, która chce zachować anonimowość. Dla niej to była prosta sprawa, a dla mnie skomplikowana historia mojego życia i walka o pieniądze na dzieci – dodaje.
Opowiada, że ma ze swoim byłym partnerem dwójkę dzieci, z których jedno jest przewlekle chore. Ojciec płacił 300 zł miesięcznie na każde z nich. Kiedy dzieci poszły do szkoły, a choroba chłopca rozwinęła się, alimenty okazały się niewielką częścią kosztów, jakie rzeczywiście trzeba ponieść na utrzymanie rodzeństwa. Wystąpiła więc do sądu o podwyższenie alimentów. Mężczyzna pracuje na czarno i na rozprawie powiedział, że nic nie ma. – Sędzi nawet nie zainteresowało, że jeździ drogim samochodem, że miał na sobie markowe ubrania, a na ręku widoczny zegarek za kilka tysięcy złotych. Nie zdziwiło jej, że poprosił o odroczenie terminu kolejnej rozprawy z uwagi na planowany urlop za granicą – dodaje nasza czytelniczka.

Droga donikąd

Procesy sądowe nie są jedynie automatycznym podciąganiem stanów faktycznych pod odpowiednie paragrafy. To nie żadne testy, zabawy czy gry, które można rozpoczynać w kółko od nowa. To jest życie. A od wyroku zależy jego dalszy przebieg.
„Wciąż mi stoi przed oczyma pani sędzia, która sądziła rolnika, na którego prawidłowo oświetlony ciągnik najechał samochód z sześcioma młodymi ludźmi jadącymi na dyskotekę. Wracał spracowany po całodziennej orce, a pani sędzia w wyroku napisała, że bez zastanowienia wsiadł na traktor. I skazała go na dwa i pół roku więzienia bez zawieszenia, bo lusterko miał za krzywe – na tym polegała główna jego wina. Pani sędzia właśnie zaczynała sędziowską karierę. Jeszcze dyskoteki szumiały jej w głowie, jakie ona miała pojęcie o rolnictwie, o gospodarstwie, o tragedii, która spotkała tego rolnika i jego rodzinę z powodu jej wyroku? Może zrozumie dopiero wtedy, gdy ją samą – czego jej nie życzę – spotka coś podobnego” – pisze na blogu były sędzia Janusz Wojciechowski. I przyznaje, że ma w pamięci kilka własnych spraw, które dziś, z perspektywy doświadczenia życiowego, osądziłby inaczej: jedne łagodniej, a inne surowiej.
Życiowa mądrość jest nie do przecenienia przede wszystkim w sprawach rodzinnych oraz karnych. Zdarzają się bowiem sytuacje, gdy przestępstwo jest np. wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Kilku świadków potwierdza, że widziało zdarzenie obciążające oskarżonego. A przecież mogą być z sobą w zmowie. W takiej sytuacji czysto mechaniczne stosowanie prawa nie wystarczy. Tu właśnie doświadczenie życiowe pozwoli lepiej ocenić dowody i dostrzec szczegóły niewidoczne na pierwszy rzut oka.
Dziś sędzią sądu rejonowego może zostać osoba, która ukończyła 29 lat. Dróg dojścia do zawodu jest kilka, a podstawowa prowadzi przez utworzoną w 2009 r. Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie. Poza tym sędziami mogą zostać urzędnicy sądowi: asystenci i referendarze. I to spośród nich rekrutuje się ponad 90 proc. sędziów sądów rejonowych. To co prawda prawnicy dobrze wykształceni, ale przy tym zupełnie niedoświadczeni. Referendarze zajmują się np. ustanowieniem pełnomocnika czy zwolnieniem strony od kosztów sądowych. Nie jest to jednak wymierzanie sprawiedliwości, a raczej czynność dodatkowa.
Asystentura w poszczególnych sądach wygląda zaś różnie, jednak trudno powiedzieć, że asystent sędziego (tak jak i referendarz) nabiera doświadczenia, które może mu pomóc na sali rozpraw. Głównie pogłębia wiedzę: pomaga zbierać sędziom materiały do uzasadnień orzeczeń oraz pisze ich projekty. Często z powodu braków kadrowych w sądzie wspomaga też sekretariat. Ale ani razu nie wychodzi na salę rozpraw, nie zakłada łańcucha, nie wywołuje sprawy, a już tym bardziej nie wygłasza ustnego uzasadnienia wyroku. Taką inicjację przechodzi dopiero po nominacji. – To duży minus, że pierwsze zetknięcie przyszłych sędziów z wydawaniem wyroków jest dopiero po nominacji. Z tego powodu świeżo upieczony sędzia czuje się niepewnie i często nie radzi sobie z doświadczonymi pełnomocnikami stron – przyznaje sędzia Teresa Mróz z Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
Do 2007 r. główna droga dojścia do zawodu prowadziła przez asesurę, która stanowiła etap pośredni pomiędzy aplikacją sądową a nominacją na sędziego. Asesorzy orzekali rocznie w około trzech milionach spraw. Urzędnicy tacy nabierali więc obycia i z salą sądową, i z wydawaniem wyroków. Trybunał Konstytucyjny ocenił jednak, że asesorzy nie mają prawa orzekać. Rzecz rozbiła się o niezawisłość. Do orzekania na czas próbny asesorzy byli bowiem powoływani przez ministra sprawiedliwości, a nie przez prezydenta – jak w przypadku sędziów. Trybunał stwierdził, że asesor, który wydaje wyroki jak zwykły sędzia, choć nie został powołany przez prezydenta, nie jest niezawisły. W każdej chwili może zostać odwołany przez szefa resortu sprawiedliwości. Nie jest więc wolny od nacisków. W efekcie minister sprawiedliwości utracił kompetencje do powierzania asesorom wykonywania czynności sądowych. Na skutek wyroku TK ponad półtora tysiąca asesorów w 2009 r. zniknęło z sądów.

Czas na zmiany

Ten wyrok mógł być dobrym momentem na zreformowanie drogi dojścia do zawodu. Prace jednak poszły w zupełnie innym kierunku: faktycznego przywrócenia asesury. Krajowa Rada Sądownictwa zyskała poparcie resortu sprawiedliwości dla swojego pomysłu wprowadzenia do sądów tzw. podsędka. Przyszli sędziowie orzekając kilka lat na próbę, mogliby w ten sposób nabierać doświadczenia. Powoływałby ich już nie minister sprawiedliwości, lecz I prezes Sądu Najwyższego – dzięki czemu nie naruszono by konstytucji (na co w swoim wyroku dotyczącym asesorów zwrócił uwagę TK). Podsędek wydawałby wyroki w sprawach niektórych wykroczeń, a czas jego terminowania na tym stanowisku wynosiłby od trzech do czterech lat. Po tym okresie – jeśli styl jego pracy zostałby pozytywnie oceniony – dostałby nominację na sędziego.
Spora część prawników przyznaje, że jest to krok w dobrą stronę, ale de facto nie rozwiązuje najważniejszego problemu. Bo trzy czy cztery lata nie wystarczą, by nabrać doświadczenia życiowego, jakiego oczekuje się od sędziego. Poza tym spore wątpliwości budzi sprawiedliwość na próbę – strony procesów mają prawo oczekiwać, że rozstrzygnie ich sprawę kompetentny sędzia, a nie osoba dopiero ucząca się zawodu.
Dyskusje i prace powinny zatem skierować się na zupenie inny tor. Rozwiązaniem najlepszym byłoby, gdyby sędziowie rekrutowali się spośród doświadczonych adwokatów, radców prawnych czy prokuratorów. I właśnie po zlikwidowaniu asesury były nadzieje, że kandydatami na urząd sędziowski będą przedstawiciele tych prawniczych zawodów. Tak się jednak nie stało. Urzędniczy model pracy polskiego sędziego, obarczony dużą odpowiedzialnością i słabo opłacany, nie mógłby przyciągnąć najlepszych z palestry. Nie przekonywało także to, że w składzie Krajowej Rady Sądownictwa, która opiniuje kandydatów na wakat sędziowski, brak jest przedstawicieli adwokatury czy prokuratury.
Sporo przeszkód trzeba by więc usunąć, aby funkcja sędziego stała się w Polsce ukoronowaniem kariery prawniczej. A tak to wygląda choćby w krajach anglosaskich. I choć w żadnym kraju zarobki sędziów nie są porównywalne z zarobkami najlepszych adwokatów, to jest coś, co może rekompensować mniej zer na koncie. Wielki prestiż. Ten jednak buduje się przez pokolenia, stawiając na dobór doświadczonych ludzi z wysokim morale. Trudno jednak kopiować rozwiązania, które są zakorzenione w zupełnie innej kulturze prawnej. Do tego trzeba byłoby całkowicie przebudować model sądownictwa polskiego. Zawsze od czegoś trzeba jednak zacząć. Powagę sytuacji potwierdzają badania. Na zlecenie Krajowej Rady Sądownictwa przeprowadzono w 2011 r. ankietę w środowisku prawniczym, która wykazała, że 57 proc. respondentów ocenia powoływanie i kształcenie sędziów w obecnej formie jako niewłaściwe.

Młody mędrzec

– Doświadczenie życiowe jest bardzo ważne, ponieważ przepisy są sztywne, a sąd dokonuje swobodnej oceny dowodów. Sędzia musi mieć więc doświadczenie, żeby dać wiarę konkretnemu świadkowi, właściwie ocenić jego oraz stron zachowanie czy nawet mowę ciała – przekonuje adwokat Andrzej Siemiński. Sami sędziowie nie mają co do tego wątpliwości. – To oczywiste, że każdy sędzia, który wchodzi w wiek dojrzały, dostrzega to, jak zmienia się jego ocena faktów – mówi sędzia Waldemar Żurek z Krajowej Rady Sądownictwa. I przestrzega, że sędzia bez doświadczenia życiowego może wyrządzić ogromną krzywdę.
– Jeżeli sędzia ma 33 lata i rozstrzyga o sprawach, które w żaden sposób nie są objęte jego doświadczeniem życiowym, a ma tylko kodeks w ręku i swoje, najczęściej bardzo wadliwe wyobrażenie o materii, którą się zajmuje, jego decyzja jest skazana na niepowodzenie. Może okazać się prawomocna, ale nie będzie sprawiedliwa – wskazuje adwokat Jerzy Naumann. Podkreśla, że sprawiedliwość jest przecież pochodną mądrości. Sędzia musi być mędrcem, a nie można nim zostać, będąc młodym człowiekiem, bo mądrość przychodzi z doświadczeniem.
Podobnego zdania jest były prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień (został sędzią przed trzydziestką), który przewodniczył rozprawie Trybunału Konstytucyjnego odnośnie do stwierdzenia niekonstytucyjności przepisów dotyczących asesury. Uważa, że nie ma nic gorszego w sądownictwie niż młodzi niedoświadczeni sędziowie, którzy mając mniej niż 30 lat, myślą przede wszystkim o założeniu rodziny, mieszkaniu, dzieciach. Oczekują szybkiej stabilizacji życiowej i zawodowej. – To jest normalne, chociaż bardzo niebezpieczne z punktu widzenia interesów samego wymiaru sprawiedliwości – podkreśla.
Proponuje więc, aby podnieść wiek kandydatów na sędziego do 40 lat, i szukać ich wśród adwokatów czy prokuratorów. – To pomysł idealny – przyznaje adwokat Andrzej Michałowski. – To dobra propozycja. Żeby zostać sędzią, trzeba się okazać uczciwym i silnym moralnie człowiekiem, a także poznać życie. Trzeba się zetknąć z odpowiednią liczbą rozmaitych przypadków, jakie się ludziom przytrafiają w życiu, żeby móc je zrozumieć. To jak rozmowa z księdzem o małżeństwie: są pewne modele, które się wzajemnie wykluczają – wskazuje adwokat Jerzy Naumann.
Dodaje, że jeśli ktoś oskarżał czy bronił przez kilkanaście lat, to ma najlepsze przygotowanie do orzekania. Doskonale wie, jak każda osoba, która pojawi się na sali sądowej, będzie się zachowywać i potrafi poradzić sobie z kłamstwem, niegrzecznością, a nawet ordynarnym zachowaniem strony.
Nasi rozmówcy nie mają wątpliwości, że dla uzdrowienia sytuacji należałoby zmienić cały model kariery sędziowskiej. Samo podniesienie granicy wieku nie wystarczy jeszcze, by togę z fioletowym żabotem ochoczo zakładali adwokaci, radcy prawni czy prokuratorzy. – Dobrzy adwokaci zarabiają tyle, że porzucenie zawodu im się nie kalkuluje – zauważa sędzia Jarema Sawiński, wiceprzewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa.
Należałoby jednak nie tylko podnieść wynagrodzenie sędziów (skoro resort sportu dopłacił lekką ręką 6 mln zł do koncertu Madonny na Stadionie Narodowym, to rząd tym bardziej powinien nie mieć problemów ze znalezieniem funduszy na wydatki fundamentalne dla sądownictwa i rozwoju demokracji), ale przede wszystkim doprowadzić do tego, że objęcie tej funkcji będzie wiązało się z prestiżem. Z tym ostatnim warunkiem problem jest większy. Tego nie da się bowiem przegłosować w parlamencie i wprowadzić do ustawy. Bez tych zmian czekanie na to, że funkcja sędziego stanie się koroną zawodów prawniczych, będzie jedynie oczekiwaniem na coś, co nigdy nie nastąpi.
Adwokat Andrzej Michałowski uważa, że aby w Polsce funkcja sędziego była zwieńczeniem kariery prawniczej, muszą zostać spełnione dwa warunki. Po pierwsze, powinien zostać zmieniony model funkcjonowania sędziów. Dziś to model urzędniczy. – Gdy ktoś wykonuje wolny zawód, to tylko pod presją zgodzi się być urzędnikiem i chodzić na godzinę ósmą do pracy za niewielkie pieniądze, ze świadomością, że podlega nadzorowi przełożonego. Drugim problemem są zarobki. W porównaniu bowiem z pozycją, nakładem pracy i odpowiedzialnością sędziego wynagrodzenie jest niesatysfakcjonujące. Powinno więc odpowiadać przeciętnemu wynagrodzeniu adwokata czy radcy prawnego. Przychodów gwiazd w wolnych zawodach oczywiście nigdy nie doścignie, ale nie można godzić się na przepaść – podkreśla.
To wszystko sprawie, że dzisiaj do sądu garną się przede wszystkim ci adwokaci i radcy, którym dotychczasowa aktywność nie przyniosła satysfakcji. Tych jednak sądy najmniej potrzebują.
W dodatku środowisko sędziów jest bardzo hermetyczne. Dziś sytuacja jest więc taka, że jeśli adwokat wejdzie w szeregi sędziów to i tak będzie się tam czuł jak ktoś obcy.
Zdaniem mecenasa Michałowskiego, sędziowie powinni zatem wystąpić z apelem do innych środowisk prawniczych, wskazując, że sytuacja w wymiarze sprawiedliwości wymaga, aby najlepsi przedstawiciele innych zawodów prawniczych zasilenie sądów potraktowali jako obowiązek patriotyczny. Tak jak to się działo w II Rzeczpospolitej.