Ku uciesze wielu osób państwo faktycznie wzięło się do deregulowania i likwiduje wiele niepotrzebnych, często bzdurnych i szkodliwych dla gospodarki przepisów. Cześć mu za to i chwała. Są jednak dziedziny, w których postępować należałoby z wielką ostrożnością, aby nie narobić większej szkody niż sama uciążliwość prawa.
Wyobraźmy sobie np., co by się stało, gdyby jednym skreśleniem ministerialnego pióra zlikwidować konieczność zdawania egzaminu na prawo jazdy. No, może nie dla osób prowadzących wielkie ciężarówki, ale kierowców osobówek. Tak po prostu, pach, i prawa jazdy nie ma. A ty, człowieku, nogę na gaz i sobie radź. Zgroza. Nie sądzę, aby ktoś na taką głupotę się zdecydował.
Jednak z jakiegoś powodu już w 2008 r. uznano, że ci, którzy zechcą sobie żeglować, nie będą już potrzebować żadnego patentu dopóty, dopóki będą sterować łódkami o długości burty nieprzekraczającej 7,5 m. Teraz idziemy jeszcze dalej: zniesiony został przepis mówiący, że żeglarze poniżej 16. roku życia muszą pływać pod opieką posiadaczy patentu. Więc na wodach będziemy mieć dzieci, w dodatku bez żadnego przeszkolenia i opieki.
A np. taka popularna sportina 682 to siła ponad 20 mkw. żagli, dobrze ponad tona masy i, przy sprzyjającym wietrze, całkiem niezła prędkość.
Nie chciałabym, żeby zielony, niedoświadczony żeglarz znalazł się na takim sprzęcie blisko mojej łodzi. Sterować nie umie i zapewne nie ma pojęcia o zasadach ruchu na wodzie, które są równie skomplikowane, jak te lądowe.
Towarzystwa już kombinują, jak podwyższyć stawki na ubezpieczenie łodzi, aby nie zbankrutować. Jest jeszcze kwestia bezpieczeństwa. Taki żółtodziób może zrobić wielką krzywdę sobie i innym. A nie chcę nawet sobie wyobrażać, co się stanie, jeśli przyjdzie biały szkwał. W 2007 r. zabił na jeziorach mazurskich 12 osób.