Flota 29 nieoznakowanych radiowozów Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego (GITD) wyjechała na drogi w listopadzie. Robią zdjęcia samochodom przekraczającym prędkość. W przeciwieństwie do policyjnej drogówki nie muszą winowajcy zatrzymywać – mogą jechać dalej, a kosztowną pocztówkę przesłać kierowcy później.
W ten sposób miały wspierać system ponad 300 fotoradarów stacjonarnych montowanych przy drogach na specjalnych masztach. Okazuje się jednak, że zaczęły je zastępować. Problem w tym, że gdy przy drodze radar ustawia straż miejska, musi ostrzegać o takiej formie kontroli. Inspekcja już nie musi.
Z danych, jakie uzyskaliśmy od GITD, wynika, że w okresie od listopada do końca 2012 r. (a więc ok. 2 miesięcy) jej radiowozy pokonały dystans 150 tys. km. Statystycznie rzecz ujmując, jeden samochód dziennie pokonuje dystans 80–90 km.
To wyjątkowo niewiele, jak na liczbę zdjęć wykonywanych przez urządzenia zamontowane w autach inspekcji. Jak pisaliśmy w grudniu, w zaledwie miesiąc radiowozy te wykonały 33 tys. zdjęć, których wartość w postaci mandatów mogła przekroczyć 11 mln zł.
Danym nie dowierzają nawet funkcjonariusze policji. – 150 tys. km w dwa miesiące to bardzo mało. Czasem dojechanie na kontrolę w miejscu niebezpiecznym wymaga przejechania sporego dystansu. U nas radiowóz średnio pokonuje 21,5 km na godzinę służby – mówi nam policjant ze śląskiej drogówki.
Skoro radiowozy GITD są tak efektywne, że zyskały przydomek „bankowozów Rostowskiego”, a jednocześnie nie przesadzają z jeżdżeniem po drogach, wniosek jest jeden – duża część zdjęć robiona jest w czasie, gdy samochód z urządzeniem rejestrującym zaparkowany jest na poboczu drogi, np. w zatoczce. Ostatnio kierowcy z Warszawy odkryli jeden z takich zakamuflowanych punktów. Był on zlokalizowany na Wisłostradzie, na wysokości Lasu Bielańskiego.
Działając w ten sposób, fotoradorowozy w praktyce zastępują fotoradary stacjonarne. Z jedną różnicą – kierowcy nie są ostrzegani o dokonywanym pomiarze. Bo jeśli to samo chce zrobić np. straż gminna (korzystająca z radaru umieszczonego za szybą), musi wcześniej ustalić miejsce kontroli z właściwą komendą oraz ustawić znak ostrzegający kierowców, że na danym odcinku drogi może być dokonywany pomiar. Podobne ostrzeżenia są przed każdym aktywnym fotoradarem umieszczonym na maszcie. Policja – nawet nieoznakowana – musi przynajmniej zatrzymać kierowcę i wlepić mu mandat na miejscu.
GITD nie widzi problemu. – Przepisy nie określają w przypadku inspekcji dozwolonego sposobu prowadzenia kontroli, inaczej, niż ma to miejsce w przypadku straży gminnych – tłumaczy Łukasz Majchrzak z inspekcji. – Inspekcja Transportu Drogowego ma uprawnienia do ujawniania naruszeń za pomocą urządzeń rejestrujących zamontowanych w pojazdach, zarówno gdy pojazdy te poruszają się po drodze, jak i gdy stoją w miejscu – dodaje.

Średni koszt specjalistycznego auta to 220 tys. zł. Stacjonarny fotoradar jest o co najmniej 70–80 tys. zł tańszy.

O kontrowersje wokół radiowozów GITD spytaliśmy wczoraj głównego inspektora transportu drogowego Tomasza Połcia podczas konferencji prasowej w Ministerstwie Transportu poświęconej bezpieczeństwu na drogach. – Przepisy są tak skonstruowane, że radiowozy mogą być używane jak fotoradary stacjonarne. Działają w tych miejscach, gdzie pojawiają się apele o to, by podjąć działania kontrolne, lub gdzie powinien stać fotoradar stacjonarny – wyjaśnił Połeć.
Być może wkrótce postoje aut inspekcji zostaną ograniczone. – GITD wkrótce sam powinien dojść do wniosku, że takie działanie wizerunkowo obraca się przeciwko niemu i całemu systemowi nadzoru nad ruchem drogowym – mówi nam urzędnik Ministerstwa Transportu.
W tym roku GITD nie planuje zakupu kolejnych aut. Obecnych 29 najwyraźniej wystarczy. A i jeszcze na paliwie da się zaoszczędzić kilka groszy.