Dotychczas Trybunał w Strasburgu nie zajmował się sprawami dotyczącymi odpowiedzialności za treści internetowe zamieszczane przez internautów, będziemy więc mieli do czynienia z precedensowym rozstrzygnięciem. W podobnej, chociaż dotyczącej filtrowania plików wrzucanych do sieci sprawie wypowiedział się już z kolei Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Uznał on, że serwis społecznościowy nie ma obowiązku monitorowania, czy jego użytkownicy nie umieszczają w nim pirackich plików z muzyką i filmami (sygn. akt C-360/10).
Wydawać by się mogło, że przepisy są oczywiste. Art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (Dz.U. z 2002 r. nr 144, poz. 1204) mówi wprost, że administrator serwisu internetowego nie odpowiada za treści umieszczone przez internautów do momentu, aż ktoś nie powiadomi go, że łamią one prawo.
Trudno sobie wyobrazić, by duże portale takie jak Onet czy WP sprawdzały dziennie dziesiątki tysięcy pojawiających się na nich komentarzy. Ale i zwykły bloger nie mógłby robić nic innego, gdyby chciał na bieżąco kontrolować, co wypisują na jego stronie użytkownicy.

Obowiązek filtrowania

– Polskie sądy niestety nie zawsze pamiętają o tym przepisie i postrzegają internet przede wszystkim przez pryzmat kodeksu karnego czy cywilnego. Dlatego tak istotne jest, że wyroki w tym zakresie doczekają się oceny ze strony Europejskiego Trybunału Praw Człowieka – mówi Dominika Bychawska-Siniarska z Obserwatorium Wolności Mediów w Polsce Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Chodzi o sprawę Andrzeja Jeziora, radnego z Ryglic. Prowadzi on blog, w którym komentuje wydarzenia w gminie. Czytelnicy mogą w nim zamieszczać komentarze. Podczas samorządowej kampanii wyborczej w listopadzie 2010 r. pojawił się wpis, który szkalował burmistrza Ryglic i jego rodzinę. Tego samego dnia zauważył go syn blogera i usunął, uznawszy za obraźliwy. Później robił to jeszcze kilka razy, gdyż autor komentarza ponawiał swoje wpisy.
Burmistrz skierował jednak sprawę do sądu w trybie wyborczym. Wygrał w obydwu instancjach: sądy uznały, że pomimo usuwania wpisów bloger ponosi odpowiedzialność za naruszenie dóbr osobistych. „Prowadzący blog mógł wprowadzić zasadę publikacji komentarzy internautów tylko po uprzednim zalogowaniu” – napisano w uzasadnieniu postanowienia Sądu Okręgowego w Tarnowie (sygn. akt I Ns 162/10) nakazującym przeprosiny i zapłacenie 5 tys. zł na rzecz Caritas.
– W praktyce oznaczałoby to, że bloger ma obowiązek filtrowania pojawiających się komentarzy, co naszym zdaniem jest zbyt dużym obciążeniem i ogranicza wolność wypowiedzi – ocenia Dominika Bychawska-Siniarska.

Posty jak listy

Obserwatorium przygotowało skargę do trybunału. Niedawno zakomunikował on sprawę, co oznacza, że wzbudziła ona jego zainteresowanie. Teraz rząd polski ma się ustosunkować do zarzutu naruszenia prawa do swobody wypowiedzi.
Co ciekawe po przegranych wyborach burmistrz wniósł też w normalnym trybie pozew do sądu cywilnego. W pierwszej instancji wygrał, ale w drugiej już nie. W wyroku Sądu Apelacyjnego w Krakowie podkreślono, że ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną nakazuje jedynie podejmowanie działań następczych, a nie zobowiązuje do prewencyjnej kontroli zamieszczanych komentarzy (sygn. akt I ACa 1273/11).
W ostatnich dniach zapadł też wyrok w sprawie wniesionej przez Romana Giertycha przeciwko serwisowi Fakt.pl. Przekonywał on, że obrażające go wpisy internautów powinno się traktować tak jak listy do redakcji, za których publikację ponosi ona odpowiedzialność. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał jednak, że skoro nie poinformował on o tym serwisu, to jego administrator nie może ponosić za nie odpowiedzialności.