Jeśli udzielenie informacji publicznej wymaga jej przetworzenia, należy wykazać, że leży to w interesie publicznym. Przepis ten jest jednak nadużywany przez urzędników, którzy odmawiają udostępniania wiadomości.
Sądy o dostępie do informacji / DGP
Niektórzy urzędnicy wciąż z dużą niechęcią podchodzą do udostępniania informacji publicznej.
Popularnym sposobem na uniknięcie tego przykrego obowiązku stało się ostatnio powoływanie się na art. 3 ust. 1 pkt 1 ustawy o dostępie do informacji publicznej. (Dz.U z 2001 r. nr 112 poz. 1198).
Przepis ten uzależnia dostęp do informacji przetworzonej od wykazania interesu publicznego.
Z taką sytuacją spotkał się dziennikarz DGP, który poprosił o dane dotyczące podróży służbowych urzędników samorządowych.
Z kilku urzędów otrzymał odpowiedź odmowną, właśnie z tego powodu, że nie wykazał interesu publicznego. Od jednej z decyzji redakcja odwołała się już do samorządowego kolegium odwoławczego.
– Niestety przepis ten jest wykorzystywany jako jeden ze sposobów celowego utrudniania dostępu do informacji publicznej – przyznaje Szymon Osowski, prawnik z Pozarządowego Centrum Dostępu do Informacji Publicznej.
Jego opinię potwierdza ekspert, który prowadzi szkolenia dla urzędników.
– Jednym z najczęściej zadawanych pytań jest to, w jaki sposób zgodnie z prawem odmówić dostępu do informacji. I niektórzy szkolący wskazują właśnie na ten przepis – mówi, zastrzegając anonimowość.
Między urzędnikami krążą nawet gotowe wzory odmowy z merytorycznym uzasadnieniem i wskazaniem odpowiedniej podstawy prawnej.

Brak definicji

Przepis miał chronić urzędników przed zalewem wniosków odrywających ich od obowiązków. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jest nadużywany.
– Podam przykład: nasze stowarzyszenie wystąpiło do sądów o przekazanie wyroków dotyczących dostępu do informacji publicznej.
Pięciu prezesów uznało, że już samo wyszukanie tych wyroków oznacza przetworzenie informacji. Nie wiem tylko, w jaki sposób mielibyśmy wskazać ich sygnatury, skoro nie zostały nigdzie opublikowane – zastanawia się Szymon Osowski.
Problem w tym, że prawo nie definiuje, jaką informację należy uznać za przetworzoną. Trzeba więc odwołać się do orzecznictwa i doktryny.
– Pewnym wyznacznikiem do oceny, czy mamy do czynienia z przetwarzaniem, może być nakład czasu, pracy i środków niezbędny do udostępnienia informacji publicznej – ocenia Maria Knasiecka, radca prawny w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.
– Jednak gdy nie jest konieczna ingerencja w treść samej informacji publicznej, a jedynie jej wyszukanie, argument dotyczący konieczności przetwarzania informacji powinien padać tylko w wyjątkowych sytuacjach, gdy rzeczywiście mamy do czynienia z odrywaniem urzędników od ich podstawowych obowiązków – zaznacza.
Prawnicy przestrzegają, że przepis nakazujący wskazywanie interesu publicznego nie powinien być nadużywany.
– Z przetworzeniem mamy do czynienia wtedy, gdy wytwarzana jest nowa treść, i to znacznym nakładem, również o charakterze intelektualnym – uważa dr Grzegorz Sibiga, adiunkt w Instytucie Nauk Prawnych PAN.
– Konieczność przejrzenia kilku dokumentów w mojej ocenie nie oznacza ich przetworzenia. Inaczej moglibyśmy pytać jedynie o same dokumenty. Tymczasem ustawa mówi o prawie dostępu do informacji publicznej, a nie do samych dokumentów – zaznacza.
Jeśli okaże się, że informacja wymaga przetworzenia, szanse na wykazanie interesu publicznego są bardzo małe.
Tym bardziej że zgodnie z przepisem musi to być interes szczególnie istotny. Z orzecznictwa wynika, że chodzi o sytuacje gdy informacja publiczna może służyć poprawie funkcjonowania organów administracji i lepszej ochronie interesu publicznego.
Pozostawienie w przepisach tak dużego pola do interpretacji może budzić wątpliwości co do pewności prawa.
– Obawiam się jednak, że trudno byłoby w ustawie wyliczyć wyjątki, kiedy dostęp do informacji publicznej może być ograniczony. To zawsze będzie zależeć od konkretnego przypadku, dlatego pewne określenia muszą być nieostre – uważa Magdalena Kogut-Czarkowska, radca prawny w kancelarii Baker & McKenzie.
– Tym większą dostrzegam tu rolę sądów. Orzecznictwo powinno dawać wskazówki, jak interpretować przepisy. I wydaje się, że zaczyna to działać. Jeszcze przed kilkoma laty dość powszechnie odmawiano dostępu do analiz czy ekspertyz, zasłaniając się prawami autorskimi.
Po kilku wyrokach wiadomo, że ochrona prawa autorskich nie może być przeszkodą do udostępnienia takich informacji – dodaje.



Sposobów nie brakuje

O ile ochrona praw autorskich rzeczywiście jest coraz rzadziej wskazywana jako powód do odmowy dostępu do informacji, to urzędnicy wciąż chętnie sięgają po inne argumenty.
– Jeśli chodzi o umowy o zamówienia publiczne, to często spotykam się z odmową uzasadnianą tajemnicą przedsiębiorstwa.
Co ciekawe, sami wykonawcy składając oferty w przetargu nie zastrzegają poufności tych informacji. Później jednak urzędnik sam z siebie dochodzi do wniosku, że powinny one stanowić tajemnicę przedsiębiorstwa – mówi adwokat Bartłomiej Kochlewski.
Takie postępowanie dziwi tym bardziej, że jawność umów o zamówienia publiczne wynika nie tylko z ustawy o dostępie do informacji publicznej, ale jest także wprost przewidziana w ustawie – Prawo zamówień publicznych.
Inny często spotykany argument to ochrona danych osobowych. Powołując się na nią, przez prawie trzy lata prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz odmawiała dostępu do kilku cywilnoprawnych umów zawartych przez miasto.
Ujawniła je dopiero, gdy zaczęło jej grozić postępowanie karne. Pozytywnym efektem tej sprawy jest, że od marca osoby zawierające umowy ze stołecznym ratuszem muszą godzić się na jawność swoich danych. W rzeczywistości jednak można je ujawniać także bez tych klauzul.
– Ustawa ogranicza dostęp do informacji publicznej nie ze względu na ochronę danych osobowych, lecz ochronę prywatności. To nie są pojęcia tożsame. Wykonywanie zleceń finansowanych z publicznych środków wykracza poza sferę prywatności.
Jeśli osoba przyjmuje takie zlecenie, to zaczyna funkcjonować w obrocie publicznym i każdy ma prawo poznać jej nazwisko – ocenia Grzegorz Sibiga.
Jeszcze inną techniką stosowaną, aby odstraszyć obywateli, jest zawyżanie kosztów udostępnienia danych.
– Organ informuje obywatela, że udostępnienie informacji oznaczać będzie wydatek rzędu powiedzmy 800 zł. Nierzadko wlicza do tej kwoty koszty pracy urzędników, do czego zresztą nie ma prawa. Nie zada sobie trudu, by zeskanować dokumenty i przesłać je e-mailem.
W efekcie obywatele często rezygnują ze swoich praw, dochodząc do wniosku, że ich na to nie stać – podaje przykład Szymon Osowski.
Skąd taka niechęć do dzielenia się publicznymi informacjami?
– W dużej mierze powodów szukałbym w mentalności urzędników. Wciąż zdają się nie rozumieć, że to oni są dla obywatela, a nie na odwrót. Na dodatek jeśli ktoś żąda od nich informacji o ich pracy, to natychmiast pojawia się obawa, że chce je w jakiś sposób przeciwko nim wykorzystać – przypuszcza Bartłomiej Kochlewski.
Innym powodem może być zwykły strach.
– Jestem w stanie zrozumieć, że niełatwo znaleźć się w skórze urzędnika. Z jednej strony grozi mu odpowiedzialność za to, że nie udostępni informacji, z drugiej zaś, że ujawni zbyt wiele – zauważa Maria Knasiecka.

Ratunek w informatyzacji

Niechęć urzędników może też mieć podłoże czysto ludzkie. Wyszukiwanie informacji i jej przetwarzanie oznacza dodatkową pracę, za którą przecież nie ma dodatkowych pieniędzy. Tu mogłaby pomóc informatyzacja.
– Gdyby obieg dokumentów był cyfrowy, jednym kliknięciem można by również publikować dokumenty w Biuletynie Informacji Publicznej. Niektóre gminy już potrafią coś takiego zrobić i dotyczy to nawet poszczególnych faktur – zauważa Piotr Waglowski, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet, w którym sporo miejsca poświęca informacji publicznej.
– Na razie administracja publiczna zdaje się przejawiać syndrom oblężonej twierdzy. Obywatele domagają się informacji, a administracja tej informacji często nie daje. Co więcej, słychać czasem tezy o nadużywaniu przez obywateli prawa do informacji publicznej.
Trudno mieć im jednak za złe to, że starają się dowiedzieć, jak są wydawane pieniądze publiczne i w jaki sposób podejmowane są decyzje w sprawach publicznych – puentuje.