Prawie połowa wniosków o przekazanie sprawy innemu sądowi ze względu na dobro wymiaru sprawiedliwości jest naciągana – wskazują statystyki.
Wyłączenia sędziów w Polsce / DGP
Niechęć przed osądzaniem lokalnego polityka, byłego prokuratora czy nawet męża pani sprzątającej w gmachu danego sądu nie jest wystarczającą motywacją, która uzasadniałaby wniosek o przekazanie sprawy innemu sądowi.
I choć Sąd Najwyższy od lat w swych orzeczeniach przypomina, że możliwość skorzystania z art. 37 kodeksu postępowania karnego zarezerwowana jest dla szczególnych sytuacji, nadal musi pochylać się nad wnioskami, które nie zasługują na uwzględnienie.

Dobro sprawiedliwości

Zgodnie ze wspomnianym artykułem 37 k.p.k. Sąd Najwyższy może, z inicjatywy właściwego sądu, przekazać sprawę do rozpoznania innemu sądowi równorzędnemu, jeżeli wymaga tego dobro wymiaru sprawiedliwości.
– Zgłoszenie wniosku o przekazanie sprawy sądowi równorzędnemu w trybie art. 37 k.p.k. nie oznacza, że wniosek taki automatycznie zostanie uwzględniony.
Rozstrzyganie w tym zakresie ustawodawca celowo powierzył Sądowi Najwyższemu jako najwyższemu organowi sądowemu gwarantującemu jednoznaczne i czytelne kryteria oceny zagrożenia dobra wymiaru sprawiedliwości – wskazuje mecenas Magda Gawińska z Kancelarii Adwokackiej Żakiewicz.
Podkreśla, że znaczna część składanych wniosków jest oddalana, a orzecznictwo SN w tym zakresie jest bardzo rygorystyczne.
– Zgodnie z nim przekazanie sprawy powinno nastąpić tylko wówczas, gdy zaistnieją realne okoliczności stwarzające zasadne przekonanie o braku warunków do obiektywnego rozpoznania sprawy w danym sądzie.
Jak również wtedy, gdy przekazanie stworzy lepsze możliwości do trafnego, a także sprawnego i szybkiego rozstrzygnięcia – dodaje mecenas Gawińska. Tymczasem ze statystyk wynika, że niemal połowa wniosków skierowanych przez sądy w trybie art. 37 nie jest uzasadniona.

Odporny na wpływy...

Sąd Najwyższy wielokrotnie podkreślał, że decydując się na pełnienie funkcji sędziego, trzeba liczyć się z koniecznością rozstrzygania spraw osób znanych zarówno powszechnie, jak i w konkretnym środowisku – często niewygodnych do osądzenia ze względu na stanowisko lub funkcję pełnioną przez oskarżonego.
– Przykładowo to, że osoba najbliższa dla oskarżonego jest sędzią danego sądu, nie uzasadnia jeszcze przekazania sprawy do innego sądu równorzędnego. Podobnie przekazania sprawy w trybie art. 37 k.p.k. nie uzasadnia wzgląd na relacje zawodowe łączące sędziów, prokuratorów czy policjantów, tych bowiem można by się doszukiwać również po przekazaniu sprawy innemu sądowi – podaje mecenas Magda Gawińska.
SN korzysta z normy artykułu 37 k.p.k. w sposób niezwykle ostrożny i restrykcyjny.
– Samo to, że sądzi się lokalnego dygnitarza, nie przesądza jeszcze, że powinno się przekazać sprawę innemu sądowi. Gdyby tak było, bardzo szybko doszlibyśmy do sytuacji, gdy większość spraw musiałaby być przekazywana. Każdy w swojej grupie może mieć przecież taką funkcję, która by wskazywała, że jego wpływ na lokalną społeczność będzie znaczny – mówi dr Łukasz Chojniak, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Sąd, decydując się skierować taki wniosek w sposób nieuzasadniony czy nieuprawniony, naraża się, że usłyszy w postanowieniu odmownym kilka cierpkich słów dotyczących takiego postępowania – dodaje.



...i naciski mediów

Niewątpliwie również to, że jedną z osób oskarżonych jest burmistrz miasta, w którym siedzibę ma sąd właściwy, nie stanowi samoistnej podstawy do uwzględnienia wniosku z art. 37 k.p.k. Z takim zaś wnioskiem z początkiem 2011 r. wystąpił Sąd Rejonowy w Nysie. Motywując swoją prośbę o przekazanie sprawy innemu sądowi, podnosił, że w odczuciu powszechnym może powstać wątpliwość co do obiektywizmu sędziów tego sądu, bowiem rozpoznać należy akt oskarżenia skierowany m.in. przeciwko burmistrzowi.
Tymczasem osoba pełniąca tę funkcję i będąca oskarżoną w sprawie umorzyła wcześniej część należności sądu na rzecz miasta i rozłożyła pozostałą część należności na korzystne raty. To z kolei powodowało, że w artykule opublikowanym w miejscowym tygodniku zasugerowano, iż decyzja ta może wpłynąć na wydanie korzystnego wyroku w stosunku do burmistrza. W ocenie sądu okoliczność ta mogłaby wywoływać u mieszkańców miasta uzasadnione wątpliwości co do bezstronności sędziów.
– Nawet decyzja burmistrza w sprawie należności sądu na rzecz miasta, oceniana jako korzystna dla sądu, w powiązaniu z wyrażaną w miejscowej prasie wątpliwością co do bezstronności sądu wobec burmistrza, nie powoduje, że każda ewentualnie korzystna dla oskarżonego decyzja będzie postrzegana jako nieobiektywna – wskazywał skład orzekający SN, któremu przewodniczył sędzia Michał Laskowski, argumentując, że decyzja dotycząca należności na rzecz miasta nie ma żadnego wpływu na sytuację sędziów orzekających w sądzie.
„Z całą stanowczością powiedzieć trzeba, że sąd miejscowo właściwy do rozpoznania sprawy nie może uchylać się od jej rozpoznania dlatego, że budzi ona ogromne zainteresowanie społeczności i mediów” – orzekał SN już wcześniej.

Słuszne motywy

Sędziowie argumentują, że wykorzystują wspomniany artykuł, aby zabezpieczyć się przed ewentualnymi przyszłymi zarzutami procesowymi.
– Intencją sądu jest zabezpieczenie się przez zarzutami, że w danej sprawie zaistniała obawa braku bezstronności składu orzekającego. Brak bezstronności jest zaś podstawą do wnoszenia środków odwoławczych – wskazuje sędzia Wojciech Małek z Sądu Okręgowego w Warszawie. Ale wnioski kierowane do Sądu Najwyższego w trybie art. 37 k.p.k. nie zawsze opierają się na okolicznościach ograniczających swobodę orzekania czy związanych z wysoką pozycją podsądnych.
– Bardzo często z tego artykułu korzysta się, gdy stan zdrowia ważnego uczestnika postępowania nie pozwala mu na docieranie w określonych terminach do sądu odległego od jego miejsca zamieszkania. A także gdy w postępowaniu występuje duża grupa świadków mieszkających na terenie odległym od miejsca sądu właściwego do rozpoznania sprawy – dodaje prokurator Mateusz Martyniuk z Prokuratury Generalnej.
Dlatego zdaniem praktyków sam przepis artykułu 37 k.p.k. jest należycie sformułowany.
– Prawidłowe jego stosowanie wymaga jednak odwołania się do utrwalonej interpretacji pojęcia dobra wymiaru sprawiedliwości w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Komentowany przepis ma charakter wyjątkowy w stosunku do zasadniczej właściwości sądu, zatem nie może być interpretowany w sposób rozszerzający – podkreśla Gawińska.
I dodaje, że nadmierne jego wykorzystywanie podważałoby autorytet wymiaru sprawiedliwości, zaufanie do niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Często wystarczającą gwarancją dla zapewnienia bezstronności orzekania jest skorzystanie z instytucji wyłączenia sędziego, uregulowanych w art. 40 i 41 k.p.k.
Wymiar sprawiedliwości musi wierzyć we własną niezawisłość
Dr Marcin Warchoł, Instytut Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego, autor publikacji nt. stosowania art. 37 k.p.k.
Sądy występują do Sądu Najwyższego o zmianę właściwości, często nie wierząc w to, że potrafią w sposób niezależny, niezawisły i bezstronny daną sprawę osądzić. Stąd też trudno później się dziwić, że ludzie wyrażają pewne wątpliwości wobec funkcjonowania sądów, skoro one same we własną niezależność czy niezawisłość nie potrafią uwierzyć.
Jeśli chodzi o interpretację pojęcia dobra wymiaru sprawiedliwości użytej w art. 37 k.p.k., bardzo często dochodzi do sytuacji absurdalnych. Sąd powinien zaś wierzyć we własną roztropność i godność autorytetu, a nie w błahych sprawach pozbywać się swoich uprawnień.
Jeżeli bowiem sądy występują o zmianę właściwości, gdy nie chcą sądzić żony adwokata, który wykonuje zawód na danym obszarze obecnie urzędującego starosty czy też ławnika z innego wydziału – to takich sytuacji nie należy akceptować.