Z obowiązujących od dwóch lat przepisów skorzystały zaledwie 22 osoby – wynika z danych Ministerstwa Sprawiedliwości. Eksperci i bankowcy wskazują, że wymagają one poważnych zmian.
– To najgorsze prawo upadłościowe w całej Europie. Działa przeciwko konsumentom, ale też nie pozwala wierzycielom na odzyskanie przynajmniej części należności – ocenia Paweł Dobrowolski, prezes Fundacji FOR. A kiedy przed dwoma laty w życie wchodziły przepisy o upadłości konsumenckiej resorty sprawiedliwości i gospodarki przekonywały, że osoby fizyczne, które wpadły w pętlę długów, nareszcie będą miały szansę na rozpoczęcie drugiego życia finansowego.
Zainteresowanych, według ekonomistów, miało być nawet 2 mln dłużników. Dziś już wiadomo, że na tę drugą szansę mogą liczyć nieliczni. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 2009 r. zgodę sądu na ogłoszenie upadłości dostało 10 osób, a w 2010 r. zaledwie 12.

Przepisy z XIX wieku

– Choć rośnie liczba Polaków, którzy nie są w stanie spłacić kredytów, to prawo, które miało im pomóc, jest nieskuteczne – mówi Dobrowolski, który jeszcze przed wejściem w życie tych przepisów ostrzegał, że są one nazbyt rygorystyczne.
Z upadłości może skorzystać tylko dłużnik, którego zobowiązania powstały z powodów losowych (np. klęski żywiołowej). A składając wniosek o upadłość, musi się liczyć z tym, że straci cały majątek, czyli nawet mieszkanie. Jedyne, co mu zostaje, to pieniądze na wynajęcie innego lokum przez pierwszy rok.
Co więcej, na poczet długów musi oddawać dużą część swoich dochodów. A dodatkowo tylko w ostateczności może liczyć na redukcję zadłużenia. – To XIX-wieczny sposób patrzenia na zadłużonych jako winnych samym sobie, zamiast zaoferować im realną pomoc – mówi Dobrowolski.

Coraz mniej chętnych

Ministerstwo Sprawiedliwości kilka miesięcy temu zamówiło w Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości raport oceniający funkcjonowanie tych przepisów. Autor raportu, mec. Marek Jaślikowski dokonał przeglądu większości wniosków. Okazało się, że sądy z powodów formalnych odrzuciły 95 proc. z nich. – Także te pisane przez prawników. Czyli nawet specjaliści mają problem ze zrozumieniem przepisów – mówi nam Jaślikowski. Tłumaczy, że to tylko jeden z powodów, dla których instytucja upadłości nie działa. – Najważniejszym jest oczywiście to, że niepotrzebnie zawęziła krąg dłużników – tłumaczy. Wystarczającym powodem nie jest np. to, że dłużnik stracił pracę.
Szybko więc zaczęła się wykruszać liczba chętnych do skorzystania z upadłości. Tuż po wejściu ustawy w życie sądy zalała fala wniosków od zadłużonych konsumentów. Ale im szerzej rozchodziła się informacja, że upadłość jest niemalże niemożliwa do realizacji, szybko zaczęła maleć. I tak przez dziewięć miesięcy 2009 r. wniosków złożono 985, w pierwszej połowie 2010 r. 291, a w drugiej już zaledwie 219.
Nieskuteczne prawo upadłościowe nie podoba się nawet bankom.
– Początkowo oczywiście część wierzycieli cieszyła się, że prawo jest tak rygorystyczne i nie będzie fali umorzeń. Teraz jednak coraz częściej patrzą oni na to inaczej – brak skutecznego instrumentu upadłości konsumenckiej odbije się na gospodarce. Zamiast pomagać ludziom w rozwiązaniu ich problemu, są oni zostawieni samym sobie – mówi „DGP” Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polski. – A wierzyciele nie mają szans na odzyskanie nawet części długów – dodaje.
Bankructwo za granicą
Na świecie funkcjonują dwa modele upadłości konsumenckiej.
Angloamerykański „freshstart” – to system łagodniejszy, w którym wystarczy dobra wola dłużnika, by uzgodnił system umorzeń z wierzycielami. Dłużnicy mogą ogłaszać upadłość Np. w Stanach Zjednoczonych dłużnicy mogą ogłaszać upadłość raz na 6 lat, a jedyne poważne ograniczenie w dostępie do tej procedury jest wtedy, gdy zostanie udowodnione, że oszukiwało się wierzycieli;
Kontynentalny „earnd fresh start” – ten model nacisk kładzie na usługi doradcze. Poradnictwo jest obowiązkowe i ma doprowadzić do rehabilitacji dłużnika, wyedukować go ekonomicznie i zapobiec przyszłemu nadmiernemu zadłużeniu. Dłużnik musi też udowodnić dobrą wolę, czyli zasłużyć na umorzenie długów. Są nałożone liczne ograniczenia w dostępie do tej instytucji, np. dłużnik musi przedstawić sądowi szczegółową historię tego, jak wpadał w zadłużenie, a upadłość można ogłosić raz w życiu lub raz na 10/20 lat. W Niemczech tak skonstruowana ustawa funkcjonuje już od 1999 r. Pod jej reżimem bankructwo ogłosiło zaledwie 2450 osób. Po zliberalizowaniu prawa w 2006 r. liczba upadłości wzrosła do ok. 100 tys. rocznie.