W lotnictwie wojskowym nad naruszeniami procedur, np. lądowaniami poniżej warunków minimum, przechodzi się do porządku dziennego - mówił w piątek w Katowicach przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich.

Edmund Klich wygłosił w piątek referat o systemowym podejściu do badania wypadków lotniczych podczas przygotowanego przez Ministerstwo Infrastruktury i Politechnikę Śląską 12. Świąteczno-Noworocznego Spotkania Transportowców w Katowicach.

Jak podkreślił, problem bezpieczeństwa lotów zaczyna się od uregulowań prawnych na szczeblu państwa. "Jeżeli są złe ustawy sejmowe, one przenoszą się niżej, a na końcu tego łańcucha przyczynowo-skutkowego są piloci, są operatorzy - kontrolerzy, technicy, mechanicy" - wskazał.

Katastrofa smoleńska była, mówił Klich, jak każda - skutkiem wielu zdarzeń. W tym wypadku były to: zła prognoza służb meteo, które nie przewidziały, że pogoda będzie aż tak niekorzystna, decyzja o starcie - wobec wiedzy o złej pogodzie, decyzja o podejściu do lądowania, nieuprawniona zgoda na to kontrolerów, naruszenia procedur przez pilotów, którzy m.in. przekroczyli minimalną wysokość decyzji o odejściu i czytali wysokość z radiowysokościomierza, niewłaściwa współpraca załogi skutkująca brakiem reakcji pierwszego pilota na słowa drugiego "odchodzimy" i ostatecznie - podjęta za nisko decyzja kontrolera o wyprowadzeniu samolotu do lotu poziomego.

Według Klicha, czynnikami sprzyjającymi katastrofie były m.in. brak predyspozycji dowódczych i odporności załogi na sugestie przełożonych, brak szkoleń w zakresie zarządzania zasobami ludzkimi i zarządzania ryzykiem, brak symulatorów, brak szczegółowych danych lotniska w Smoleńsku, a także przyzwolenie kierownictwa na systematyczne naruszanie procedur oraz brak nadzoru w zakresie eliminowania tych naruszeń.

W zarządzaniu bezpieczeństwem w lotnictwie, najważniejsze tymczasem - podkreślił szef Państwowej Komisji Wypadków Lotniczych - jest zaangażowanie kierownictwa. "Jeżeli kierownictwo tworzy procedury, ale samo ich nie przestrzega czy nie dąży do przestrzegania, to są procedury na papierze" - wskazał Klich.

"Jeżeli w lotnictwie cywilnym naruszenia procedur, lądowania poniżej minimum są incydentami albo poważnymi incydentami i są badane przez Komisję na szczeblu państwowym, to w wojsku przechodzi się nad tym do porządku dziennego, a komu uda się wylądować, jest bohaterem, bo jest superpilot" - mówił. "Nawet tam, w Smoleńsku, kierownik lotu mówi do pilota Jaka-40 +maładiec+, jak mu się udało wylądować przy tej bardzo nieudanej pogodzie" - dodał.

Procedury przy tym mogą być łamane rutynowo albo sporadycznie. "Te rutynowe są łatwe do wykrycia, jeśli kierownictwo chce wykryć, może wykryć - wystarczy audyt, sprawdzenie, badanie i wyrugowanie. Jeśli się je akceptuje - w sytuacji krytycznej może dojść do katastrofy" - ocenił szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Edmund Klich akcentował w piątek różnice w systemie nadzoru i badania zdarzeń lotniczych między lotnictwem cywilnym i wojskowym. Jego zdaniem, jednym z problemów na poziomie prawa jest zależność Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego od ministra obrony narodowej, który powołuje i odwołuje jej członków, a także zatwierdza raport końcowy. W przypadku cywilnej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych minister infrastruktury powołuje członków, ale już nie może ich odwoływać i nie ma wpływu na jej protokoły.

Problem - zdaniem Klicha - dotyczy też ochrony prawnej dowódcy samolotu. "W lotnictwie cywilnym nie ma nikogo, kto może wpłynąć na kapitana - to jest ta ochrona w Prawie Lotniczym. Natomiast w lotnictwie wojskowym jest to w regulaminie lotów. Czy ministra obowiązuje regulamin lotów? Nie, bo sam go podpisuje. Czy premiera obowiązuje regulamin lotów? Nie, a tym bardziej prezydenta. Więc jakiekolwiek naciski nie są łamaniem prawa" - podkreślił Klich.