Problem wyłaniania sędziów Trybunału Konstytucyjnego ma w Polsce długą historię. I nie ma co ukrywać – prawnicy zbyt potulnie pozwalali politykom wodzić się za nos. Skutki mogą być opłakane
Nadmierne poszanowanie dla prawd głoszonych przez polityków przesłoniło prawnikom ich własne prawdy. Zapomniano, że zaszczytne stanowiska strażników konstytucji powinni zajmować ludzie o najwyższych kwalifikacjach merytorycznych i etycznych.
W sejmowych szufladach leżą dwa ważne apele środowisk prawniczych i dwa nie mniej ważne projekty ustaw. Wszystkie te dokumenty dotyczą tego samego problemu – większej jawności wyboru sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Wszystkie są protestem przeciwko dotychczasowej praktyce. Niestety wszystko wskazuje, że tak jak w poprzednich latach te głosy zdrowego rozsądku, pełne troski o jakość i prestiż sądu konstytucyjnego, nie przebiją się do urządzeń nagłaśniających i pozostaną w zaciszu gabinetów.
Za każdym razem jest tak samo. Słowa, słowa, słowa. A wybory sędziów jak były przeprowadzane w dyskretnej scenerii, tak są po dziś dzień. Politycy trzymają swoich kandydatów w tajemnicy do ostatniej chwili, a kiedy ich w końcu zgłoszą, wszyscy dziwią się, że nie ma już czasu ani na publiczne przesłuchanie kandydatów, ani na opinie środowiska prawniczego.
Drugiego listopada mija ostateczny termin zgłaszania kandydatów na sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Za stołem sędziowskim wolne będą cztery miejsca, w tym fotele prezesa i jednego z wiceprezesów. Jak do tej pory poznaliśmy nazwisko tylko jednego kandydata. Pozostałych śmiałków nikt jeszcze oficjalnie nie wskazał, choć z początkiem grudnia trzeba będzie wymienić blisko jedną trzecią sądu konstytucyjnego. Kandydatów na strażników konstytucji przedstawia grupa 50 posłów lub Prezydium Sejmu (tworzą je marszałek i wicemarszałkowie). W tej ważnej dla państwa prawa procedurze zabrakło niestety miejsca i dla Senatu, i dla prezydenta RP. Dobór kandydatów przez posłów nie jest w żaden sposób sformalizowany. Tak naprawdę decyduje arytmetyka sali plenarnej, czyli siła ugrupowania partyjnego popierającego zgłoszonego kandydata. W obowiązującej dzisiaj procedurze nie ma również żadnego prawnego mechanizmu selekcji, który pozwoliłby już na wstępnym etapie eliminować ludzi, którzy nie dają rękojmi należytego wykonywania funkcji strażnika konstytucji. Skutki tej luki prawnej są opłakane. Za stołem sędziowskim o mały włos nie zasiadłyby osoby ścigane przez prokuraturę, ze skłonnościami do uzależnień, ktoś zgłosił specjalistę od doktryn polityczno-prawnych, a nawet syndyka, który utracił prawo wykonywania zawodu. Nie ma co ukrywać, prawnicy zbyt potulnie pozwolili, aby politycy wodzili ich za nos.
Problem wyłaniania sędziów Trybunału Konstytucyjnego ma już długą historię. Przed laty poruszyłem go z jednym z pierwszych prezesem TK. Odpowiedział szczerze. Nawet w Mongolii, gdzie prawo zgłaszania kandydatów ma Wielki Churał, prezydent republiki i najwyższy trybunał Mongolii, procedura ta wygląda bardziej racjonalnie niż u nas. Cóż, jeśli nasi politycy dalej będą trzymać apele środowisk prawniczych w sejmowych szufladach, będziemy zmuszeni demokratycznych wzorców szukać w Republice Mongolskiej.