Niemieckie marki samochodów niezmiennie cieszą się największym wzięciem wśród polskich złodziei. Ale ci kradną coraz mniej, a policjanci łapią ich coraz częściej.
– Gusty złodziei są prostym odbiciem gustów Polaków. Wybierają auta, na które jest zbyt – wyjaśnia policjant zajmujący się zwalczaniem przestępczości samochodowej. Takie wyspecjalizowane jednostki powstały i z sukcesami pracują w kilku komendach wojewódzkich, np. w Warszawie, Katowicach. Niedawno zaczęły działać w innych miastach, gdzie kradzieży jest nadal zbyt dużo: w Poznaniu i Gdańsku. – Mieszkańcy powinni wkrótce odczuć, że ich auto jest bezpieczniejsze – deklaruje zastępca komendanta głównego policji gen. Kazimierz Szwajcowski.
Według policjantów w ostatnich latach złodzieje najczęściej kradną auta po to, by błyskawicznie rozebrać je na części. – Świadczą o tym nawet zmiany w ich języku. Z użycia wyszło pojęcie „dziupli”, gdzie przetrzymywano auta, aby je przemalować i przebić numery. Teraz funkcjonuje określenie „rzeźnie”, bo w kilka godzin samochody są wybebeszane w pośpiechu godnym pit-stopów z Formuły 1 – tłumaczy oficer pionu kryminalnego z województwa lubuskiego.
Części natychmiast trafiają na giełdy lub do serwisu internetowego Allegro. – Poza silnikiem nie są specjalnie znakowane, a to sprzyja tworzeniu się wtórnego rynku na kradzione elementy. Nie pomaga również polityka koncernów samochodowych, które dyktują niebotyczne ceny za oryginalne części – mówi jeden z doświadczonych policjantów.
W 2000 roku zginęło niemal 70 tys. aut, a wykrywalność była na poziomie 9 proc. W ubiegłym roku zginęło 17 271 aut, a wykrywalność wyniosła 23 proc. Pomogły też zmiany w prawie i Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców.