Coraz więcej instytucji, przede wszystkim naukowych i akademickich próbuje pozbyć się problemu plagiatów. W świadomości społecznej jednak nielegalne wykorzystanie własności intelektualnej nadal jest akceptowane - ocenili w piątek uczestnicy warszawskiej konferencji poświęconej problemowi plagiatów.

Jak mówili uczestnicy spotkania, plagiatami są prace magisterskie, wystąpienia polityków, utwory muzyczne, a nawet prace domowe uczniów podstawówek. Ze zjawiskiem tym trudno walczyć, bo Polakom w tej materii brakuje wiedzy o tym, co jest legalne i etyczne, a co nie.

Jak powiedziała PAP prorektor do spraw studenckich Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Gorzowie Wielkopolskim dr Beata Orłowska, jej szkoła sprawdza samodzielność prac studentów za pomocą specjalnego programu komputerowego. Program porównuje tekst pracy z zasobami internetu oraz z tekstami z bazy danych, w której znajdują się inne prace napisane wcześniej na uczelni i prace udostępnione przez inne uczelnie. Jeśli program wykryje fragment pracy identyczny z fragmentem znajdującego się w bazie tekstu, informuje o tym osobę przeprowadzającą kontrolę. Ona następnie musi ocenić, czy jest to właściwie opisany cytat, czy próba przywłaszczenia sobie cudzej myśli.

Młodzi ludzie, jak tłumaczyła Orłowska, przychodzą na studia z umiejętnością posługiwania się internetem, ale bez wiedzy o tym, jak we właściwy sposób wykorzystywać jego zasoby. "Już dzieci w szkole podstawowej potrafią korzystać z internetu. Traktują go jak źródło informacji, ale też wyręczają się cudzymi pracami zamieszczonymi w sieci, aby nie musieć samodzielnie ich przygotowywać" - podkreśliła.

"Rozmawiamy już z kuratorium oświaty w Gorzowie Wielkopolskim. Chcielibyśmy, aby już w gimnazjach uczniowie dowiadywali się, jak korzystać ze źródeł internetowych" - dodała.

Orłowska przyznała, że szkoła miała obawy, czy system kontroli autentyczności prac spotka się ze zrozumieniem ze strony studentów. Okazało się jednak, że dobrze przyjęli oni to rozwiązanie.

"Wierzę w studentów i wiem, że większość z nich traktuje pisanie pracy licencjackiej czy magisterskiej jak możliwość sprawdzenia się i stworzenia swojego własnego dzieła" - podkreśliła prorektor. Zaznaczyła jednak, że procedura kontroli samodzielności prac pozwala zapewnić uczciwych studentów, że ktoś nieuczciwy nie otrzyma niezasłużonego dyplomu. Kontrola upewnia też promotorów i recenzentów prac, że mają do czynienia z autentycznym dziełem, za którego ocenę są współodpowiedzialni.

Niektóre uczelnie traktują kontrolę uczciwości jak element budowania prestiżu. "Ja reprezentuję uczelnię niepubliczną, która konkuruje z innymi uczelniami na zasadach rynkowych. Zależy nam, żeby kandydaci wiedzieli, że dbamy o jakość oferowanego przez nas kształcenia. Mamy nadzieję, że pracodawcy, oceniający później naszych absolwentów też będą brać pod uwagę fakt, że walczymy z plagiatami" - powiedział PAP przedstawiciel Wyższej Szkoły Pedagogicznej Związku Nauczycielstwa Polskiego Dominik Bralczyk.

Według przedstawiciela firmy produkującej oprogramowanie do oceny samodzielności prac Sebastiana Kawczyńskiego, zjawisko plagiatu nie ogranicza się do szkolnictwa wyższego. Powszechność niewłaściwego wykorzystania cudzej własności intelektualnej związana jest, jego zdaniem, z mentalnością polskiego społeczeństwa. Dla większości z nas - uważa Kawczyński, przywłaszczenie sobie np. cudzego tekstu zamieszczonego w internecie nie jest jednoznacznie uznawane za przestępstwo tak jak przemoc lub inny rodzaj kradzieży.

"Jeżeli dochodzi do śledztw w sprawach dotyczących naruszenia praw autorskich, prokuratury często je umarzają ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Poza tym, wykorzystanie cudzej twórczości jest tak powszechne, że często tego nie zauważamy. Interesujące są przejawy tego zjawiska w polityce. Jaskrawym przykładem są expose premierów. Poza wystąpieniem Jarosława Kaczyńskiego, który, jak widzieliśmy wszyscy, mówił bez kartki, expose kolejnych premierów zawierały obszerne fragmenty wystąpień poprzedników. Wspólne fragmenty mają też interpelacje poselskie oraz projekty ustaw" - tłumaczył Kawczyński.

Według przewodniczącego Państwowej Komisji Akredytacyjnej (PKA) prof. Marka Rockiego, polskie prawo na razie nie pomaga uczelniom w zwalczaniu zjawiska plagiatowania. Jak powiedział w rozmowie PAP, prawo nie nakłada na uczelnię np. obowiązku archiwizowania w formie elektronicznej prac obronionych na niej, co jest konieczne do stworzenia bazy danych, z którą będzie można porównywać nowo składane prace.

Sama PKA, jak mówił, dopiero od dwóch lat w ramach oceny jakości kształcenia na danym wydziale sprawdza wyrywkowo ok. 10 proc. obronionych prac również pod kątem samodzielności. Na razie wynik tej weryfikacji nie ma wpływu na ocenę pracy wydziału, może tylko stanowić podstawę do wystosowania przez PKA zaleceń pod adresem władz uczelni o dopilnowanie uczciwości autorów prac.

"Państwowa Komisja Akredytacyjna nie dysponuje programem komputerowym do porównywania treści prac z zasobami bazy danych. Dysponują nim poszczególni członkowie komisji. Przy czym program ten nie jest niezbędny, można porównywać fragmenty pracy z zasobami internetu, używając zwykłej, ogólnodostępnej wyszukiwarki internetowej" - powiedział Rocki.

Według niego, z problemem plagiatów w największym stopniu borykają się małe uczelnie, do których dojeżdżają wykładowcy "wypożyczeni" z większych ośrodków oraz tzw. modne kierunki, na których prace zbyt dużej liczby studentów podlegają opiece zbyt małej liczby promotorów.