Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski uważa, że "próbuje się grać" sprawą 14-latki z Lublina, której szpitale odmówiły wykonania aborcji. Widzi on pole do działania dla prokuratury, która powinna zbadać, czy szpital miał prawo odmówić takiego zabiegu.

W sobotę "Gazeta Wyborcza" podała, że 14-letnia dziewczyna z Lublina padła ofiarą gwałtu i mimo zgody prokuratury na aborcję, szpitale odmówiły jej wykonania zabiegu. We wtorek "Gazeta" napisała, że 14-letnia Agata zaszła w ciążę ze swoim kolegą. "Prawo mówi, że gdy ciąża jest wynikiem seksu z nieletnią - czyli czynu zabronionego - można ją przerwać. Nastolatka jest w 11 tygodniu (ciąży), a aborcję w Polsce można wykonywać do 12" - pisze "Gazeta Wyborcza". Pojawiły się już apele polityków lewicy i ruchów obrony życia w tej sprawie.

Na razie dwie prokuratury - w Lublinie i Warszawie - badają, czy ktoś nie nakłaniał 14-latki do aborcji. Pierwsze postępowanie wszczęto po informacjach ze szkoły nastolatki, drugie - z zawiadomienia Fundacji Nazaret oraz Federacji Ruchów Obrony Życia.

Ćwiąkalski pytany w środę w TOK FM, czy w całej sprawie dostrzega łamanie prawa, bo 14-latka zgodnie z przepisami ma prawo do aborcji, odparł, że najistotniejszą od strony prawnej kwestią jest, czy sama dziewczyna i jej prawni opiekunowie złożyli zgodne oświadczenie, czy chcą tej aborcji. "W tej chwili nie było takiego jasnego oświadczenia, zgodnego oświadczenia, dlatego, że wykorzystuje się tę osobę w rozgrywkach zwolenników i przeciwników aborcji" - dodał.

Minister sprawiedliwości podkreślił, że prawo jest w tej materii dość jasne. "Jeśli ciąża powstała w wyniku przestępstwa, osoba zainteresowana zgłasza takie życzenia, opiekun ustawowy - jeżeli ona jest nieletnia - też, to zabieg można przeprowadzić" - dodał.

Jego zdaniem optymalnym rozwiązaniem byłoby, gdyby ta decyzja została podjęta bez udziału środków masowego przekazu, bez nacisków zewnętrznych. "Oczywiście zarówno rodzice, jak i sama nastolatka, mogłaby się poradzić osób godnych jej zdaniem zaufania, co zrobić w tej sytuacji, bo widać, że ona jeszcze jest dzieckiem i wtedy powinna być podjęta właściwa decyzja" - uważa Ćwiąkalski.

Dodał, że jeżeli zostały spełnione wszystkie prawne wymagania, to do aborcji może dojść, a szpital - choć niekoniecznie konkretny lekarz - obowiązany jest w takim wypadku aborcję przeprowadzić.

"Niewątpliwie moglibyśmy mówić tutaj o naruszeniu prawa"

Pytany, co jeśli szpital odmówi, Ćwiąkalski odparł, że to zupełnie inna sprawa. "Niewątpliwie moglibyśmy mówić tutaj o naruszeniu prawa. (...) Jeżeli coś jest zgodne z prawem, to trzeba to prawo realizować, choć można tego od strony etyczno-moralnej nie pochwalać" - powiedział przypominając sprawę Alicji Tysiąc, w której Europejski Trybunał Praw Człowieka zwrócił Polsce uwagę.

Indagowany, czy będzie interweniował, gdy okaże się, że w Polsce nie ma szpitala, który zgodziłby się przeprowadzić aborcję, Ćwiąkalski odparł, że byłoby to zadanie dla ministra zdrowia i dla prokuratury i należałoby zbadać, czy zostało naruszone prawo, czy też nie. "Jeżeli zostało naruszone, to wtedy w grę wchodzi odpowiedzialność konkretnych osób, które to prawo naruszyły" - powiedział.

Odnosząc się do ujawnienia danych dziewczyny, minister uznał to za naruszenie jej dóbr osobistych. "Uważam, że absolutnie jest to nie do zaakceptowania" - dodał.