Wsumie do końca nie wiadomo, czy przypisywane Otto von Bismarckowi zdanie o tym, że zwykli ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi politykę i kiełbasę, rzeczywiście on wygłosił. Ale nawet jeśli nie on, to ktoś musiał.
Gdyby wyborcy mieli na tyle wolnego czasu, by śledzić to, jak się zachowują ich przedstawiciele w parlamencie, czym się kierują, podnosząc rękę za określonymi rozwiązaniami lub przeciwko nim, jakich dokonują sztuczek, nie cofając się np. przed pogwałceniem procedur… Pewnie doszliby do wniosku, że np. deputowanych jest za dużo. Albo taki zniesmaczony obywatel mógłby uznać, że ta cała klasa polityczna niezależnie od partyjnych barw jest funta kłaków warta.
A cóż jest warta demokracja, jeśli obywatele nie biorą udziału w wyborach? Ba, jeśli chcemy się chwalić frekwencją i rywalizować z tzw. dojrzałymi demokracjami, powinniśmy jak najmniej pokazywać, co się dzieje przy Wiejskiej. Nie rozumiałem tego, dopóki Izba Dyscyplinarna SN nie pozbawiła immunitetu sędziego Igora Tulei. W pierwszej chwili, przyznam, nie dostrzegłem tej głębokiej i przenikliwej motywacji. Naiwnie myślałem, że już bardziej zasadna byłaby zgoda na ukaranie Tulei za czytanie poezji (no bo czy to poważne czytać w tym wieku wiersze?). Ale za rozpowszechnianie informacji z postępowania przygotowawczego poprzez zezwolenie mediom ma wysłuchanie uzasadnienia? Przecież sprawa dotyczyła wydarzeń, które były na żywo relacjonowane przez telewizję, a wiele filmów nagranych przez posłów opozycji można znaleźć na YouTubie.
Ale nie. Słusznie prawi Izba Dyscyplinarna, kiedy mówi, że oczywiste jest, że stopień społecznej szkodliwości czynu zarzucanego Tulei jest więcej niż znikomy. Przyznam, że źle osądzałem izbę, która wydając to orzeczenie nie politycznymi, ale wyższymi motywami musiała się kierować. I to w jakich warunkach? Skromnie na marginesie tylko sędziowie napomykają – z przykrością – że sąd „spotkał się z niespotykanym dotychczas naciskiem i próbami wpłynięcia na rozstrzygnięcie zarówno ze strony części mediów, jak i znacznej liczby sędziów polskich sądów”.
O upolitycznienie ją posądzałem, a to przecież nie przed naciskami rządu, ale ulicy muszą się wykazać odpornością współcześni herosi Temidy. Na szczęście jednak odwołując się do słów prof. Ewy Łętowskiej ID pozostała na nie odporna. „Zwykło się myśleć – czytamy w uzasadnieniu cytat z prof. Łętowskiej – że zagrożenie dla niezawisłości sędziowskiej przychodzi od strony egzekutywy: jacyś dzwoniący urzędnicy, jakieś naciski i manipulacje ze strony miejscowych notabli. Ale kto wie, czy w nadchodzących czasach nie będzie trudniej oprzeć się naciskowi pomrukującego groźnie tłumu na ulicy albo na sali sądowej, domagającego się określonego rozstrzygnięcia. (…) I trzeba doprawdy sporego hartu ducha, aby w takiej sytuacji nie machnąć ręką i nie orzec pod publiczkę czy choćby bez wychylania się, ale najuczciwiej, wedle sumienia” – pisała sędzia TK w stanie spoczynku.
„Bolejąc nad tym, że w dzisiejszych czasach w rolę «pomrukującego tłumu» weszli niektórzy polscy sędziowie organizujący «wiece nienawiści» do sędziów orzekających w niniejszej sprawie, Sąd Najwyższy dołożył wszelkich starań, by w niniejszej sprawie nie orzekać pod publiczkę, ale «najuczciwiej, wedle sumienia», «zgodnie z przepisami prawa i zasadami słuszności, bezstronnie», «kierując się zasadami godności i uczciwości»” – czytamy we właśnie opublikowanym uzasadnieniu.
Mówi się, że Izba Dyscyplinarna to nie sąd. Tak, czytając to wzruszające zakończenie uzasadnienia, dochodzę do wniosku, że to musi być coś więcej, tylko nie wiadomo co.