Mandaty za niezasłanianie ust i nosa zyskają podstawę prawną, lecz będą dwa razy wyższe. Z kolei przedsiębiorcy niestosujący się do ograniczeń stracą dotacje pomocowe.
DGP
Przyjęta w czwartek przez Sejm ustawa o zmianie niektórych ustaw w związku z przeciwdziałaniem sytuacjom kryzysowym związanym z wystąpieniem COVID-19 (tzw. ustawa o dobrym samarytaninie) wprowadza właściwą podstawę prawną dla przepisów karnych, które umożliwiają nakładanie mandatów za brak maseczek. Do tej pory delegacja ustawowa z art. 46b ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 1845) pozwalała w drodze rozporządzenia narzucać obowiązki jedynie osobom chorym i podejrzanym o chorobę, a nie wszystkim. Z tego względu wielu prawników od samego początku twierdziło, że przepis obligujący do zasłaniania nosa i ust, jakkolwiek racjonalny, nie ma podstawy prawnej. A skoro nie ma legalnej podstawy do nałożenia powszechnego obowiązku „maseczkowego”, to i nie można skutecznie nakładać sankcji za niestosowanie się do niego.

Oczywisty błąd

Tę argumentację podzielało bardzo wiele sądów, do których trafiały wnioski o ukaranie, w przypadku gdy obwiniony nie przyjmował mandatu. Choć, jak zapewnia policja, zdecydowana większość wniosków kończyła się ukaraniem. Według statystyk Komendy Głównej Policji liczba odmów przyjęcia mandatu sięgnęła ponad 17,5 tys. (patrz: grafika) co spowodowało, że każdą taką sprawę musiały rozpoznać sądy.
– Brak właściwej podstawy prawnej był tak ewidentny, że nawet nie kierowałem takiej sprawy na posiedzenie, tylko odmawiałem wszczęcia postępowania z uwagi na przekroczenie delegacji ustawowej. Wszyscy sobie zadajemy pytanie, dlaczego trzeba było czekać pół roku na rozwiązanie tego oczywistego błędu – mówi sędzia Piotr Mgłosiek z Sądu Rejonowego dla Wrocławia- Krzyków. – Być może wynika to z tego, że władza nigdy nie przyznaje się do błędu i zmieniła zdanie dopiero, jak sądy zaczęły gremialnie odmawiać wszczęcia takich postępowań albo wszczęte umarzać. A być może chodziło o to, by obciążyć moralną odpowiedzialnością sądy za rozprzestrzenienie się epidemii. Wygodnie jest wytykać palcem te złe sądy, które w momencie gdy szaleje epidemia, zamiast karać ludzi lekceważących wymóg noszenia maseczek, pozwalają, by unikali odpowiedzialności – dodaje sędzia Mgłosiek.
A co z osobami, które już przyjęły mandat. – W tej sytuacji istnieje możliwość wzruszenia mandatu karnego, ponieważ został on nałożony za czyn niebędący wykroczeniem. Jednak zgodnie z art. 101 kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia wniosek o uchylenie mandatu trzeba złożyć nie później niż w terminie siedmiu dni od uprawomocnienia się mandatu – przypomina dr Mikołaj Małecki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. A mandat staje się prawomocny z chwilą podpisania.
Oznacza to, że choć ustawa, którą dziś zajmie się Senat, de facto potwierdza, iż wcześniejsze sankcje były nakładane bez właściwej podstawy prawnej, to wielu ukaranych nie może już skorzystać ze ścieżki odwoławczej.
Ustawodawca liczy, że usunięcie tej wady pozwoli na skuteczne egzekwowanie obostrzeń nałożonych w związku z epidemią koronawirusa. Jednak zdaniem sędziego Mgłośka nie oznacza to wcale, że wszyscy niezakrywający twarzy będą pokornie przyjmować mandaty. – Oprócz przekroczenia delegacji ustawowej przeciwnicy noszenia maseczek powołują się też na naruszenie konstytucyjnych praw i wolności, które można ograniczyć tylko w ustawie. Tymczasem pomimo tej nowelizacji obowiązek noszenia maseczek będzie nadal regulowany rozporządzeniem. Obawiam się, że ludzie, którzy nie noszą maseczek, nadal będą odmawiać przyjmowania mandatu i takie sprawy nadal będą kierowane do sądów. Zwłaszcza że antysystemowych przeciwników wszystkich ograniczeń covidowych przybywa – zaznacza sędzia Mgłosiek.

Mandat od sokisty

Przy okazji nowelizacja podnosi też grzywny, jakie za wykroczenie w postaci niesłaniania nosa i ust można nałożyć w drodze mandatu karnego: z 500 do 1000 zł. Rozszerzono też katalog podmiotów, które mogą nakładać kary z tego tytułu, na wszystkie służby mające kompetencje do nakładania grzywien w postępowaniu mandatowym (np. straż miejska, Straż Ochrony Kolei, Służba Celno-Skarbowa itp.).
Jednocześnie ustawodawca zdecydował, że pieniądze uzyskane z mandatów wystawionych za niestosowanie się do nakazów, zakazów i ograniczeń określonych w ustawie o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych będą trafiać bezpośrednio na rachunek Narodowego Funduszu Zdrowia. Ale już pieniądze z grzywien nakładanych przez sąd nie będą zasilać NFZ – mimo iż zgodnie z kodeksem wykroczeń mogą one wynieść nawet 5 tys. zł.
Oprócz tego ustawa wprowadza też kary dla przedsiębiorców naruszających ograniczenia, nakazy i zakazy w zakresie prowadzonej działalności gospodarczej ustanowione w związku z wystąpieniem stanu epidemii. W razie stwierdzenia takiego naruszenia przedsiębiorcy będzie można nie przyznać wsparcia udzielanego w ramach działań osłonowych na podstawie przepisów o tarczy antykryzysowej, np. z Polskiego Funduszu Rozwoju.
Zgodnie z art. 22 ustawy o dobrym samarytaninie w przypadku stwierdzenia naruszenia przez sanepid ten będzie musiał poinformować o tym podmiot udzielający pomocy publicznej. W dodatku przedsiębiorca ubiegający się o wsparcie będzie musiał złożyć oświadczenie – pod rygorem odpowiedzialności karnej – że nie naruszył obostrzeń covidowych. W przypadku fałszywego oświadczenia przedsiębiorca jest obowiązany do zwrotu przyznanej kwoty pomocy publicznej wraz z odsetkami.

Firmy słono zapłacą

Nie jest jasne, czy konieczność zwrotu dotacji będzie groziła także przedsiębiorcom, którzy otrzymali pomoc przed wejściem w życie nowych przepisów, czy tylko tym, którzy będą się dopiero o nią ubiegać. Poza tym z tak zredagowanych przepisów wynikałoby, że można domagać się zwrotu tylko za złożenie fałszywego oświadczenia, ale już nie w przypadku naruszeń stwierdzonych po jego złożeniu. Między innymi z powodu tych niejasności biznes bardzo niechętnie podchodzi do tych regulacji.
– Z punktu widzenia zagrożeń zdrowotnych rozumiem potrzebę dyscyplinowania w przestrzeganiu wymogów, jednak kary za złamanie tego typu przepisów były przewidziane już przez wcześniejsze regulacje. Poza tym, jak słyszeliśmy podczas piątkowej konferencji prasowej, jednych się prosi o mobilizację, a przedsiębiorcom się zapowiada, że im się nie przyzna pomocy lub przyznaną odbierze. Biorąc pod uwagę ogólność tych zapisów, poziom niepewności związanej z ubieganiem się o pomoc, czy z tym, że ktoś później stwierdzi, że oświadczenie było niezgodne z prawdą, jest znaczący. I to nie buduje dobrej atmosfery dla prowadzenia działalności gospodarczej – mówi Grzegorz Baczewski, dyrektor generalny Konfederacji Lewiatan. – Zwłaszcza że znów zamykane są kolejne sektory, potencjalne działania osłonowe są w sferze mglistych zapowiedzi, a w ustawie, która jest procedowana najpilniej, mamy zapowiedź karania obcięciem funduszy – dodaje Baczewski.
Wątpliwości ma także rzecznik małych i średnich przedsiębiorców, który uznał uchwalone przepisy za „nieproporcjonalne, nieadekwatne oraz cechujące się nadmierną dolegliwością”.
– W sytuacji kiedy bardzo wielu polskich drobnych przedsiębiorców może nadal funkcjonować dzięki wsparciu z tarczy antykryzysowej, wdrożenie kwestionowanej regulacji bardzo szybko może doprowadzić do fali bankructw firm, którym zarzucono naruszenie (również kwestionowanych) ograniczeń, nakazów i zakazów w zakresie prowadzenia działalności gospodarczej ustanowionych w związku z wystąpieniem stanu epidemii – twierdzi Adam Abramowicz.