Nie opadł kurz po lipcowym szczycie Rady Europejskiej, która zajmowała się unijnym budżetem na lata 2021–2027 oraz dodatkowym, niwelującym negatywne skutki gospodarcze pandemii spowodowanej koronawirusem, a spór wokół wiązania tych budżetów z tzw. praworządnością rozgorzał na nowo, bez wątpienia ze zdwojoną siłą. Było to do przewidzenia, ponieważ niejasność rezultatów tego szczytu już kilka godzin po jego zakończeniu wywołała sprzeczne komunikaty.
Z jednej strony Polska i Węgry uznały, że konkluzje nakazują powrót do rozmów w tej sprawie na poziom Rady Europejskiej; z drugiej – państwa starej unii, w szczególności Niemcy, oraz Przewodnicząca Komisji Europejskiej i Przewodniczący Rady Europejskiej twierdzili, że wnioski ze szczytu dają mandat do dalszych prac nad rozporządzeniem mającym wiązać budżet z przestrzeganiem zasady praworządności.
Spór ten zdaje się być dzisiaj fundamentalnym dla przyszłości Unii Europejskiej, ponieważ stanowiska nie tylko osób negocjujących podczas szczytu, ale również głównych frakcji w Parlamencie Europejskim są skrajnie różne, nie do pogodzenia, jeśli chodzi o fundamenty prawa unijnego. Dlatego w tekście tym postaram się przybliżyć czytelnikowi tło tego sporu oraz główne regulacje, które są podstawą do formułowania stanowisk.

Praworządność w traktatach

Termin praworządność (ang. Rule of law) jest pojęciem tworzącym fundamenty wartości unijnych opisane w art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej. Przepis ten stanowi, że Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn. Państwa członkowskie, tworząc ten traktat, uznały, że aby chronić ten fundament wzajemnej współpracy, musi istnieć specjalna procedura, która pozwoli na dyscyplinowanie państw, które zasad tych nie przestrzegają. Procedura ta określona jest art. 7 tego samego traktatu. Na jej podstawie można dokonywać oceny i wyciągać konsekwencje wobec naruszeń art. 2. Procedura ta w latach 2016–2018 była jednym z głównych tematów w relacjach Polski z Unią Europejską i określana była w mediach jako „opcja atomowa”. Właśnie tę procedurę wobec Polski uruchomiła w grudniu 2017 r. Komisja Europejska.
W swoim wniosku Komisja wprost powołała się na to, że działa, by chronić praworządność opisaną w art. 2. Sama procedura z art. 7 ma kilka kroków i wariantów, a Komisja jest jednym z uprawnionych podmiotów do jej uruchomienia. „Opcją atomową” jest stwierdzenie na podstawie art. 7 ust. 2 przez Radę Europejską poważnego i stałego naruszenia przez wskazane państwo członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2. Kluczem dla dalszych rozważań jest zasada jednomyślności, która musi być osiągnięta dla powzięcia takiego rozstrzygnięcia przez Radę Europejską. Jak dobrze wiemy, nie ma szans, aby wobec Polski Rada Europejska była jednomyślna. Istnieją bowiem poważne wątpliwości, czy można stosować art. 2 w sprawach nieobjętych kompetencjami Unii, a takimi jest organizacja wymiaru sprawiedliwości, która jest podstawą wniosku Komisji, jak również czy po prostu do naruszenia tych reguł doszło z uwagi na fakt, że zarzucane jako niepraworządne Polsce zmiany nie są niczym nadzwyczajnym w innych państwach członkowskich. Ewentualna decyzja Rady Europejskiej mogłaby być podstawą do nałożenia sankcji wobec państwa członkowskiego, które w szczegółach Rada Unii przyjmuje następnie już większością kwalifikowaną. Co istotne, decyzję Rady Europejskiej może poprzedzić w łagodniejszej procedurze z art. 7 ust. 1 decyzja Rady Unii Europejskiej podjęta większością czterech piątych swoich członków (za zgodą Parlamentu Europejskiego) o istnieniu wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2. Jest to procedura łagodniejsza, jej zastosowanie nie wiąże się z jakimikolwiek sankcjami i wbrew medialnym obrazom to właśnie tę procedurę wobec Polski uruchomiła Komisja Europejska, a nie tę, która wymaga jednomyślności Rady Europejskiej.
Mimo wybrania łagodniejszej i bezsankcyjnej procedury do dziś, mimo upływu trzech lat, nie odbyło się głosowanie, które przesądziłoby dalsze losy sporu o praworządność w Polsce z perspektywy Unii Europejskiej. Po prostu Polska dysponowała stosowną większością blokującą taki wniosek, co nie było trudne, ponieważ wiele państw dostrzega uzurpacyjną naturę w postępowaniu Komisji Europejskiej wobec Polski i obawia się, że mogą być kolejnymi grillowanymi państwami, jeśli operacja ataku na Polskę i wymuszenie na niej pozaprawnego posłuszeństwa się powiedzie.
Jak widać z wywodu przeprowadzonego wyżej, Unia Europejska dysponuje narzędziami, procedurami określonymi w najwyższym akcie, jakimi są traktaty, by egzekwować zasadę praworządności łącznie z blokowaniem funduszy unijnych. Skąd zatem spór, by wiązać praworządność z budżetem, skoro mechanizm już jest?

Legalizowanie bezprawia

Przyczyna jest oczywista. W atakach na Polskę nie liczy się prawo i jego przestrzeganie, ale polityka i stojąca za nią ideologia. Skoro nie można zedrzeć z Polski unijnych funduszy z uwagi na ograniczenia traktatowe, w brukselskich głowach zrodził się pomysł, by zignorować traktaty i zaproponować w rozporządzeniu, czyli akcie niższego rzędu, rozwiązania, które te blokady traktatowe uczynią martwymi. W ten sposób w maju 2018 r. światło dzienne ujrzał projekt rozporządzenia w sprawie ochrony budżetu Unii w przypadku uogólnionych braków w zakresie praworządności w państwach członkowskich, który pozwala egzekwować art. 2 już nie według procedury z art. 7, którego kluczem jest jednomyślność, ale według większości kwalifikowanej. W pierwotnej wersji państwo oskarżane przez Komisję Europejską miało we własnej obronie zgromadzić większość kwalifikowaną – to tak, jakby oskarżony o popełnienie przestępstwa musiał dowodzić swojej niewinności przed sądem. To właśnie ta propozycja leżała na stole podczas lipcowych negocjacji, to ona jest aktualnie przez prezydencję niemiecką korygowana. W toku negocjacji budżetowych Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel „łaskawie” zgodził się, aby w ramach tego bezprawnego mechanizmu odwrócić większość, tj. aby to Komisja Europejska zdobyła większość kwalifikowaną dla swojego „aktu oskarżenia”. Sytuacja przypomina włamanie do domu, podczas którego przyłapany złodziej pozwala domownikowi wybrać kilka przedmiotów, których jednak nie ukradnie.
Prezydencja niemiecka, wprowadzając korekty do rozporządzenia, wskazuje, że mają one na celu zobiektywizowanie procedury z rozporządzenia. W moim porównaniu do domowego włamania rozwija to zdarzenie o tyle, że złodziej wystawi okradzionemu protokół z opisem zabranych rzeczy. Bo dowodów jest aż nadto, by stwierdzić, że w ostatnich latach obiektywizm wobec Polski to postawa, jakiej organom unijnym nie można zarzucić.

Podwójne standardy

Kilka dni temu światło dzienne ujrzał raport Komisji Europejskiej poświęcony przestrzeganiu zasady praworządności przez każde z państw członkowskich. Przez lata polski rząd w sporze z Komisją podnosił, że jej zarzuty wobec reformy sądownictwa są chybione. Mechanizmy wprowadzone przez polskiego ustawodawcę nie są niczym obcym w innych krajach Unii, a są kraje, w których wpływ polityków na funkcjonowanie sądownictwa jest znacznie większy. Raport był idealną okazją, by tezy polskiego rządu potwierdzić. Tak się jednak nie stało, a oczywiście ostrze ataku znów było skierowane na Polskę. Raport dowiódł jednak innej kluczowej kwestii. Komisja Europejska, widząc fakty, intepretuje je skrajnie stronniczo.
W raporcie dotyczącym Hiszpanii czytamy, że tamtejsza Rada Sądownictwa składa się z 21 członków, z których 12 stanowią sędziowie. Tę dwunastkę powołuje parlament większością trzech piątych głosów spośród sędziów, którzy otrzymali 25 głosów poparcia innych sędziów. Dokładnie w takiej procedurze powołuje się sędziów polskiej Krajowej Rady Sądownictwa, czego oczywiście Komisja nie dostrzega. Nie dalej jak wczoraj przeczytaliśmy, że rząd Pedro Sancheza chce wymaganą większość obniżyć, ponieważ socjaliści nie mają większości trzech piątych, by obsadzić wakaty. Komisja Europejska oczywiście milczy, procedur praworządności nie wszczyna, tym bardziej że pat wokół hiszpańskiej rady trwa od 2018 r. W przypadku Polski jednak opisując radę sądownictwa w nagłówku, stwierdza się wprost, że składa się ona głównie z politycznych nominatów. To, co w Hiszpanii jest suchym faktem, w Polsce staje się polityczną uzurpacją władzy sądowniczej. Komisja ubolewa, że Polska nie stosuje się do jej wytycznych, by ten model zmienić. Z tego wywodzi dalsze ataki na inne elementy reformy sądownictwa w Polsce, zarzucając poprzez takie sformułowanie KRS naruszenie niezawisłości sędziowskiej z uwagi na rzekome upolitycznienie procesu nominacyjnego. Gdyby weszło proponowane rozporządzenie (ws. powiązania funduszy z praworządnością – red.), to hiszpański model polskiego sądownictwa doprowadziłby do tego, że miliardy euro z budżetu zostałyby Polsce odebrane. Hiszpania korzystałaby z nich jednak w najlepsze, a zapewne jeszcze pouczałaby Polskę o wymaganych standardach. Napisać, że to hipokryzja, to nic nie napisać.
Warto jednak pójść dalej i przeczytać raport o sądownictwie niemieckim. Sędziów Sądu Najwyższego w Niemczech wybiera rada sądownicza, w której skład wchodzą sami politycy, nie zasiada w niej żaden sędzia. Myślicie państwo, że Komisja Europejska w raporcie zwróciła uwagę na fakt, że sędziowie w Niemczech to „polityczni nominaci”? Skądże znowu, tam Komisja stwierdza, że system działa stabilnie, milczy o udziale polityków i wyraża zadowolenie, że prawo opinii kandydatur mają sędziowie. Opinii oczywiście niewiążących, o czym raport także nie wspomina. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć wyroku TSUE z lipca tego roku w analogicznym do sprawy polskiego KRS przypadku o wiele silniejszego wpływu polityków na nominacje sędziowskie w Niemczech, w tym przypadku chodzi o land Hesja. Nad polskim sądownictwem TSUE ronił łzy, wskazywał konieczność sprawdzania wymyślonych przez siebie okoliczności, a co zrobił w przypadku sprawy niemieckiej? Stwierdził, że to wewnętrzna sprawa tego kraju, jak zorganizuje sobie sądownictwo.
W ten sposób dochodzimy do sedna. Mówiąc o praworządności, Unia Europejska i wiodące kraje starej Unii traktują ją przedmiotowo, ignorują brzmienie traktatów, w swoich działaniach są skrajnie stronnicze i ukierunkowane na konkretny cel polityczny. Warto podkreślić, że nieprzypadkowo ostrze ataku skierowane jest na Polskę. Jesteśmy aktualnie największym unijnym krajem z silnym konserwatywnym rządem, który oponuje przeciw lewicowej agendzie ideologicznej forsowanej przez Brukselę. Celem tej politycznej operacji jest przeczołganie konserwatywnego rządu, a przy okazji przycięcie mu skrzydeł, bo ostatnie lata pokazują, że Polska potrafiła wykorzystać szansę, jaką były fundusze unijne, nadrabiamy do krajów starej Unii i staramy się być w wielu dziedzinach równoprawnym konkurentem. W tle jawi się skrajnie lewicowa agenda kulturowa, która w Polsce nie ma demokratycznej aprobaty, więc przy okazji praworządności jest wyraźne dążenie, by wprowadzić ją szantażem. Takie lekceważące podejście do Polski z pewnością na przyszłość dobrze nie wróży, nie tyle Polsce, co samej Unii Europejskiej, która po cichu może stać się federacją, z federalnym rządem w postaci Komisji Europejskiej, bez zgody obywateli państw członkowskich. Negocjacje budżetowe są ostatnim momentem, by powstrzymać uchwalenie tego szkodliwego mechanizmu, a w konsekwencji blokować proces federalizacji Unii bez zmiany traktatów. ©℗
Nieprzypadkowo ostrze ataku skierowane jest na Polskę. Jesteśmy największym unijnym krajem z silnym konserwatywnym rządem, który oponuje przeciw lewicowej agendzie ideologicznej forsowanej przez Brukselę. Celem tej operacji jest przeczołganie konserwatywnego rządu i przycięcie mu skrzydeł
W poniedziałek ukaże się polemika Łukasza Kohuta, europosła Socjalistów, członka Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych LIBE